Kino związane z tematyką LGBTQ+ w dużej mierze utknęło w pełnej konwencji. Większość filmów z tego nurtu budowana jest na bardzo podobnych schematach i narracjach – i to nie z powodu braku wyobraźni twórców, a z czegoś znacznie bardziej bolesnego. Jakiegokolwiek kraju świata nie weźmiemy – od tych europejskich po azjatyckie, mniejszości seksualne ciągle przechodzą przez te same dramaty. Wciąż muszą wybierać pomiędzy byciem prawdziwym sobą, a byciem akceptowanym przez społeczeństwo. Wciąż borykają się z tymi samymi dylematami, które mogą wydawać się już kliszami z perspektywy kinematografii – ale to nasza porażka cywilizacyjna, iż te historie wciąż muszą być opowiadane w taki sposób. I właśnie w tym kontekście oglądam Tamę – chorwacki dramat z 2025 roku w reżyserii Cejen Cernic. Film, który z jednej strony wpisuje się w znaną mi konwencję, z drugiej jednak robi to z takim kunsztem, iż przypomina, dlaczego te pozornie schematyczne historie wciąż mają sens.
Historia brzmi jak ta widziana wielokrotnie – Slaven wraca do rodzinnej chorwackiej wioski na pogrzeb ojca. Spotyka tam Marko, czyli swojego przyjaciela z dzieciństwa i miłość z młodości. Tyle iż Marko został w rodzinnych kątach, ma dziewczynę i buduje sobie swoje skromne życie W tym samym czasie kiedy Slaven pojawia się w swoich dawnych okolicach, wtedy zjawia się również groźba powodzi. Woda w rzece wzbiera i mieszkańcy gorączkowo przygotowują się na najgorsze. Już w tym momencie doświadczony widz wie, dokąd to wszystko zmierza. I tu leży główny problem filmu – jego przewidywalność. Od pierwszej sceny wiemy, iż Slaven spotyka swoją wielką miłość. Gdy poznajemy Marko podczas treningu, wiemy, iż będzie to związek niemożliwy. Gdy poznajemy mieszkańców miasta od razu wiemy, z jakimi problemami będą musieli się zmierzyć nasi nieheteronormatywni bohaterowie. I jest to oczywiście zrozumiałe, znając faktyczny kontekst społeczny – ale mając w pamięci kilka filmów o podobnej tematyce jako widz możemy czuć, iż dostajemy strasznie, ale to strasznie odgrzanego kotleta.

Wyróżniającym elementem Tamy jest zdecydowanie symbolika przewijająca się przez cały film. Woda pojawia się od samego początku i towarzyszy nam do samego końca. Działa ona na kilku poziomach. Po pierwsze, to nieuchronność – tak, jak ta zbierająca się gdzieś w górach i powoli spływająca w dół, tak uczucia między bohaterami, które wydawały się pogrzebane, powoli wypływają na powierzchnię. Po drugie, powódź to destrukcja i oczyszczenie jednocześnie. Mieszkańcy szykują worki z piaskiem, wzmacniają wały, przygotowują się na żywioł, czyli dokładnie tak jak Slaven przygotowują się na konfrontację z przeszłością. Ta równoległość nie jest przypadkowa i to jeden z największych atutów scenariusza. Wzrastający poziom rzeki symbolizuje emocje bohaterów, które grożą zalaniem wszystkiego, co do tej pory uważali za bezpieczne.
W przypadku udanych elementów filmu – gra aktorska głównych bohaterów wyróżnia się jako znaczący aspekt. Andrija Žunac jako Marko działa w swojej roli znakomicie. Jego postać mogła łatwo wpaść w pułapkę kliszowej osoby ukrywającej swoją seksualność, ale Žunac przekazuje w sobie niesamowite okazy ludzkości. Szczególnie udane są sceny, w których próbuje ukryć emocje przed lokalną społecznością. Žunac potrafi jednym spojrzeniem przekazać całą gamę uczuć – od tęsknoty po desperację. Lav Novosel jako Slaven prezentuje zupełnie inny rejestr – bardziej intelektualny, kontrolowany. Jego postać to człowiek, który przez lata życia w mieście nauczył się panować nad emocjami oraz wykształcił mechanizmy obronne. Kontrast między tymi stylami gry – naturalną spontanicznością Žunaca a elegancką powściągliwością Novosela – doskonale oddaje różnice między postaciami. Poza bohaterami, naturalne światło staje się znaczącą częścią narracji. Sceny w szarości pochmurnego dnia nabierają melancholijnego charakteru, podczas gdy momenty oświetlone zachodzącym słońcem pulsują ciepłem i nostalgią. Operator rozumie też rytm opowieści. W momentach napięcia, gdy nadciąga burza, światło staje się bardziej dramatyczne, a całość nabiera intensywności. Największym atutem reżyserki jest jej cierpliwość. Pozwala scenom rozwijać się w naturalnym tempie i nie wymusza w widzu żadnych emocji. Kiedy emocjonalne crescendo w końcu nadchodzi, ma ogromną siłę oddziaływania. Reżyserka doskonale rozumie również specyfikę środowiska, które przedstawia. Małe chorwackie miasteczko nie jest pokazane jako idylliczne ani jako wstrętne. To po prostu miejsce z własnymi prawami, a mieszkańcy są ludźmi z wadami i zaletami. Ta postawa sprawia, iż konflikty wynikają z naturalnych różnic między ludźmi, nie z karykaturalnego przeciwstawienia „dobrego geja” i „złych homofobów”.

Wszystkie wymienione zalety są godne pochwały, finalnie jednak w myślach wracam do głównego problemu: przewidywalności historii. Tama niestety wpisuje się w schemat niemal punkt w punkt. Powrót do rodzinnego domu, konfrontacja z przeszłością, rodzinne dramaty, finałowe katharsis. Wszystko to już widzieliśmy. Ta przewidywalność szczególnie frustruje, ponieważ film ma wszystko, żeby być wyjątkowy – świetnych aktorów, przemyślaną reżyserię, piękne zdjęcia. Ale zostaje uwięziony w schematycznej fabule. Problem polega na paradoksie kina LGBTQ+. Z jednej strony ma istotną funkcję społeczną – opowiada historię marginalizowanych grup, a z drugiej strony wykształciło własne stereotypy, równie ograniczające jak te, przeciwko którym się buntowało.
Mimo przewidywalności fabularnej, film ma więcej zalet niż wad. Świetne aktorstwo, mistrzowskie operatorstwo, inteligentne wykorzystanie symboliki – to składa się na dzieło warte obejrzenia. Nie zmieni świata, ale to uczciwy, dobrze zrobiony film z sercem.
Korekta: Michalina Nowak