Sztuka i okolice: Ludzkie gadanie

kulturaupodstaw.pl 9 godzin temu
Zdjęcie: fot. J. Mójta


Misja – to zawsze się słyszy, gdy mowa o kulturze: iż ludzie ją uprawiający wypełniają jakąś społeczną powinność. Misja równa się poświęcenie, praca bez liczenia godzin, ale… i bez pieniędzy i nie za pieniądze, jak się okazuje. Taki stereotyp obowiązuje od wieków i pewnie dlatego, choć wiele się zmienia w różnych przestrzeniach, rosną płace choćby w biednej budżetówce, to strefa twórczości, kreacji wciąż czeka na zmiłowanie decydentów, na dostrzeżenie przez nich jej potrzeb. Ale już nie cierpliwie, bo ta się wyczerpała. Za „dziękuję” rachunków się nie opłaci, nie ugotuje z tego zupy, nie kupi ubrań i lekarstw. Nie zapełni się też półek w bibliotekach wydawniczymi nowościami, nie przygotuje spektaklu, nie nagra płyty.

Kongresy też się odbywały w przeszłości, choćby formułowano różne postulaty, tyle iż nic z tego nie wynikało – żadne zmiany. Może poszczególne jednostki je odczuwały, może mogły się cieszyć chwilową poprawą własnego losu, ale globalnie nędza nędzą pozostawała, a różne patologie, wynikające z niedoróbek prawa, umacniały się, pączkowały i nie było wiadomo, co twórca/twórczyni ma z tym zrobić, bo rady różnych „wujków” i „cioć” typu: „zmień zawód”, były na tyle niepoważne, iż można było tylko wzruszyć ramionami, albo burknąć: „tak, tak, oczywiście, masz rację”; ktoś, kto tak doradzał, dowodził zwyczajnie, iż nie rozumie, czym jest kultura, jakie ma znaczenia dla wszystkich przysłowiowego Kowalskiego i każdej Kowalskiej, choćby tych broniących się przed jej wpływem rękoma i nogami.

No i tego, iż jest parę osób na tym świecie, które mają tę zdolność, iż produkują „dobra kultury”, bo taka jest forma ich komunikacji z innymi, wyrażania siebie, zaznaczania własnej obecności „tu i teraz”– jak u innych budowanie domów, dróg czy mostów, wytwarzanie serów, prowadzenie restauracji…

To naprawdę niewielka grupa, choć jej wpływ na życie powszechne jest ogromny. Przekonaliśmy się o tym podczas pandemii, kiedy w lockdownach ich prace wyciągały nas z psychicznych dołów, pozwalały na moment zapomnieć o dziejących się wokół tragediach, oderwać od przerażającej rzeczywistości. Parę tygodni temu opublikowano badania prof. Doroty Ilczuk z SWPS, wykonane na zlecenie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Policzone i Policzeni 2024”, które precyzyjnie określają, iż ludzi aktywnych twórczo mamy w Polsce kilka ponad sześćdziesiąt dwa tysiące… Sześćdziesiąt dwa tysiące oczekujących na systemowe zmiany, które pozwolą im w spokoju zajmować się tym, w czym czują się kompetentni. Blisko 70% z nich otrzymuje wynagrodzenie poniżej średniej krajowej, 30% zarabia mniej niż wynosi minimalna płaca w naszym kraju, 51% jest zatrudnionych na tak zwane umowy śmieciowe, zaledwie 8% może pochwalić się etatem…

Kiedy wsiadałam do pociągu do Warszawy, w głowie pobrzmiewała mi właśnie ta piosenka Osieckiej, o której wspomniałam na wstępie. Pogadamy. To na pewno. Ale co dalej? Znowu zostaniemy sami? Ze słowami, których już tak wiele padło, z obietnicami, które tak chętnie się składa?

W ciągu trzech dni odbyło się trzydzieści debat: dziesięć plenarnych i dwadzieścia panelowych – te panelowe wybrano z ponad dwustu zgłoszonych, które poddano społecznemu głosowaniu. Nie było szansy, by być wszędzie, by wszystkiego dotknąć, doświadczyć, wysłuchać. W różnych przestrzeniach Pałacu Kultury i Teatru Dramatycznego dyskutowano równolegle, w trzech miejscach naraz, na trzy różne tematy. W kuluarach następowała wymiana myśli, spostrzeżeń, w gronie bliższych i dalszych znajomych. Powtarzający się wniosek: złe warunki pracy w kulturze (nie tylko chodzi o płace, choć te są zatrważająco niskie), niedofinansowanie na każdym poziomie – niezależnie od tego, czy rzecz dotyczy bibliotek, teatrów czy filharmonii, szerzący się mobbing i brak wrażliwości społecznej, nie zawsze najlepsza kooperacja z samorządami, brak przejrzystości w przypadku konkursów oraz dotacji, brak zabezpieczeń socjalnych dla twórców i twórczyń pozostających bez stałego zatrudnienia. Do tego jeszcze rozgrywająca się od 30 października sprawa odwołania (lub nieodwołania, bo nikt nie wie, jaki jest w tej chwili stan prawny) niedawno powołanej na to stanowisko dyrektorki PISFu, Karoliny Rozwód… Mówiła o tym Agnieszka Holland podczas pierwszej dyskusji – otwierającej, poświęconej sile wyobraźni. Zwróciła też uwagę na rzecz z góry utrudniającą jakiekolwiek debatowanie: zatomizowanie środowiska.

materiały organizatora

Nikt nie widzi już wspólnoty interesu, każdy skupiony jest na swoim małym wycinku, nie ma więc… współodpowiedzialności, a bez niej trudno o powrót do zszarganych wartości, które trzeba odbudować, przywrócić im sens adekwatny, pierwotny (to podnosił Jakub Skrzywanek). Po tej pierwszej rozmowie myślą, która nieustannie powracała, było to, co usłyszeliśmy od Agnieszki Holland, i stało się prawie mantrą spotkań: iż „być razem, mimo wszystko, jest dziś najbardziej awangardową strategią artystyczną”.

Ja skupiłam się na książce, na sytuacji polskiej literatury. Z racji tego, czym dziś zawodowo się zajmuję i pełnionej funkcji członkini zarządu Unii Literackiej – zawodowego stowarzyszenia pisarzy i pisarek. Sytuacja jest rzeczywiście dramatycznie zła, choć dotyczy zaledwie trzech tysięcy osób. Rynek książki przez lata na tyle się spatologizował, iż ustawił osoby piszące, czyli te, na których się przecież opiera, na samym dole piramidy zysków. Marże dystrybutorów, tantiemy ze sprzedaży (nie od ceny okładkowej), rekompensaty za wypożyczenia biblioteczne (płacone nie przez biblioteki – te tylko prowadzą „sprawozdawczość” i jest nią objętych zaledwie sześćdziesiąt spośród blisko ośmiu tysięcy placówek), sprawiają, iż pisarze i pisarki to najbiedniejsza grupa twórcza w kraju. Nie mówimy tu o celebrytach literatury. Ci „normalni” mogą liczyć na dofinansowanie ze strony państwa (właśnie poprzez tantiemy za użyczenia biblioteczne) na poziomie czterech milionów złotych rocznie, co daje cztery grosze od wypożyczonej książki; mediana za rok 2023 wynosiła… trzysta sześćdziesiąt złotych. Kwota wypłacana raz w roku za rok poprzedni… Nie ma żadnego funduszu wspierającego twórczość literacką, choć jest fundusz wspierający czytelnictwo. Afera z Legimi pokazała, iż prawo działające w tym obszarze twórczości, po prostu nie działa! Że łatwo można je obejść, iż nikogo ono nie obchodzi, iż choćby piractwo, czyli tak zwane „chomiki” nie są ścigane przez policję, choć są kradzieżą efektów czyjejś pracy. Pracy nie liczonej na godziny, ale często na lata…

Co więc się udało? W przyszłym roku zwiększy się o 100% liczba bibliotek raportujących wypożyczenia, a także kwota rekompensat – niewiele, ale może należy to traktować jako początek zmian poważniejszych w tym względzie. Mają ruszyć prace nad Ustawą o Książce, która przebuduje gruntownie cały system. Mówi się o zabezpieczeniu socjalnym artystów i artystek zawodowych, które może wejdzie w życie w połowie przyszłego roku. Padła zapowiedź doprecyzowania definicji mobbingu i rozszerzenia kompetencji Państwowej Inspekcji Pracy. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochwaliło się rozpisanymi kilkunastoma konkursami na dyrekcje w instytucjach kultury. Minister Finansów potwierdził, iż samorządy w 2025 roku dostaną dwadzieścia pięć miliardów złotych więcej na realizację swoich planów, ale… nie będzie wskazania, jaki procent powinny przeznaczyć wyłącznie na kulturę; liczy się na lokalną mądrość.

I tu pojawiają się u mnie wątpliwości, bo doświadczenie uczy, iż kultura zawsze przegrywa z dziurą w chodniku, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej? Nie wierzę także, iż lekiem na wszelkie zło są konkursy, choćby najbardziej transparentne – po prostu do kierowania pewnymi instytucjami (na przykład opera, filharmonia) potrzeba ludzi o sprawdzonych i wyjątkowych kwalifikacjach, autorytetów w swojej dziedzinie, a ci najlepsi nie startują „w zawodach” o miejsce… Tych się zaprasza. Tak to działa na świecie.

Wierzę, iż Instytut Książki (dyrekcja powołana bez konkursu!) pod obecnym kierownictwem starannie przygotuje podstawy prawne pod wszystkie ustawy, nowelizacje, programy wsparcia, fundusze specjalne i tak dalej, bo słucha, konsultuje, nie udaje omnipotencji.

Wierzę, iż kooperacja międzyresortowa jest niezbędna, bo obszar prac zbyt wielki i wzajemnie zależny, by działać w izolacji.

Wierzę wreszcie, iż jest wola zmiany, iż jest wola uczynienia naszego życia bardziej znośnym. Pytanie, czy będzie to możliwe? Na ile też wszyscy wezmą sobie do serca te nasze żale, nasze rekomendacje? Nie przyjechaliśmy na Kongres wyłącznie z żądaniami – zjawiliśmy się z propozycjami współpracy, rozwiązaniami w obszarach, w których działamy, z wiedzą, co lokalnie może pomóc, co wymaga państwowego wsparcia. Jedno jest pocieszające, iż wreszcie nikt już nie mówi: „kultura wyżywi się sama”. Po latach dotarło do polityków, iż ten obszar działa inaczej niż gospodarka, a zainwestowane środki nie zwracają się po roku czy dwóch i w ogóle trudno je przeliczyć na złotówki.

Wracałam do Poznania zmęczona, z mieszanymi uczuciami. Nie chcę przez to powiedzieć, iż wątpię w dobre intencje, tylko na tyle długo żyję, by nie ulegać entuzjazmowi słów, atmosferze wydarzenia. Ministra Hanna Wróblewska na debacie podsumowującej miała przy sobie tabliczkę z hasłem: „mniej dyskusji, więcej działań”. No właśnie… Zobaczymy.

Idź do oryginalnego materiału