Superman. Świat” – Meh of Steel [RECENZJA]

filmawka.pl 1 dzień temu

Supermania trwa w najlepsze. By umilić oczekiwania na film Jamesa Gunna, branża komiksowa wypuszcza na międzynarodowy rynek niecodzienny projekt. Superman. Świat to stworzona przez scenarzystów i artystów z całego globu antologia, mająca zaprezentować czytelnikom esencję i uniwersalizm przygód tytułowego bohatera. W poprzednich latach mieliśmy już dwie podobne premiery – odpowiadające o Batmanie i Jokerze, jednak nie doczekały się one uniwersalnego uznania. Czy tym razem będzie inaczej?

Nie. Choć to szokująca zmiana formuły większości moich recenzji, ciężko mi tutaj budować jakąkolwiek iluzoryczną nadzieję. Podobnie jak dwa poprzednie Światy, nowa publikacja od Egmontu to nic więcej jak tylko zbitek do bólu przeciętnych historyjek o słynnym peleryniarzu. Po zapoznaniu się z całością, można bardzo gwałtownie wyróżnić dwie ścieżki fabularne jakimi podąża opowieść. Każdorazowo Superman (oczywiście) trafia do jednego z obcych sobie krajów, aby stanąć naprzeciwko jednego z zagrożeń. I jest to: a) lokalna grupa przestępcza terroryzujaca piękne miasto albo b) zagrożenie nawiązujące do wierzeń i/lub literatury danego kraju. Gdy udaje się je zneutralizować Superman z euforią spogląda na okolicę, a czytelnicy w prezentowanego regionu popadają w euforię. I już. Koniec. Żadnego zwrotu fabularnego, zabawy konwencją, czy choćby scenariuszowej odwagi. Rozumiem oczywiście założenie, w którym główną atrakcją ma być sama obecność Supermana w znanych czytelnikom okolicach, ale czy nie powinniśmy wymagać nieco więcej? To, iż na jednym z kadrów zobaczę most w stolicy mojego pięknego kraju sprawi, iż banalna historyjka o walce z potworem tygodnia” zyska na wartości? Nazwijcie mnie nieczułym na socrealizm bucem, ale widokowa z Warszawy mi nie wystarczy.

„Superman. Świat” / wyd. Egmont Polska

Superman. Świat przyswaja się znacznie łatwiej jako historię dla znacznie młodszych czytelników. Tych, którym perspektywa powiewającej na polskim/indyjskim/ghaneńskim/dowolnym niebie czerwonej peleryny wystarczy na satysfakcjonujące popołudnie. To mała przypominajka, iż Człowiek Ze Stali przybędzie z pomocą każdemu, choćby jeżeli znajduje się na drugim końcu globu. Jednak większość z odbiorców kojarzy ten fakt z innych, mniej podlizujących się im komiksów. Bo wiecie, Clark Kent ma swoje moce od dość dawna. I już nieraz w mgnieniu oka przebywał pół galaktyki, aby uratować jedną osobę. Może zatem powinniśmy uznać Świat za dobry punkt startowy? Niewymagającą żadnej wstępnej wiedzy historię, od której nowi odbiorcy mogą rozpocząć przygodę z Sueprmanem? Też nie polecam. Bo po pierwsze, dobrych punktów startowych jest znacznie więcej (możecie o nich przeczytać choćby tutaj), a po drugie, Superman jawi się tutaj jako niezwykle nudna postać. Dokładnie taka, jaką przez lata określił stereotyp.

Dla kogoś kto przeskanował oczyma setki stron przygód Clarka Kenta, omawiana właśnie lektura wygląda jak wielki krok w tył. Lub dla fanów najstarszych przygód – jak skok przez najwyższy budynek, tylko też w tył. Każdy z komiksów to realizowana na jedno kopyto konfrontacja potężnego i prawego, ale pozbawionego charakteru faceta, z potężnym zagrożeniem. Łotrów skarci, potwora zdzieli w paszczę, uśmiechnie się czarująco i może jeszcze przypomni, żebyście zjedli swoje jarzynki. Oczywiście, to pewien fundament postaci znany od dekad, ale nikt nie może mieszkać w samym fundamencie. Potrzebujemy jeszcze ścian, elewacji, wyposażenia, itd. Na Człowieka ze Stali składa się nieco więcej czynników, które udało mi się odnaleźć dopiero na samym końcu lektury.

Wyłącznie dwa (spośród aż piętnastu) rozdziałów wchodzące w skład Superman. Świat wywołały we mnie jakiekolwiek emocje. Pierwszy, to opowieść z Czech, gdzie w odległej przyszłości Kal-El traktowany jest bardziej jako celebryta, aniżeli prawdziwy heros. Ot, kolejna gwiazdka do zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia dzięki swojego cybernetycznego awatara, żyjącego na czeskiej stacji kosmicznej. Ale poza ciężarem bycia niezrozumianym celebrytą, Clark będzie musiał zmierzyć się jeszcze z innym zagrożeniem – biurokracją. Czeska komedia w krótkiej formie komiksowej to coś, czego podświadomie musiałem od dawna potrzebować, bo dopiero przy tej części poczułem jakiekolwiek zainteresowanie. Co więcej, Štěpán Kopřiva pozwolił sobie na zadanie czytelnikom (oraz jednemu z bohaterów), za pośrednictwem swojego scenariusza, najciekawszego pytania dotyczącego etosu superbohatera i podejścia do świata od bardzo dawna. Do dzisiaj nie znalazłem na nie sensownej odpowiedzi.

„Superman. Świat” / wyd. Egmont Polska

Drugim pozytywnym zaskoczeniem, skrajnie odmiennym od czeskiej tragikomedii, jest japoński epizod o smakołykach ze sklepu kombini. I to tyle. Superman wcina japońskie przysmaki i zachwyca się ich strukturą, formą i smakiem. Umiłowanie codzienności i czerpanie euforii z najprostszych spraw, to dość fundamentalna cecha Clarka Kenta, więc dobrze, iż miałem okazję pozachwycać się razem z nim. Minusem jest jednak fakt, że, po raz kolejny, (jak w przypadku Joker. Świat) jest to przedruk wydanego już w Polsce przez Egmont fragmentu mangi o tytułowym bohaterze. Dość tania zagrywka, Szanowne Wydawnictwo.

Nie potrafię polecić tego komiksu. Wysilałem mózgownicę próbując znaleźć odpowiednią grupę docelową dla Świata, ale żadna kategoria nie wydaje się odpowiednia. Dobrze znający postać „wyjadacze” zetkną się ze skrajną powtarzalnością, która nie odda sprawiedliwości Supermanowi. Kompletni nowicjusze, dostaną dokładnie to samo, przez co łatwo będzie im wrzucić wszystkie historie z Supermanem do jednego worka. Może chociaż najmłodsi znajdą tu chociaż coś ciekawego? Przynajmniej będą mogli pochwalić się w szkole, iż Superman przelatywał przez ich osiedle.

Korekta: Magda Wołowska

Idź do oryginalnego materiału