Jakub Bielawski to autor, którego dorobek literacki składa się z dwóch powieści Ćmy i Dunkela. Obie osadzone są w rejonie Dolnego Śląska. Wydana w 2024 roku antologia Tam, gdzie najlepiej się umiera to zbiór historii o swojskim charakterze i mam na myśli nie tylko fakt, iż lwia część opowiadań już ukazała się nakładem wydawniczym…
Każdy chciałby wiedzieć, gdzie najlepiej się umiera. Wszyscy, świadomie lub nie, szukamy tego miejsca. Im bliżej końca, tym nasze poszukiwania stają się bardziej rozpaczliwe i gorączkowe. Nie inaczej jest z bohaterami niniejszego zbioru, którzy szukają, świadomie lub nie, miejsca, gdzie najlepiej byłoby spojrzeć za zasłonę rzeczywistości. Straszna prawda wije się i roi tuż pod powierzchnią codzienności. Wyziera spomiędzy popękanych płyt chodnikowych i opuszczonych kamienic sudeckiego pogórza. Czy odważycie się zajrzeć pod spód? Czy jesteście gotowi, aby dowiedzieć się, gdzie najlepiej się umiera?
– opis wydawcy
Powyższy dość enigmatyczny opis zdaje się pasować do antologii Bielawskiego jak pięść do nosa. To bolesne zestawienie wychodzi jednak na korzyść autora, który w dość sentymentalny sposób sportretował polskie społeczeństwo na przestrzeni dekad. Portret może nie jest szczegółowy, ale mimo to i tak nie jest pozbawiony wad. Teksty takie jak Na zażar (który powstał w ramach Żertwy. Antologii słowiańskiego horroru) zostały pozszywane w jedną, trochę niezgrabną całość naprawdę grubymi nićmi z tożsamych toposów. Na końcu ten miś (bądź pacynka) został wypchany odautorską czarną watą. Sprawia to, iż trochę brakuje tu świeżego spojrzenia, a silenie się na spójność zbioru bije po oczach. Tam, gdzie najlepiej się umiera to jednak dość intrygująca zabawa tradycyjnymi formami literackimi, co maskuje pewne braki w treści.
Książka, jak to ma wydawnictwo Vesper w zwyczaju, została wydana pięknie. Twarda okładka, a w środku standardowa czcionka w rozmiarze 12, niby nic specjalnego, gdyby nie ilustracje, które utrzymano w monochromatycznej tonacji. Grafiki podtrzymują nastrój głębokiego niepokoju, który towarzyszy każdej z historii. Ilustracje odrobinę przypominają mi te, które znalazły się w książce dla dzieci, czyli Duchowym przewodniku po Polsce…, ale nie ma w nich tej groteski. Tak właśnie też jest z treścią, która nie przyprawia o śmiech, a bardziej o łzy i ciarki. Tam, gdzie najlepiej się umiera jest całkiem przepastnym tomiszczem, które liczy aż 19 opowiadań, które razem dają nam ponad 400 stron literackiego horroru.
Nie mam zamiaru dokładnie streszczać każdego z opowiadań i przedstawiać wszystkich napotkanych w zbiorze bohaterów. Najważniejsze w kwestii protagonistów, których losy obserwujemy na kartach opowiadań, jest to, iż język ich wypowiedzi bardzo dobrze oddaje klasę społeczną, do której należą. Mamy spory przekrój postaci od starej babuszki, przez kierowcę autobusu, aż po głowę uczelni, a choćby demona. W oczy rzuca się polskość antologii, którą rozumiem jako nie tylko sięganie po ludowe podania i folklor Gór Sowich czy Sudetów, ale również odniesienia do PRL-u, czy choćby wprowadzanie między wierszami memów. Chociaż co do tych ostatnich to mam wątpliwości, czy zrozumieją je młodsze od pokolenia millenialsów.
Na szczególną uwagę zasługują według mnie Lalka, Czterypiątka, Żertwa i Drzewa. W dwóch pierwszych autor stylizuje język na wzór dawnych gawęd szlacheckich lub – jakby ktoś mógł stwierdzić – współczesnych opowieści przy ognisku, zakrapianych nierzadko alkoholem, który bohaterzy Bielawskiego piją i to w nie małej ilości. Język opowiadań jest w naturalny i pokazuje kunszt autora. Lalka to banalny przypadek romansu studentki z dziekanem, który gdyby nie ubarwienie formy artystycznymi środkami wyrazu, byłby dość nieciekawy. Czterypiątka to przedstawia dojrzałego bohatera, który został wciągnięty w samo centrum miejskiej legendy. Ten żywy, barwny język zahacza o inspirację Stachu Jonesem z Youtube i został połączony ze stereotypowym Januszem.
W Żertwie, które jest jednym z nielicznych tekstów, w którym spotykamy bohaterkę, najciekawsza jest wizja sacrum bazująca na hiperbolizacji. To opowiadanie przypomina mi Chłopów Reymonta, gdzie w tożsamy sposób autor pokazał przywiązanie chłopów do roli. Tak samo jest w Żertwie. To świat świętej przyrody, którą się czuje, ale ta wzniosłość nie jest niestety pozbawiona tremendum. To również portret świata w zaniku, obraz minionej bezpowrotnie epoki. Drzewa przypominają mi jeden z wielu podcastów kryminalnych. Fabuła jednak jest na wskroś przewidywalna. Jej plusem jest pozostawienie czytelnika z lekko utopijną puentą: nie ma zbrodni bez kary.
Jak już wcześniej wspomniałam, do minusów należy przypadkowość wybranych utworów, które autor na siłę połączył w mniej lub bardziej przerażającą „lalkę”. Powtarzające się wielokrotnie sformułowania jak: „czarna wata”, „wielość dąży do jedności” wplątano w fabuły jakby od niechcenia. To w końcu również przerost formy nad treścią i akcja opierająca się na snutych przez gawędziarzy (czasami długich) monologach.
Podsumowując: Tam, gdzie najlepiej się umiera to zbiór, którego autor aspiruje do miana literatury pięknej. Antologia jest na wskroś polska, ale nie w jarmarcznym stylu. To bardziej sentymentalna refleksja nad naszą historią i dziedzictwem kulturowym.
Autor: Jakub Bielawski
Wydawca: Vesper
Premiera: 31 października 2024 r.
Oprawa: twarda
Stron: 449
Cena katalogowa: 69,90 zł
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z wydawnictwem Vesper. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne – kolaż (Vesper)