Wreszcie „nadszedł”. Robert Eggers już w wieku 9 lat po raz pierwszy zobaczył „Nosferatu – symfonię grozy” Friedricha Wilhelma Murnaua. Do remake’u jednego z najbardziej znanych dzieł niemieckiego ekspresjonizmu przymierzał się od dłuższego czasu. Wyczekiwana produkcja na ekrany kin weszła w grudniu zeszłego roku, w Polsce na oficjalną premierę musimy poczekać do 21. lutego. Już teraz jednak realizowane są pokazy przedpremierowe, przyciągające znaczną liczbę osób. Zainteresowanie idzie tu w parze z jakością – Eggers po raz kolejny dowiódł swojej wartości.
Historia Nosferatu znana jest od ponad stu lat, a choćby dłużej – w końcu podstawą fabuły była w końcu powieść Brama Stokera „Drakula”, do której Murnau nie uzyskał praw autorskich. Pomimo wprowadzenia pewnych modyfikacji, inspiracje momentalnie rzucały się w oczy, co skłoniło Florence Stoker, wdowę po pisarzu, do wniesienia pozwu przeciw twórcom. Sprawę wygrała, a kopie filmu miały zostać zniszczone. Na szczęście część z nich ocalała, dzięki czemu hrabia Orlok wszedł na stałe do historii popkultury, a sam obraz uznano za arcydzieło. W 1979 roku, wampir powrócił na ekrany za sprawą Wernera Herzoga i jego „Nosferatu wampira” – twórczego remake’u kultowego poprzednika. Teraz ta powszechnie znana, wyeksploatowana, a w gruncie rzeczy prosta historia doczekała się kolejnej interpretacji. Interpretacji, która pokazuje, iż może właśnie prostota samej konstrukcji fabularnej umożliwia tak zróżnicowane i kreatywne podejście do najsłynniejszego wampira wszech czasów – Nosferatu, mimo, iż sam stał się ikoną, pozostaje wariacją na temat hrabiego Drakuli. Zresztą, powieść Stokera została odnotowana w napisach końcowych zeszłorocznej produkcji.
Mroki historii
Robert Eggers do tej pory ma na koncie cztery pełnometrażowe filmy. Udowadniają one, iż mamy do czynienia z reżyserem interesującym, uzdolnionym, a także posiadającym określoną wizję na to co chce osiągnąć w kinie. Oczywiście na pierwszym poziomie jest on twórcą horrorów – jednym z najciekawszych w ostatnich latach, prezentującym wyrafinowane i artystyczne podejście do gatunku. Jedynie „Wiking” odchodził od kina grozy, posiadając jednak inny, adekwatnie ważniejszy element wspólny z „Czarownicą: Bajką ludową z Nowej Anglii”, „The Lighthouse” i „Nosferatu”. Akcja wszystkich do tej pory zrealizowanych obrazów Eggersa osadzona jest w przeszłości. Twórca przykłada do tego ogromną wagę, dbając, aby kostiumy, scenografia, dialogi pozostawały w jak największej zgodności z historycznymi realiami. Oprócz doskonałych, dopracowanych rekonstrukcji historycznych poszukuje on również tego co wciąż ma znaczenie dla współczesności. Powołując się na teorię zbiorowej nieświadomości Carla Gustava Junga, stara się znaleźć to, z czym ludzkość wciąż jest związana, ale nie ma tej świadomości na co dzień. „Nosferatu” z jednej strony oddaje hołd oryginałowi, chociażby za sprawą nawiązań takich jak ujęcia cienia wampira, z drugiej – wpisuje się w strategię twórczą Eggersa. Reżyser wspominał, iż chciał umieścić w centrum opowieści Ellen Hutter, ta decyzja pociągnęła za sobą także wymowę, nieodległą od tej z debiutanckiej „Czarownicy”.
Powrót Nosferatu
Mamy tu znakomity gotycki horror. Pomimo wykorzystania klasycznej, pozornie wyeksploatowanej opowieści, fantastycznie udaje się wykreować mroczną i przekonującą atmosferę. Zdjęcia stałego operatora Eggersa, Jarina Blaschke’a oraz przemyślane wykorzystanie kolorów i oświetlenia odegrały w tym kluczową rolę. Praca Blaschke’a potwierdza jego operatorską klasę – kadry są wspaniale skomponowane, ruch kamery inteligentny, a konsekwentne wykorzystywanie planów złożonych czy hipnotyzujących zbliżeń nadaje wizualnej spójności. Kolorystycznie „Nosferatu” balansuje pomiędzy scenami utrzymanymi w chłodnej tonacji, a tymi, w których ciemność rozświetlają ciepłe barwy. Właśnie oświetlenie także prezentuje się znakomicie – przede wszystkim ze względu na jego oszczędność. Sceny nocne skąpane są w mroku – czasem zupełnie nie wpuszczając w niego jasności, innym razem kontrując go wspomnianym ciepłym światłem, zderzając go z jaśniejącą bielą czy kreując odrealnione, gotycko-baśniowe wręcz obrazy.
„Nosferatu” wyróżnia się również sposobem sportretowania wampira. Wprawdzie zarówno Max Schreck w „Symfonii grozy”, jak i Klaus Kinski w „Nosferatu wampir” nie mieli prezentować się szczególnie urodziwie, jednak już lata temu szeroko komentowany stał się trend romantyzowania wampirów. Krwiopijcy przedstawiani są jako osoby przystojne, szarmanckie, eleganckie, wzbudzające sympatię. Hrabia Orlok w interpretacji Billa Skarsgårda drastycznie odcina się od tej wizji – jego charakteryzacja unaocznia, iż postać to żywy trup, a sposób w jaki wysysa ze swoich ofiar krew odstręcza brutalnością i naturalizmem. Eggers nieraz uderza w tony bardzo bezpośrednie, strasząc widza jump-scare’ami czy makabrą, co akurat nie zawsze się sprawdza. O ile nie wymagam od reżysera tylko i wyłącznie subtelnych i wyrafinowanych form budowania ekranowej grozy, tak miejscami zbytnio dryfuje on w stronę mainstreamowego horroru. Nie jest to na tyle częste, żeby stanowić poważny zarzut, jednak czasem przerysowanie i efekciarskość przynoszą odwrotny do zamierzonego efekt.
Bardzo sugestywnie prezentuje się za to opowiadanie obrazem. Krajobraz ulicy ogarniętej zarazą dobitnie świadczy o jej obecności,, a wystrój mieszkania profesora Von Franza informuje o jego postaci w równym stopniu, co wprowadzające bohatera dialogi. Scenografia i kostiumy tradycyjnie przykuwają uwagę, wpisując się w realia XIX wieku oraz oddając odpowiednią atmosferę – chociażby w scenach wizyty Thomasa Huttera w zamku Orlok.
Gorset XIX wieku
Mistrzostwem samym w sobie jest scena finałowa – dosadna, a jednak niedopowiedziana, odwołująca się do motywu Erosa i Tanatosa, wykorzystująca go w freudowski wręcz sposób, łącząca skrajności również za sprawą turpistycznej estetyki. Zdaje się ona kluczowa dla wymowy całego filmu. Ellen, której wagę Eggers planował zaakcentować, jest postacią bliską Thomasin z „Czarownicy” – obie to młode kobiety, nieprzystające do ówczesnych im czasów, stygmatyzowane za swoją odmienność i ostatecznie zmierzające w podobne strony. Bohaterka „Nosferatu”, żyjąc w czasach kultu rozumu i nauki, ma kontakt z nadnaturalnym światem, cechuje się romantyczną wrażliwością i mentalnością. Mentalnością, która w jej czasach nie była czymś uznawanym za normę. Popada w melancholię, pogrąża się w swoich problemach, spowodowanych nie tylko trudną przeszłością, ale ciągłym napięciem spowodowanym wewnętrznym konfliktem, tłumieniem swoich instynktów, samobiczowaniem się za popełnione błędy. Fundamentalne w jej postaci zdają się dwa aspekty – wiara w to co nadnaturalne oraz cielesność i erotyzm. Oba wyjątkowo niepożądane w danej jej rzeczywistości, tłumione i tabuizowane (sfera erotyczna) lub negowane i potępiane (romantyzm). Hrabia Orlok jawić się może jako personifikacja instynktów erotycznych i irracjonalnego świata pozanaukowego, które z racji tego, iż są tłumione rosną w siłę, przybierają niebezpieczną formę i atakują tłamszący je system. Recepta? Zbliżenie się do nich, poznanie ich, oswojenie. W ten sposób przyjść może ocalenie.
Eggers już ogłosił plany na sequel klasyka fantasy „Labiryntu” oraz produkcji o wilkołakach. Reżyser nie traci więc impetu, a zapowiadana tematyka prezentuje się intrygująco. Po raz kolejny dowiódł on, iż na filmy sygnowane jego nazwiskiem warto czekać. „Nosferatu” imponująco interpretuje klasycznego wampira, a rewelacyjne kreacje aktorskie wspomnianego Billa Skarsgårda, Lily-Rose Depp, Willema Dafoe i Nicholasa Houlta stanowią dodatkowy atut produkcji. Jak widać, w rękach twórcy z wizją, choćby najbardziej znane historie potrafią zyskać nową interpretację.
Aleksander GRĘDA