„Tama” – fala emocji [RECENZJA]

filmawka.pl 5 dni temu

Kino związane z tematyką LGBTQ+ w dużej mierze utknęło w pełnej konwencji. Większość filmów z tego nurtu budowana jest na bardzo podobnych schematach i narracjach – i to nie z powodu braku wyobraźni twórców, a z czegoś znacznie bardziej bolesnego. Jakiegokolwiek kraju świata nie weźmiemy – od tych europejskich po azjatyckie, mniejszości seksualne ciągle przechodzą przez te same dramaty. Wciąż muszą wybierać pomiędzy byciem prawdziwym sobą, a byciem akceptowanym przez społeczeństwo. Wciąż borykają się z tymi samymi dylematami, które mogą wydawać się już kliszami z perspektywy kinematografii – ale to nasza porażka cywilizacyjna, iż te historie wciąż muszą być opowiadane w taki sposób. I właśnie w tym kontekście oglądam Tamę – chorwacki dramat z 2025 roku w reżyserii Cejen Cernic. Film, który z jednej strony wpisuje się w znaną mi konwencję, z drugiej jednak robi to z takim kunsztem, iż przypomina, dlaczego te pozornie schematyczne historie wciąż mają sens.

Historia brzmi jak ta widziana wielokrotnie – Slaven wraca do rodzinnej chorwackiej wioski na pogrzeb ojca. Spotyka tam Marko, czyli swojego przyjaciela z dzieciństwa i miłość z młodości. Tyle iż Marko został w rodzinnych kątach, ma dziewczynę i buduje sobie swoje skromne życie W tym samym czasie kiedy Slaven pojawia się w swoich dawnych okolicach, wtedy zjawia się również groźba powodzi. Woda w rzece wzbiera i mieszkańcy gorączkowo przygotowują się na najgorsze. Już w tym momencie doświadczony widz wie, dokąd to wszystko zmierza. I tu leży główny problem filmu – jego przewidywalność. Od pierwszej sceny wiemy, iż Slaven spotyka swoją wielką miłość. Gdy poznajemy Marko podczas treningu, wiemy, iż będzie to związek niemożliwy. Gdy poznajemy mieszkańców miasta od razu wiemy, z jakimi problemami będą musieli się zmierzyć nasi nieheteronormatywni bohaterowie. I jest to oczywiście zrozumiałe, znając faktyczny kontekst społeczny – ale mając w pamięci kilka filmów o podobnej tematyce jako widz możemy czuć, iż dostajemy strasznie, ale to strasznie odgrzanego kotleta.

Kadr z filmu „Tama” / Kinorama

Wyróżniającym elementem Tamy jest zdecydowanie symbolika przewijająca się przez cały film. Woda pojawia się od samego początku i towarzyszy nam do samego końca. Działa ona na kilku poziomach. Po pierwsze, to nieuchronność – tak, jak ta zbierająca się gdzieś w górach i powoli spływająca w dół, tak uczucia między bohaterami, które wydawały się pogrzebane, powoli wypływają na powierzchnię. Po drugie, powódź to destrukcja i oczyszczenie jednocześnie. Mieszkańcy szykują worki z piaskiem, wzmacniają wały, przygotowują się na żywioł, czyli dokładnie tak jak Slaven przygotowują się na konfrontację z przeszłością. Ta równoległość nie jest przypadkowa i to jeden z największych atutów scenariusza. Wzrastający poziom rzeki symbolizuje emocje bohaterów, które grożą zalaniem wszystkiego, co do tej pory uważali za bezpieczne.

W przypadku udanych elementów filmu – gra aktorska głównych bohaterów wyróżnia się jako znaczący aspekt. Andrija Žunac jako Marko działa w swojej roli znakomicie. Jego postać mogła łatwo wpaść w pułapkę kliszowej osoby ukrywającej swoją seksualność, ale Žunac przekazuje w sobie niesamowite okazy ludzkości. Szczególnie udane są sceny, w których próbuje ukryć emocje przed lokalną społecznością. Žunac potrafi jednym spojrzeniem przekazać całą gamę uczuć – od tęsknoty po desperację. Lav Novosel jako Slaven prezentuje zupełnie inny rejestr – bardziej intelektualny, kontrolowany. Jego postać to człowiek, który przez lata życia w mieście nauczył się panować nad emocjami oraz wykształcił mechanizmy obronne. Kontrast między tymi stylami gry – naturalną spontanicznością Žunaca a elegancką powściągliwością Novosela – doskonale oddaje różnice między postaciami. Poza bohaterami, naturalne światło staje się znaczącą częścią narracji. Sceny w szarości pochmurnego dnia nabierają melancholijnego charakteru, podczas gdy momenty oświetlone zachodzącym słońcem pulsują ciepłem i nostalgią. Operator rozumie też rytm opowieści. W momentach napięcia, gdy nadciąga burza, światło staje się bardziej dramatyczne, a całość nabiera intensywności. Największym atutem reżyserki jest jej cierpliwość. Pozwala scenom rozwijać się w naturalnym tempie i nie wymusza w widzu żadnych emocji. Kiedy emocjonalne crescendo w końcu nadchodzi, ma ogromną siłę oddziaływania. Reżyserka doskonale rozumie również specyfikę środowiska, które przedstawia. Małe chorwackie miasteczko nie jest pokazane jako idylliczne ani jako wstrętne. To po prostu miejsce z własnymi prawami, a mieszkańcy są ludźmi z wadami i zaletami. Ta postawa sprawia, iż konflikty wynikają z naturalnych różnic między ludźmi, nie z karykaturalnego przeciwstawienia „dobrego geja” i „złych homofobów”.

Kadr z filmu „Tama” / Kinorama

Wszystkie wymienione zalety są godne pochwały, finalnie jednak w myślach wracam do głównego problemu: przewidywalności historii. Tama niestety wpisuje się w schemat niemal punkt w punkt. Powrót do rodzinnego domu, konfrontacja z przeszłością, rodzinne dramaty, finałowe katharsis. Wszystko to już widzieliśmy. Ta przewidywalność szczególnie frustruje, ponieważ film ma wszystko, żeby być wyjątkowy – świetnych aktorów, przemyślaną reżyserię, piękne zdjęcia. Ale zostaje uwięziony w schematycznej fabule. Problem polega na paradoksie kina LGBTQ+. Z jednej strony ma istotną funkcję społeczną – opowiada historię marginalizowanych grup, a z drugiej strony wykształciło własne stereotypy, równie ograniczające jak te, przeciwko którym się buntowało.

Mimo przewidywalności fabularnej, film ma więcej zalet niż wad. Świetne aktorstwo, mistrzowskie operatorstwo, inteligentne wykorzystanie symboliki – to składa się na dzieło warte obejrzenia. Nie zmieni świata, ale to uczciwy, dobrze zrobiony film z sercem.

Korekta: Michalina Nowak

Idź do oryginalnego materiału