Choć „Strefa gangsterów” tak naprawdę nie jest serialem Guya Ritchiego, to chyba już wszyscy właśnie tak będą go kojarzyć. I trudno się dziwić, bo prawdziwi twórcy tej produkcji zrobili wiele, by tak właśnie się stało.
„Strefa gangsterów” (w oryginale „MobLand”) to serial Paramount+, który nieco ponad dwa miesiące po swojej światowej premierze wreszcie trafił do Polski, na platformę SkyShowtime. I kładę tu duży nacisk na to „wreszcie”, bo jestem wielkim fanem (wczesnego) Guya Ritchiego – reżysera dwóch pierwszych odcinków i jednego z producentów wykonawczych tej produkcji. Wiadomo, znana marka przyciąga, dlatego też jego nazwisko, trochę niesprawiedliwie, pojawia się przy okazji tego serialu częściej niż nazwisko samego twórcy. A jest nim Ronan Bennett, który dał światu niedawno podziwiany „Dzień Szakala„, a teraz razem z Jazem Butterworthem („Agencja”) współtworzył scenariusze do wszystkich odcinków „Strefy gangsterów”.
Strefa gangsterów – o czym jest serial SkyShowtime?
Nie dziwię się, iż Guy Ritchie dołączył do tego projektu, bo ten wygląda jak coś idealnie skrojonego pod niego. Reżyser kultowego „Przekrętu” czy „Dżentelmenów” może tu nie wychodzić ze swojej twórczej strefy komfortu, bo „Strefa gangsterów” to klimaty, w których czuje się najlepiej. Londyn, mafijne porachunki i doborowa obsada – trudno mi wyobrazić sobie rzecz bardziej w stylu Ritchiego, choćby jeśli, powtórzę, to tak naprawdę nie jego serial. Dajmy już jednak kultowemu reżyserowi spokój i nie patrzmy na „Strefę gangsterów” tylko przez pryzmat jego nazwiska.

Zwłaszcza iż nazwisk, którymi można się tu zachwycać, jest dużo więcej. Główny bohater serialu to Harry Da Souza (Tom Hardy, „Peaky Blinders”), zaufany człowiek mafijnej rodziny Harriganów, irlandzkich imigrantów, którzy trzęsą całym Londynem. Głową rodziny jest Conrad (Pierce Brosnan, niegdyś agent 007), ale przecież każdą głową kręci szyja. A tą jest żona Conrada, Maeve (Helen Mirren, „1923”), do której ten zwraca się po radę w każdej kluczowej sprawie. Tym samym gwałtownie zaczniemy się zastanawiać, kto tu tak naprawdę rządzi i kogo należy się obawiać.
Głównym zadaniem Harry’ego będzie zapobieżenie wojnie między Harriganami i rządzącą na południu Londynu rodziną Stevensonów, którą dowodzi Richie (Geoff Bell, „Absentia”). Konflikt między dwiema rodzinami będzie narastał, najważniejsze będzie zatem zatrzymanie go, nim wymknie się spod kontroli i zagrozi życiu i interesom Harriganów. I trzeba przyznać, iż Harry w swojej pracy jest niezwykle skuteczne, choć ta oczywiście mocno komplikuje jego życie prywatne i relację z żoną (Joanne Froggatt, „Downton Abbey”).
Strefa gangsterów to świetny występ Toma Hardy’ego
Tom Hardy jest zdecydowanie najjaśniejszym punktem całego serialu, co chyba nikogo szczególnie nie dziwi – mówimy o aktorze, który błyszczy i urzeka swoją charyzmą w choćby najsłabszych produkcjach (na ciebie patrzę, „Venomie”!). Tutaj co prawda nie mamy do czynienia z produkcją złą, ale nie da się ukryć, iż bez Hardy’ego „Strefa gangsterów” straciłaby większość powodów, by ją oglądać. Tutaj również jego charyzma wręcz wylewa się z ekranu – jego bohater to idealna mieszanka sprytu i siły, które regularnie wykorzystuje, by sprzątać bałagan Harriganów i uchronić ich od czyhających zewsząd niebezpieczeństw.

Może i serialowy Harry to tak naprawdę bohater stworzony z klisz, jednak wystarczy kilka scen, byśmy o tym zapomnieli. Szkoda tylko, iż musi on nieść cały serial na swoich plecach. Pod tym ciężarem co prawda nie upada, ale też widzowie dość gwałtownie zauważą, iż poza jego postacią „Strefa gangsterów” ma nam do zaoferowania niewiele. Harriganowie może i urzekają wielkimi nazwiskami wcielających się w nich aktorów – oprócz Brosnana i Mirren pozostało znany z „Rodu smoka” Paddy Considine – ale nie wychodzą ani trochę poza schemat mafijnej rodziny, który wielokrotnie widzieliśmy już na małym i wielkim ekranie. To wszystko już było.
I to adekwatnie największy problem „Strefy gangsterów” – każdy, kto choć liznął gangsterskiego kina, gwałtownie zorientuje się, iż ten serial nie wnosi do gatunku absolutnie nic nowego. Oczywiście, nie każdy może być „Rodziną Soprano” i rewolucjonizować obraz ekranowego gangstera, ale jeżeli już twórcy postanowili iść utartymi ścieżkami, powinni chociaż zadbać o to, by w ich historii nie zabrakło emocji. A tych jest tu niestety jak na lekarstwo. Zawiedzeni będą także ci, którzy – przyciągnięci nazwiskiem Guya Ritchiego – będą oczekiwali humoru rodem z jego najlepszych filmów.
Strefa gangsterów – czy warto oglądać serial?
Owszem, „Strefa gangsterów” nie traktuje siebie ze śmiertelną powagą i potrafi mrugnąć okiem do widza. Zdarzają się momenty, gdy za sprawą humoru Bennett i Butterworth upuszczają nieco powietrza z tego balonika, ale też mam wrażenie, iż nie wszystkie te momenty były przez nich zamierzone. W całym serialu czuć rękę Ritchiego, jednak wiele dialogów brzmi tutaj jak tania kopia tego, co mogliśmy usłyszeć już dawno temu w „Porachunkach” czy „Przekręcie”. I między innymi z tego powodu podczas seansu zbyt często będzie towarzyszyło nam wrażenie, iż ktoś tu próbuje wcisnąć nam odgrzewanego kotleta udającego danie z gwiazdkowej restauracji.

„Strefa gangsterów” przebyła bardzo długą drogę, początkowo miała być przecież spin-offem „Raya Donovana”, który z czasem wybił się na samodzielność, ale nigdy nie udało mu się wydobyć z siebie własnego głosu. Tu słyszymy jedynie dobrze nam już znaną melodię, wymieszaną z momentami wręcz karykaturalnymi akcentami. Bohaterowie wręcz krzyczą do widza, iż są jedynie marnymi kopiami i choć większość aktorów stara się je trochę ożywić, to jednak czuć, iż scenariusz ogranicza ich w tej kwestii zbyt mocno.
Szkoda, iż „Strefie gangsterów” nie udaje się wyjść poza schematy dobrze już znane nam z masy innych gangsterskich produkcji. Oczywiście, coraz trudniej o bycie oryginalnym, ale ten serial nie jest choćby szczególnie dobrym odtwórcą. Gdyby tych samych bohaterów grali mniej znani aktorzy, prawdopodobnie ich losy nie zainteresowałyby nikogo, a sama produkcja gwałtownie przepadła w tłumie innych. Widziałem już jednak w swoim życiu zbyt wiele, by serialowi dawać dodatkowe punkty tylko ze względu na nazwiska w czołówce. Oprócz nich potrzebna jest przede wszystkim wciągająca historia, a tej zabrakło tu najbardziej.