Nie było fanfar, zwiastunów ani czerwonych dywanów – "Szczury" po prostu się pojawiły. Polscy widzowie jednak je zauważyli. Kolejny po fatalnym "Wiedźminie: Rodowód krwi" spin-off "Wiedźmina" utrzymuje się na liście najchętniej oglądanych produkcji w Polsce, choć znacznie dalej niż czwarty sezon "Wiedźmina" okupujący pierwsze miejsce (co ciekawe, "Szczury" są w topce seriali, mimo iż teoretycznie to film).
Trwająca nieco ponad 80 minut opowieść miała pierwotnie stanowić osobną opowieść o młodych złodziejaszkach, którzy w sagach Sapkowskiego odegrają istotną rolę w życiu Ciri. Ostatecznie jednak Netflix po wielu zmianach i przesunięciach zdecydował się zredukować projekt do krótkiego spin-offu powiązanego z czwartym sezonem.
"Szczury" można obejrzeć dopiero po ukończeniu wszystkich ośmiu odcinków głównej serii, co już samo w sobie sugeruje, iż platforma nie wierzyła w ich samodzielny sukces.
O czym są "Szczury: Opowieść ze świata Wiedźmina"? To spin-off "Wiedźmina"
"Szczury: Opowieść ze świata Wiedźmina" opowiada historię grupy młodych wyrzutków – Mistle, Kayleigha, Iskry i reszty bandy – tuż przed ich spotkaniem z Ciri. To historia o przetrwaniu w świecie rozdartym wojną, o lojalności i desperacji. Są tu napady, walki i potyczki z potworami, a choćby nowa postać: grany przez Dolpha Lundgrena wiedźmin Brehen ze szkoły Kota.
Brzmi jak przepis na emocjonujące fantasy? Niestety, krytycy i widzowie są zgodni – coś tu nie zagrało. W recenzjach najczęściej powtarzają się określenia takie jak "chaotyczny", "zbędny", "niskobudżetowy". Choć sama idea pokazania „młodych gniewnych Kontynentu” mogła być ciekawa, wykonanie i aktorstwo pozostawiają wiele do życzenia.
Może właśnie dlatego Netflix – świadomy, iż ma do czynienia z produkcją nie najwyższych lotów – przez ponad rok zwlekał z premierą i wypuścił "Szczury" po cichu, niemal jako ciekawostkę dla najbardziej zagorzałych fanów. Mimo to wierni miłośnicy twórczości Sapkowskiego oglądają film i to całkiem chętnie.







