"Superman" Jamesa Gunna wróży renesans DCU. Opowieść o imigrancie, która w subtelny sposób komentuje obecną rzeczywistość Amerykanów, bawi, wzrusza i daje nadzieje na lepsze jutro. Lepszego Kryptończyka nie mogliśmy się doczekać na dużym ekranie.
"Superman" z pięknym wynikiem. Tyle zarobił w pierwszy weekend
"Drodzy widzowie, wkraczamy w srebrną erę kina superbohaterskiego. James Gunn, którego DC sprzątnęło sprzed nosa bujającemu w obłokach Marvelowi, na nowo lepi "Supermana", zastępując patetyzm Zacka Snydera ludzkim heroizmem. Henry Cavill był dobrym Clarkiem Kentem, za to David Corenswet jest wypisz wymaluj komiksowym Człowiekiem ze Stali" – czytamy w naszej recenzji "Supermana".
Jak podają zagraniczne media (w tym amerykański tygodnik rozrywkowy "Variety"), "Superman" zarobił 122 mln dolarów w pierwszy weekend po premierze, wskakując na podium najlepszych debiutów 2025 roku. Lepsze otwarcie miały tylko "Lilo & Stitch" z wynikiem 146 mln USD i "Minecraft", który zainkasował w pierwszych dniach 162 mln dolarów.
Film Jamesa Gunna ("Strażnicy Galaktyki") doczekał się lepszego otwarcia w Stanach Zjednoczonych niż na rynku międzynarodowym, co analitycy poniekąd przewidzieli. W końcu Clark Kent jest utożsamiany z amerykańskością. W nowym reboocie nie jest jednak przedstawiany stricte jako obrońca USA, a obrońca całej ludzkości.
"Corenswet uosabia motto komiksowego Supermana, czyli 'prawdę, sprawiedliwość i lepsze jutro', w sposób bardziej urzekający od Cavilla. Nie jest jakąś tam rzeźbą Michała Anioła, a człowiekiem z krwi i kości, o czym sam zresztą mówi w jednym z najbardziej poruszających monologów" – pisaliśmy.
Przypomnijmy, iż w obsadzie – u boku Corensweta – znaleźli się m.in. Nicholas Hoult ("Nosferatu"), Rachel Brosnahan ("Wspaniała pani Maisel"), SKyler Gisondo ("Prawi Gemstonowie"), Isabela Merced ("The Last of Us"), Nathan Fillion ("Castle"), Edi Gathegi ("Zmierzch") i Alan Tudyk ("Andor").