Tego dnia raj zamienił się w piekło
Żałuję, iż tego filmu nie obejrzałem na dużym ekranie, na co szansę mieli widzowie w USA. Choć też tylko przez dwa tygodnie i w wyselekcjonowanych kinach. Film Apple TV+ jest wszystkim, czego można spodziewać się po reżyserze trzech filmów o Jasonie Bournie, "Lotu 93" czy "Kapitana Phillipsa". "Zaginiony autokar" jest nie tylko emocjonującym widowiskiem, ale ma też solidnie napisanego głównego bohatera. Bardzo pasującego do dzisiejszych czasów, gdy w USA rządzi przedstawiciel zbuntowanej klasy pracującej.Reklama
Kevin McKay (Matthew McConaughey) mógłby być jednym z bohaterów "Elegii dla bidoków" J.D Vance'a albo wydanej niedawno u nas "Skradzionej dumy" Arlie Russell Hochschild. Kevin to bardzo amerykański gość, któremu w życiu po prostu nie wyszło, choć miał wiele, by dosięgnąć "amerykańskiego snu". Miał kalifornijską urodę i kalifornijski urok osobisty, opalony kalifornijskim słońcem. Nie pomogło. Jedyne, co go łączy z amerykańską symboliką, to żółty szkolny autobus.
Kevin pracuje jako kierowca w małej kalifornijskiej mieścinie, z której całe życie chciał uciec. Żona go zostawiła, a nastoletni syn grany przez Leviego McConaugheya (to kolejny po "Z góry do dołu" Spike'a Lee film Apple TV+, w którym ojciec i syn są grani przez ojca i syna) nie chce z nim rozmawiać. Wydaje się, iż postać Kevina jest ważna dla refleksyjnego w ostatnich latach McConaugheya (polecam jego autobiografię "Zielone światła"), bo z kolei matkę Kevina gra Kay McCabe McConaughey, czyli matka Matthew. "Zaginiony autokar" jest filmem bardzo rodzinnym. Nie tylko przez trzy pokolenia McConaugheyów oglądane na ekranie.
Jest to katastroficzna opowieść o mocno prorodzinnym wątku, co zresztą akurat w amerykańskich filmach z tego gatunku nie jest czymś nowym. Tutaj ojciec jest jednak człowiekiem przegranym. W pierwszych scenach umiera mu choćby pies, natomiast syn, który miał z nim spędzić weekend, się rozchorował, czego zajęty mozolnym wiązaniem końca z końcem Kevin choćby nie zauważył. Co jeszcze mogło pójść nie tak? Wiele. Jest bowiem 8 listopada 2018 roku i znajdujemy się w mieście Paradise. Raj tego dnia zamienił się w piekło.
Pożar, jaki wybuchł w północnej Kalifornii, strawił niemal całe miasteczko. Trwające 17 dni pożary pochłonęły 150 tys. akrów. Oficjalnie zginęło 85 osób, zaś 52 tysiące mieszkańców całego hrabstwa zostało ewakuowanych. Do dziś są to największe pożary w historii Kalifornii.
Matthew McCounghey wraca na ekran
Kevin znalazł się w samym środku wydarzeń, gdy zdecydował się odebrać dzieci z miejscowej podstawówki, po które z różnych powodów nie mogli przyjechać rodzice. Miał je odwieźć do pobliskiego miasta. Na pokład autobusu weszła też nauczycielka Mary (America Ferrera). Wszyscy znaleźli się w blaszanej pułapce, z której wyjście oznacza śmierć w płomieniach, ale utknięcie w niej również skończy się śmiercią. Autobus musi więc cały czas jechać. Jak w ikonicznym thrillerze "Speed: Niebezpieczna prędkość". McKay chce dowieść swojemu synowi, iż nie jest jak jego niedawno zmarły ojciec, z którym miał bardzo burzliwe relacje. Feralnego dnia irytuje choćby dyspozytorkę (Ashie Atkinson), bo zamiast odstawić wymagający przeglądu autobus, pędzi do syna, by dać mu lekarstwa na grypę żołądkową. Nie dojeżdża, bo po drodze zabiera dzieci, do których dojechać nie mógł inny kierowca.
Przypadek? A może zrządzenie losu? Kevin nad tym się nie zastanawia i robi, co do niego należy. Za wszelką cenę chce uratować 23 małych i przerażonych pasażerów. Nagle praca, którą traktował jako upadek swojej kariery, daje mu szanse na realny heroizm. Zwykły Amerykanin, który czekał na obiecany amerykański sen, a dostał zamiast tego długi, rozwód i pracę za najniższą krajową, ma szansę zostać bohaterem z ludu, czyli kimś, kto w dawnych czasach był ikoną wszystkiego co zbudowało USA.
Historia jest oparta na książce "Paradise: One Town's Struggle to Survive an American Wildfire" autorstwa Lizzie Johnson, co nadaje jej dodatkowego kontekstu społecznego. Greengrass i współscenarzysta Brad Ingelsby wiedzą, jak zbudować rasowe kino katastroficzne z tematyką bliską amerykańskiemu widzowi żyjącemu w konkretnej rzeczywistości społeczno-politycznej. Ingelsby napisał dwa świetne seriale "Mare z Easttown" i emitowany właśnie przez HBO Max "Grupa zadaniowa", gdzie pokazuje, iż potrafi lustrować małomiasteczkową Amerykę, głosującą dziś masowo na Donalda Trumpa.
Twórcy "Zaginionego autobusu" unikają jednak polityki i dają nam po prostu wysokooktanową rozrywkę, którą, jak się już rzekło, bardzo chciałbym zobaczyć na wielkim ekranie.
Jadący przez płonące miasta i lasy autobus powinien być oglądany na jak najlepszym telewizorze i z jak najlepszym dźwiękiem. Nie na komputerze albo (nie daj Hefajstos!) na telefonie. To jeden z tych filmów, który pada ofiarą streamingu i nowej ery dystrybucji wysokobudżetowego kina w starym stylu. Kina o zwykłym facecie, który widowiskowo walczy z żywiołem o życie najbardziej bezbronnych. Mówi do tego z akcentem Matthew McCoungheya, który od pięciu lat nie pojawiał się na ekranie. Czego chcieć więcej? Akurat popcorn w domu smakuje równie dobrze. O ile, go nie przypalicie.
7,5/10
"Zaginiony autokar" [The Lost Bus], reż. Paul Greengrass, USA 2025, premiera na Apple TV+: 3 października 2025 roku.