Szczęście nie mieszka w samotności

newsempire24.com 1 dzień temu

Nie ma szczęścia w samotności

Niezbyt młoda, ale z błyskiem w oku Regina Kozłowska po śniadaniu umyła filiżankę po herbacie, nieśpiesznie zaparzyła kawę i rzuciła wzrokiem przez okno.

— Ile lat, a wciąż to samo. Zegar, szyba, otwarta książka na parapecie i ta samotność. Jakże tęsknię za moim mężem, który tak wcześnie mnie opuścił — często myślała.

Dziesięć lat temu pochowała ukochanego męża. Ból z czasem osłabł, ale do samotności trudno się przyzwyczaić. Pierwsze lata czuła, jakby wciąż był obok, aż wreszcie i to minęło. Pewnego dnia choćby to zauważyła:

— Ukochani nie odchodzą z domu, tylko cicho znikają z duszy, oczywiście po czasie.

Ostatnie lata ciążyły jej samotnością. Już choćby rozważała, czy nie znaleźć równie osamotnionego mężczyzny. Regina rozglądała się wokół, spokojnie, bez pośpiechu, zatrzymując wzrok na różnych panach.

— A może pozostało taka sama dusza? Może gdzieś tam… — marzyła, a wtedy samotność znikała, wyobrażając sobie, jak siedzi u boku mężczyzny, a w jej zmęczonej samotnością duszy rozbrzmiewa delikatna melodia.

Przy okazji, Regina od dawna zauważyła samotnego pułkownika z sąsiedniej klatki. Jej przyjaciółka Hania mieszka z nim na jednym piętrze, a jej mąż Tadeusz przyjaźni się z emerytowanym oficerem.

Hania już dawno opowiedziała Reginie o swoim sąsiedzie:

— Jan też jest samotny, zauważ, Reginko, też wdowiec. Ma córkę, ale ta mieszka daleko z rodziną. Rzadko go odwiedza. Bardzo poważny człowiek, ale z moim Tadkiem jakoś się dogadują, choćby żartują i jeżdżą na ryby. Przyjrzyj mu się, Regina. Lepiej we dwoje niż wciąż z tą samotnością…

— Nie wiem, Haniu, jak ja mam pierwsza do niego podejść z taką sprawą. Zresztą, inicjatywa powinna wyjść od mężczyzny — odpowiadała Regina.

Taka już była — dawna nauczycielka polskiego i literatury, inteligentna kobieta w eleganckim wieku. Rozmowa z nią to prawdziwa przyjemność.

Jan Kowalski, faktycznie emerytowany pułkownik, był szczupły, wysoki i siwy, w okularach. Chodził wyprostowany, niemal jak na paradzie. Ale wdowiec wydawał się interesujący. Regina zawsze niespostrzeżenie śledziła go wzrokiem, gdy przechodził, skinąwszy głową i mówiąc to samo:

— Dzień dobry… — a ona odpowiadała równie uprzejmie.

Czasem rzucała mu znaczące spojrzenie, ale wydawał się nieprzenikniony. Babcie z ławki pod blokiem miały na jego temat różne teorie. Gdy tylko pojawiał się w zasięgu wzroku, zaczynały spekulacje.

— Słyszałam, iż dostał kiedyś w głowę na jakiejś misji i zupełnie stracił czucie — mówiła jedna.

— Daj spokój, Stefanowo! — przerywała druga. — Mój syn mówił, iż przez te wszystkie lornetki i celowniki popsuł sobie wzrok, stąd te okulary.

— A ja słyszałam, iż ma problemy z… no, wiecie, dlatego unika kobiet — dodawała trzecia, świeżo emerytowana i wciąż aktywna w poszukiwaniach.

Plotki o pułkowniku krążyły ciągle, pewnie dlatego, iż był samotny, a wolnych pań nie brakowało. Regina też czasem o nim myślała:

— Ten Jan Kowalski to prawdziwy oryginał. Ciekawe, czym zajmuje się sam. Może czyta książki? Choć wojskowy, pewnie woli filmy historyczne. Ja też je lubię. jeżeli tak, to już mamy wspólny temat. A poza tym uwielbiam poezję…

I tak mijały dni Reginy. Aż pewnego wieczora zadzwonił telefon — Hania.

— Reginko, dobry wieczór, co porabiasz? Zaraz zgadnę: siedzisz z książką! — śmiała się przyjaciółka.

— Trafiłaś — potwierdziła Regina. — A co mi jeszcze pozostaje? Oglądam telewizję, czasem internet, ale najchętniej czytam. Znasz mój słaby punkt.

— A wiesz, po co dzwonię? Jutro moje urodziny! Zapraszam cię do nas. Będzie kilka osób, znajomi.

— Ojej, przepraszam, Haniu, zupełnie mi wyleciało z głowy! — zawstydziła się Regina.

Następnego dnia przygotowywała się na kolację. Przekręciła się przed lustrem, badając zmarszczki i lekko opadające kontury.

— No cóż, jeszcze nie koniec świata. To wiek dojrzałej elegancji — uśmiechnęła się do siebie.

Wieczorem weszła do mieszkania Hani i Tadka. Przy stole siedzieli goście, a wśród nich — o szczęście! — sam pułkownik.

— Chodź, Reginko! — zawołała Hania, ciągnąc ją w stronę Jana.

Rozmowy, żarty, toast za solenizantkę — wieczór mijał przyjemnie. Potem Tadek włączył muzykę. Kilka par zaczęło tańczyć. Regina siedziała, może pułkownik ją zaprosi? Ale sąsiadka, pulchna Tamara, już ciągnęła go na parkiet.

Gdy w końcu usiadł obok Reginy, ich kolana się zetknęły. Serce zamarło jej na moment — tak dawno nie czuła męskiej uwagi.

— Przepraszam — szepnął Jan.

— Nic się nie stało — odparła równie cicho.

Kiedy znów zabrzmiała muzyka, pułkownik wstał, uprzedzając Tamarę:

— Czy mogę panią prosić? — wyprowadził ją na środek.

Tańczyli blisko, a jego dłonie były mocne, uśmiech — ciepły. Regina zapomniała o wszystkim, choćby o złym spojrzeniu Tamary.

— Jak on mnie trzyma… — warknęła w duchu sąsiadka. — Taka się znalazła! A on choćby na nią patrzy… Na mnie nigdy tak nie spojrzał.

Ale Jan zdawał się tego nie widzieć. Jego dusza napełniała się czułością dla tej kobiety.

— Myślałem, iż już we mnie nic nie zostało, a tu taka niespodzianka — myślał, wirując z Reginą.

Pod koniec wieczoru delikatnie wziął ją pod ramię.

— Chyba już czas. Nie nadużywajmy gościnności — uśmiechnął się.

Wyszli razem na klatkę.

— Jako dżentelmen powinienem panią odprowadzić. A może wpadniemy do mnie? — wskazał drzwi.

Reginie bardzo chciało się zajrzeć do jego mieszkania, zobaczyć, jak żyje. Ale postanowiła nie spieszyć się.

— Może następnym razem.

— Jak pani woli.

Na zewnątrz pachniało bzem.

— Może spacer? — zaproponował.

— Jak on zgaduje moje myśli? — ucieszyła się w duchu.

Szli długo, w końcu odprowadW końcu zatrzymali się pod jej drzwiami, a gdy Jan pocałował ją w rękę na dobranoc, Regina wiedziała już, iż jej samotności niedługo przyjdzie koniec.

Idź do oryginalnego materiału