Znów zbliżał się Nowy Rok. W całym mieście panował gwar, w centrach handlowych było ciepło i jasno, tłumy ludzi kręciły się między półkami, próbując zdążyć z zakupem prezentów. Z głośników leciała ta sama świąteczna piosenka, którą słyszeli już milion razy.
A Krysia wcale nie była radosna. Ten rok był dla niej i jej matki, Wandy, wyjątkowo ciężki uczyły się żyć bez jej ojca. Krysia dawno już wyprowadziła się od rodziców, była dorosłą, zamężną kobietą i miała dziesięcioletniego syna, Kubę.
Rok temu, tuż przed Nowym Rokiem, odszedł jej tata. Było jej tak źle, iż choćby nie od razu zrozumiała, jak bardzo cierpi matka.
Janusz Kowalski był troskliwym, dobrym, kochającym mężem i ojcem. Wykładał ekonomię na uniwersytecie i zawsze mówił o studentach z ciepłem: „To wszystko moje dzieci, nigdy na nich nie krzyczę ani się nie złoszczę. A oni odpłacają mi tym samym. Przez tyle lat nauczania nigdy nie miałem ani jednego konfliktu. Były pytania, ale razem je rozwiązywaliśmy oni zadowoleni, ja też.”
„Tak, tato, wszyscy mówią o tobie z szacunkiem”, przytakiwała córka.
Janusz uwielbiał oglądać stare filmy, śmiał się zaraźliwie, lubił chodzić na spacery z córką, gdy była mała. Czasem całą rodziną wybierali się do kina, na spacer do parku, na wakacje też zawsze jeździli we trójkę.
Krysia widziała, jak czule ojciec traktował matkę, dlatego starała się znaleźć męża podobnego do niego. I udało się jest szczęśliwa z mężem, Markiem. Po ślubie zamieszkali w swoim mieszkaniu, które podarowali im oboje rodzice.
Wszystko było dobrze. Ale trzy lata temu u Janusza nagle zdiagnozowano nowotwór. Wanda z córką były w szoku, a on je uspokajał:
„Nie martwcie się, moje drogie, tak łatwo się mnie nie pozbędziecie”, żartował, choć w jego oczach była pustka.
A rok temu go zabrakło.
*Nie przeżyję bez niego*
„Zawsze będę pamiętać stuk zamarzniętej ziemi o wieko trumny, łkanie mamy, smutny dźwięk talerzy na stypie”, myślała czasem Krysia.
Teraz żyła w ciągłym strachu o matkę. Gdy wróciły po pogrzebie do pustego mieszkania, Wanda, nie rozbierając się, przeszła do pokoju i powoli osunęła się w fotel, w którym zawsze siedział jej mąż. Patrzyła w jeden punkt w milczeniu. Krysia też nie wiedziała, co powiedzieć była złamana żalem, nie miała sił.
„Nie dam rady”, usłyszała słowa matki.
Podeszła, przykucnęła przed nią i wzięła jej zimne dłonie w swoje.
„Co masz na myśli, mamo?”
Wanda spojrzała na nią jakby nie rozumiejąc, i cicho powiedziała:
„Żyć bez niego. Nie dam rady.”
Dopiero wtedy Krysia zrozumiała jakkolwiek było jej ciężko, matce było jeszcze gorzej.
*Czekała, aż ból minie*
Minął dokładnie rok. Wanda z córką uczyły się żyć bez Janusza. Krysia powoli odzwyczajała się od jego głosu w słuchawce. Wcześniej, przychodząc do rodziców, zawsze widziała znajomą siwą głowę w fotelu przed telewizorem ulubione miejsce ojca. Teraz go tam nie było.
„Czekam, aż ten rozdzierający ból minie”, myślała, ale dołączył do niego strach o matkę.
„Boże, tylko niech mama da radę”, budziła się w nocy z tą myślą i dzwoniła do matki. Nie w środku nocy, ale rano, w ciągu dnia, wieczorem wciąż bała się o nią.
„Krysia, nie dręcz się tak”, pocieszał ją Marek. „Spójrz na siebie masz zmęczone oczy, jesteś nerwowa. Będzie dobrze, twoja mama sobie poradzi. To jeszcze świeża strata, ale uwierz mi, wszystko się ułoży.”
„Może masz rację, Marku, ale patrząc na mamę, boję się. Jest zupełnie inna cicha, zamknięta w sobie. O czym ona ciągle myśli? Trzeba ją zaprosić do nas.”
Wzięła telefon i zadzwoniła. Matka odpowiedziała ledwie słyszalnym głosem.
„Tak, córeczko?”
„Mamo, przyjedź do nas. Sobota jest, pójdziemy z Kubą do parku, gdzieś wyjdziemy. Nie siedź sama.”
„Nie, dziecinko, dziękuję. Nie chce mi się wychodzić z domu, a co dopiero jechać. Zresztą nie jestem sama, cały czas jestem z tatą w myślach.”
„Właśnie w myślach. Mamo, chcę cię od nich oderwać. Przyjedź.” Ale Wanda odmówiła.
Odłożyła telefon i spojrzała na Marka.
„Jak ją stąd wyciągnąć? Kiedy do niej przychodzę, jest zadowolona, ale i tak nie chce wyjść.”
„Cierpliwości, Krysiu, cierpliwości. To musi potrwać.”
*Niepokój*
Dziś mija rok, odkąd odszedł Janusz, za dwa dni Nowy Rok. Życie toczy się dalej. Krysia zadzwoniła rano do matki, ale ta nie odebrała. Spróbowała kolejny raz, i jeszcze raz. Dzwoniło, ale Wanda nie podnosiła słuchawki.
Złapała kluczyki i wybiegła z domu. Wbiegła do klatki z walącym sercem, myśląc tylko: *Boże, niech nic się nie stało*.
Gdy weszła do mieszkania, od razu poczuła, iż coś jest nie tak. Cisza, porządek. Na stole w kuchni leżał list: *”Moja kochana córeczko, wiesz, jak bardzo cię kocham. Nie chcę cię ranić. Cokolwiek się stanie, pamiętaj kocham cię ponad wszystko.”*
Krysia złapała się za stół i osunęła na krzesło. Kolana stały się jak z waty, myśli rozbiegane. Wzięła list jeszcze raz, choć litery wirowały jej przed oczami.
*Zawsze wiedziałam, iż to, czego się boisz, właśnie się dzieje.*
Spostrzegła filiżankę na stole herbata jeszcze nie wyschła.
*To znaczy, iż wyszła niedawno, może jeszcze nic się nie stało.*
Zerwała się, złapała klucze i wybiegła. Biegła po schodach, roztrząsając:
*Gdzie mogła pójść? Może do sklepu, ale ten list…*
Dzwoniła raz za razem, ale słyszała tylko sygnał. Nagle olśniło ją:
*Stop. Wiem, gdzie jechać. Na cmentarz.*
Podjechała pod bramę, wyskoczyła z auta i nie zauważając padającego śniegu, pobiegła w stronę grobu ojca. Cmentarz był pusty, bo kto by tu przychodził w sylwestra? Z daleka dostrzegła pochyloną postać przy jednym z nagrobTo była Wanda, stojąca w milczeniu przy grobie męża, a gdy Krysia podbiegła i objęła ją ramionami, matka wyszeptała przez łzy: „Już dobrze, córeczko, obiecuję, iż teraz spróbujemy iść dalej razem.”