To nie jest klasyczny film muzyczny
Scott Cooper już w pierwszych scenach mówi nam, o czym będzie ten film. 8-letni Bruce Springsteen (Matthew Anthony Pellicano) zostaje wysłany przez mamę (Gaby Hoffmann) do lokalnego baru, gdzie przesiaduje jego ojciec alkoholik (Stephen Graham). Mały Bruce ma odciągnąć ojca od kieliszka. Retrospekcje z rodzinnego domu autora "Born to Run" są kluczową częścią opowieści o człowieku, który stał się jedną z ikon Ameryki. Ameryki robotniczej, prowincjonalnej, ale wierzącej, iż mitologia amerykańskiego snu może się wciąż ziścić.Reklama
"Springsteen: Ocal mnie od nicości" przypomina "Spacer po linie" i "Kompletnie nieznanego", bo również opowiada o momencie przeistoczenia się popularnego muzyka w kogoś więcej. W ikonę. Przeistoczenie może dokonać się tylko wtedy, gdy każdy z nich pokona własne wewnętrzne słabości i lęki. Johnny Cash narkotyki, Bob Dylan własne pochodzenie, zaś Bruce Springsteen depresję, wyniesioną z domu niszczonego alkoholem.
Nie jest to klasyczny film muzyczny. Springsteena widzimy na scenie w kliku krótkich ujęciach oraz obserwujemy proces rodzenia się dwóch przełomowych płyt: "Nebraska" (1982) i "Born in the U.S.A." (1984). Jest to natomiast film o samotnym artyście, który jest na rozdrożu artystycznej oraz życiowej drogi i ucieka. Ucieka przed wielką karierą, opóźniając wydanie hitów, które wzniosą go ostatecznie na sam szczyt. Ucieka przed rodzącą się miłością. Ucieka przed swoją przeszłością.
Springsteen mimo sukcesu pierwszych płyt i kontraktu z CBS jest chłopakiem z ulic New Jersey. Jest zawsze blisko fanów i jeździ bardzo amerykańską furą, czyli Dodgem Challengerem. Sprzedający mu go dealer mówi: "Pasuje do gwiazdy rocka. Ja znam pana". Springsteen odpowiada mu: "Przynajmniej jeden z nas mnie zna". Spotyka się też z kelnerką z bardzo amerykańskiego dinera, która jest na dodatek samotną matką (Odessa Young). Nic dziwnego, iż Springsteen przez lata był głosem białej, robotniczej Ameryki. Był częścią wszystkich jej problemów. Jednocześnie oglądamy, jak w duszy tego prostolinijnego chłopaka i wschodzącej gwiazdy rocka pulsuje coś bardzo mrocznego.
Aktorski popis bez fałszywych nut
Filmowy bohater artystyczne inspiracje czerpie z wywrotowego i brutalnego kina, jak "Badlands" Terrence'a Malicka i "Noc myśliwego" Charlesa Laughtona, które mały Bruce obejrzał ze swoim ojcem w kinie. To jeden z tych szczęśliwych momentów z tatą. Tyle, iż jest to szczęście podszyte wyjątkowym mrokiem. Film z 1955 roku z Robertem Mitchumem opowiada przecież o przebranym za kaznodzieję seryjnym mordercy (antybohater arcydzieła Malicka również nim jest), który poluje na... dzieci. Widzimy, jak Bruce jest przerażony tym, co widzi na ekranie, czego nie chce okazać.
Tyle, iż ten strach w nim pozostał i egzorcyzmowany musiał być muzyką, nagrywaną na domowym magnetofonie we własnych czterech ścianach. "To jest wyjątkowy mrok. Coś bardzo osobistego" - mówi jego wiecznie zatroskany agent i producent Jon Landau (Jeremy Strong), trzymając w ręku świeżą taśmę demo. Ten obraz osobistej walki działa, bo nie mitologizuje Springsteena, ale też nie obala jego pomnika. O Springsteenie powstała cała masa dokumentów i książek (scenariusz powstał na podstawie biografii autorstwa Warrena Zanesa) i tak jak w przypadku Boba Dylana, klasyczna filmowa biografia musiałaby okazać się fiaskiem.
Jednocześnie film Coopera nie ma takiej stawki, jak zeszłoroczny "Kompletnie nieznany", który pokazywał przemianę Boba Dylana z folkowego pieśniarza w barda i symbol buntu przeciwko systemowi. Springsteen ikoną się na ekranie nie staje. Jego gwiazda rozbłyśnie o wiele później i zaprowadzi go do wspólnych podcastów z Barackiem Obamą. Zanim nastąpi wejście na sztandar artysty krzyczącego o ideach, które zbudowały USA, Springsteen musi pojednać się z ojcem przepięknie granym przez Grahama. Ojcowski wątek jest naprawdę poruszający. Przewiduję co najmniej nominację do Oscara.
A jak wypada Jeremy Allen White? Jest do takiej wersji Springsteena stworzony, bo już grał umęczonego gościa, który przed wejściem na szczyt musi skonfrontować się z trupami z rodzinnej szafy. Tak, zgadliście, chodzi o Carmy'ego Berzatto z "The Bear". Również geniusza w swoim fachu. Carmy i Bruce kryją tajemnicę i nigdy do końca nie zdejmują maski. Pasuje to w filmie o człowieku nie chcącym wpaść w nicość. Może jednak prawda o nim jest zapisana w wersach na "Nebrasce"? Polecam ten piękny album odsłuchać po seansie.
7,5/10
"Springsteen: Ocal mnie od nicości" (Springsteen: Deliver Me from Nowhere), reż. Scott Cooper, USA 2025, dystrybutor: Disney, premiera kinowa: 24 października 2025 roku.




