Takiego filmu wcześniej nie nakręcił. Szarża hollywoodzkich gwiazd

film.interia.pl 6 dni temu
Zdjęcie: materiały prasowe


"Eden" to film zdumiewający. Rozciągnięty między kino survivalowe i thriller jest zbyt karykaturalny, by odbierać go na poważnie, ale jednocześnie za mało w nim satyry, by uznać go za czarną komedię. Takiego filmu Ron Howard jeszcze nigdy wcześniej nie nakręcił.


Coraz trudniej znaleźć gatunek filmowy, za jaki Ron Howard się nie brał. Reżyser, który w Hollywood pracuje już ponad 60 lat (wliczając w to jego dziecięce role filmowe), od swojego debiutu reżyserskiego w 1977 roku kręci baśnie, kino sci-fi, komedie, kino sportowe, kino akcji, filmy przygodowe, biografie, dramaty polityczne i społeczne (ekranizacja książki obecnego wiceprezydenta USA) oraz opowieści historyczne. Ma w filmografii świąteczny klasyk, dokumenty muzyczne i jeden tytuł z uniwersum "Star Wars". Teraz przyszedł czas na film survivalowy, choć również jest to kino historyczne i biograficzne. A może to również obraz filozoficzny?Reklama


"Eden" to historia oparta na faktach


Ron Howard bez wątpienia ma ambicję, by "Eden" był opowieścią wielowymiarową, skoro opowiada o samozwańczym wizjonerze, mającym ambicję, by (literalnie) zmienić cały świat. Tym fantastą jest dr Friedrich Ritter (Jude Law), który opuszcza brunatniejącą Europę i w 1929 roku tworzy Nowy (nie)Wspaniały Świat na wyspie Floreana, należącej do Archipelagu Galapagos. Razem ze swoją partnerką Dore Strauch (Vanessa Kirby) szuka sensu istnienia. Chce napisać o tym książkę i uleczyć ludzkość. Pomiędzy pielęgnowaniem warzyw w mozolnie budowanym ogrodzie cytuje Fryderyka Nietzsche i Artura Schopenhauera. Deklaruje chęć ucieczki od przysłowiowego sąsiada, którego jego zdaniem kochać nie wolno i głosi, iż Bóg umarł. Nie wie jednak, czym i kim jest bez Boga człowiek. Jednocześnie dba o poklask tego człowieka, bo wysyła do pogardzanego przez siebie świata opisy projektu, które chętnie drukują największe gazety.


Opisy przygód doktora Rittera przyciągają na wyspę kolejnych śmiałków, którzy odrzucają cywilizację. Do Edenu przypływa Heinz Wittmer (Daniel Brühl) z synem (Jonathan Tittel) i młodą żoną Margatet (Sidney Sweeney) oraz kobieta przedstawiająca się jako baronessa Eloise Bosquet de Wagner Wehrhorn (Anna de Armas), która pojawia się tam z dwoma młodymi kochankami. Ritter knuje intrygę, by intruzi jak najprędzej opuścili jego rajski Eden.
Historia jest oparta na faktach. Scenariusz Noah Pinka ("Tetris") został zainspirowany filmem dokumentalnym "The Galapagos Affair: Satan Comes to Eden" (2013) oraz wspomnieniami bohaterów tej przedziwnej historii. Tych, którzy rzecz jasna przeżyli, bo krew polała się na rajskiej wyspie dosyć szerokim strumieniem.


Akcja pędzi za szybko, ale jest w tym coś intrygującego


"Eden" mógłby być filmem o wiele lepszym, gdyby reżyserował go specjalista od kina gatunkowego. Historia oszalałego filozofa, który postanowił bawić się w boga w swoim prywatnym edenie, mogła być rasowym kinem survivalowym, thrillerem, horrorem, ale też satyrą społeczną. W pierwszym dwudziestoleciu XX wieku "Biały Lotos" nie mógł gdzieś istnieć? Mógł. Ron Howard nigdy jednak nie trafia w odpowiedni ton swojej przypowieści.
Gdyby ten 130-minutowy film był miniserialem, tak sprawny rzemieślnik jak Howard doskonale rozwinąłby każdy z intrygujących wątków. Problem w tym, iż ekspozycja jest na tyle krótka, iż nie jestem w stanie przywiązać się do którejkolwiek z postaci. Brakuje lepszego rozpisania diabolicznej intrygi Rittera, wciągającego pozostałych mieszkańców wyspy w jego chorą grę. Bardzo gwałtownie dowiadujemy się, kto tutaj jest stłamszoną ofiarą, kto femme fatale, kto pozbawionym złudzeń dawnym ideowcem, a kto po prostu naiwnym miłośnikiem życia zgodnego z harmonią przyrody. Pionki są rozstawione i gra pędzi. Za szybko.


Raz wszystko osuwa się w kryminalny klimat z Agathy Christie, innym razem mamy "Niebiańską plaże" Danny Boyle’a, a potem wszystko skręca w stronę czystego kampu, który symbolizuje karykaturalna rola de Armas, zupełnie jednak nie pasująca do grającej na poważnie Sidney Sweeney! Dodajmy do tego kuriozalne (ale też zabawne) seksualne perwersje, zakładającego metalową szczękę doktora Rittera i jego cierpiącą na stwardnienie rozsiane Lady Makbet z Galapagos, i mamy pełen obraz dziwacznej wyspy Rona Howarda.
Niemniej jednak jest coś intrygującego w tej chaotycznej, pękającej w szwach krwawej historii z szarżującymi beztrosko gwiazdami Hollywood. Oczekiwałem, iż bezzębny niemiecki filozof o twarzy Jude Law spojrzy głębiej w mrok, który tak chętnie jego idol Nietzsche opisywał, ale potem przypomniałem sobie, iż Ron Howard przecież nakręcił "Kod da Vinci". Poziom egzystencjalnych "rozkminek" w jego "Edenie" więc już mi mniej przeszkadzał.
6/10
"Eden", reż. Ron Howard, USA 2025, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 5 września 2025 roku.
Idź do oryginalnego materiału