Koncert Stinga w łódzkiej Atlas Arenie był dla mnie koncertem pierwszych razy. Pierwszy raz jechałem autem w dłuższą trasę bez współpasażera. Pierwszy raz jadłem karkówkę w bułce z musztardą z foodtrucka spod areny. Pierwszy raz wstawiałem na naszego
relację (#socialboomer). I w końcu, pierwszy raz usłyszałem Stinga na żywo.
Można powiedzieć, iż Sting jest już stałym bywalcem w Polsce. Cztery koncerty w trzy lata, a przy tym każdy mogący się poszczycić niebywale wysoką frekwencją. W tym roku, The Cherrytree Music Company i Live Nation zaprosili wiernych fanów frontmana The Police na koncerty w Gdańsku/Sopocie (6 czerwca) oraz Łodzi (7 czerwca). Stingowi, jako support, towarzyszyła Giordana Angi.
Organizator umożliwił wejście na obiekt już na dwie godziny przed rozpoczęciem koncertu, punkt 18:00, za co wielki plus. Plama na honorze, zostawiona po 45 minutowym okienku między otwarciem bram, a występem Uriah Heep zostaje oficjalnie zmyta! Zarówno przed Atlas Areną, jak i już w samym budynku, można było zaopatrzyć się w napoje, jedzenie czy gadżety związane z gwiazdą wieczoru. Ceny? Wysokie, ale kto bywa na koncertach, ten raczej już przyjął takowy stan rzeczy do wiadomości i półlitrowa Cola za 15 złotych czy hot-dog za około 2 dychy nie robi na nim wrażenia. Pozytywnie zaskoczyły mnie natomiast dwa średniej wielkości ekrany, ustawione wysoko, po obu bokach sceny, wspaniale ukazujące to, co się na niej dzieje. Wielki plus!
Po wybiciu na zegarze godziny 20:00, w bardzo ładnym i kulturalnym geście, na scenę wszedł sam Sting i zapowiedział występ Giordany Angi.
Giordana Angi to niezwykle utalentowana, francusko-włoska piosenkarka, która wypłynęła na szerokie wody w 2019 roku za sprawą telewizyjnego show na podobieństwo Mam Talent. Od tamtego czasu wydała cztery albumy studyjne, z czego jej najnowsza płyta – she’s so great – miała premierę 24 maja bieżącego roku. Piosenkarka wykonała kilka utworów ze swojego najświeższego albumu i, trzeba przyznać, były to naprawdę dobre kawałki. Rytmiczne my treasure, tytułowe she’s so great, włoski cover For Her Love Stinga (il nostro amore, na płycie z jego udziałem). Największą ekstazę jednak wzbudził cover Man! I Feel Like a Woman!, który zdecydowanie zadziałał pobudzająco na zebraną widownię. Po 45 minutowym secie, artystka zeszła ze sceny i zaczął się kwadrans oczekiwania na główną gwiazdę wieczoru.
Po dość niemrawym wejściu na scenę i rozpoczęciu koncertu piosenką Voices Inside My Head, występ natychmiastowo nabrał tempa i rozpalił publiczność przy Message in a Bottle (możecie również znać ją pod nieco bardziej znanym tytułem – Nie Stać Cię Na Baton). Od pierwszych brzdęknięć gitary w tym kultowym utworze, następne dwie godziny zleciały jak z bicza strzelił. I trudno się zresztą dziwić, gdyż setlista była wypełniona niemalże samymi hitami Stinga i The Police. Od tych bardziej znanych – czyli tych, w trakcie których wszyscy wyciągali telefony celem nagrywania – po te mniej znane – czyli takie, w trakcie których można było zapostować w social mediach filmiki z tych bardziej znanych hitów.
Poważnie jednak mówiąc, artysta jest w niebywałej formie jak na swój wiek. Niemal 73 lata na karku, a zarówno formy fizycznej jak i wokalnej może pozazdrościć mu niejeden młody piosenkarz. Głos Stinga, choć już lekko podstarzały, dalej robi ogromne wrażenie i może czynić istne cuda. Co jednak znamienitsze, odniosłem wrażenie, iż w utworach takich jak Every Breath You Take, Roxanne czy w końcu niezapomnianym Englishman in New York, ten wokal nadaje kultowemu kawałkowi nowego wymiaru. Może to moje wrażenie wynika też z dość nietypowych aranżacji, które pozwoliły doświadczyć piosenek znanych dotychczas z płyt, YouTube’a czy poprzednich koncertów w innym wydaniu. W przeciwieństwie do występów z sprzed roku i dwóch, tym razem Stingowi na scenie towarzyszył wyłącznie gitarzysta Dominic Miller oraz perkusista Chris Maas. W trakcie koncertu znalazło się również miejsce na premierę nowej piosenki, I Wrote My Name. Może okazać się ona najlepszym kawałkiem tego artysty od kilku dobrych lat – naprawdę wpada w ucho i ukazuje talent Stinga w nowym świetle.
Na szczęście obyło się bez politycznych przemów i obecności na scenie przedstawiciela polskiej elyty, jak to miało miejsce dwa lata temu. W przerwach od śpiewania, jak Sting nawiązywał kontakt z publiką, to celem wprowadzenia w klimat danej piosenki, opowiedzenia jej kontekstu czy pośmieszkowania (Englishman in Łódź). Nie jestem pewien natomiast, czy żartem był opis zawartości jego szklanki. Jak wielokrotnie podkreślał, miała tam być tasty Polish vodka. Wiecie, nie zdziwiłbym się, gdyby rzeczywiście była tam wóda, bo spójrzmy prawdzie w oczy – nasza wóda rzeczywiście jest dobra.
Jako stały uczestnik koncertów metalowych, koncert Stinga był dla mnie również pierwszym koncertem na obiekcie tego typu, po którym nie miałem szumów w uszach. Nie wiem, czy to charakterystyka gatunku muzyki granej przez byłego wokalistę The Police czy też troska o resztki słuchu widowni (średnia wieku myślę, iż spokojnie 50+), ale zdecydowanie na to nie narzekam – miła odmiana, wyjść z koncertu i móc słyszeć. Narzekam natomiast na to, iż brakło mi trochę show. Zawsze powtarzam, iż idealny koncert powinien mieć po pierwsze dobrą muzykę, a po drugie dobre show. I o ile koncert ze słabą muzyką, ale dobrym show może pozostać w pamięci na długo, tak koncert z dobrą muzyką, ale słabym show – już niekoniecznie. Tutaj mieliśmy niestety ten drugi przypadek. Nie znaczy to jednak, iż źle się bawiłem, czy iż koncert był kiepski, absolutnie. Usłyszenie na żywo Shape of My Heart czy Fields of Gold uderza w całkowicie inny sposób; może się wręcz odnieść wrażenie, iż jest się tak blisko sztuki, jak nigdy dotąd.
Legendarny wokalista wyszedł na scenę i zrobił to, co umie najlepiej – zaczarował widownię swoim głosem. Sprawił, iż 2 godziny minęły niczym mrugnięcie okiem i udowodnił, iż mimo zmarszczek i siwych włosów, dalej ma w sobie talent i tę nutkę magii, której dostąpili nieliczni w historii. I mam szczerą nadzieję, iż pomimo tych czterech koncertów w przeciągu ostatnich trzech lat w Polsce, będziemy mogli ponownie wsłuchiwać się w jego piosenki w kraju nad Wisłą także i w przyszłym roku. Kto jeszcze nie był – niech zaczyna planować!
Setlista
- Voices Inside My Head
- Message in a Bottle
- Synchronicity II
- If I Ever Lose My Faith in You
- Englishman in New York
- Every Little Thing She Does Is Magic
- Fields of Gold
- Never Coming Home
- Mad About You
- When the Angels Fall
- Why Should I Cry for You?
- Driven to Tears
- Can’t Stand Losing You / Reggatta de Blanc
- I Wrote Your Name
- Shape of My Heart
- Walking on the Moon
- So Lonely
- Desert Rose
- King of Pain
- Every Breath You Take
Bis - Roxanne
- Next to You
- Fragile