Taylor Sheridan, najbardziej płodny twórca w całym Hollywood, prezentuje swój kolejny serial. „Special Ops: Lioness” to zdecydowane odejście od klimatów, w których poruszał się dotychczas. Czy udane?
„Special Ops: Lioness” to kolejny – nie liczę już, który – serial, który wydał na świat Taylor Sheridan, twórca najbardziej kojarzony z marką „Yellowstone„, ale dziś odpowiadający już także za wiele innych produkcji. Serial, który w USA widzowie mogli oglądać w lipcu na Paramount+, wreszcie trafił do Polski, a jego 1. odcinek można oglądać już na SkyShowtime. Czy odejście od współczesnego westernu na rzecz szpiegowskich klimatów wyszło Sheridanowi na dobre? „Special Ops: Lioness” to jego krok w zupełnie nową stronę, choć wykonując go, pozostał wierny swojemu stylowi.
Special Ops: Lioness – o czym jest serial z Nicole Kidman?
„Special Ops: Lioness” to historia, w której pierwsze skrzypce grają kobiety, zapomnijcie o mężczyznach w kapeluszach. Serial, który pomysł na fabułę oparł na prawdziwym programie CIA, śledzi losy Cruz Manuelos (Laysla De Oliveira, „Locke & Key”), młodej żołnierki marines, która została zwerbowana do zespołu Lioness Engagement Team, aby pomóc zniszczyć od wewnątrz organizację terrorystyczną. Jej bezpośrednią przełożoną, nadzorującą każdy jej krok, jest Joe (Zoe Saldaña, „Od nowa”), szefowa jednej ze stacji, której zadaniem jest szkolenie, zarządzanie i kierowanie tajnymi agentkami. Dla dobra misji i kraju Joe jest w stanie podejmować naprawdę trudne decyzje, o czym widzowie przekonają się już na samym początku serialu.
Szefową Joe jest z kolei Kaitlyn (Nicole Kidman, „Wielkie kłamstewka”). Można by powiedzieć, iż Sheridan obsadzając role głównych bohaterek kierował się prostym kluczem – im wyżej w hierarchii CIA, tym większa gwiazda. Kaitlyn ma bliskie relacje z postacią graną przez Saldañę, choć wszystkimi jej poczynaniami kieruje głównie zza biurka. W pierwszych odcinkach jej rola będzie dość mocno ograniczona, z czasem jednak wyraźnie zyska na znaczeniu dla całej historii. To, co niewątpliwie będzie łączyło obie panie, to także próby pogodzenia życia osobistego z pracą, co tylko jednej z nich będzie udawało się bez większych – z pozoru – problemów.
Ich główną misją, wokół której będzie kręcił się cały 1. sezon „Special Ops: Lioness”, będzie dopadnięcie i zabicie niezwykle bogatego i wpływowego sponsora organizacji terrorystycznej. Oczywiście nie będzie to łatwe, bo mężczyzna działa w ukryciu, nie pokazując się publicznie. I tu właśnie kluczową rolę odegra program Lioness i Manuelos, jego nowa adeptka, która zacznie działać pod przykryciem, by zdobyć zaufanie i zaprzyjaźnić się z córką poszukiwanego. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, granice między tym, co prawdziwe, a tym, co udawane, zaczną się gwałtownie zacierać, co może destrukcyjnie wpłynąć na przebieg całej misji. Joe i Kaitlyn zrobią wszystko, aby ich podopieczna ją wypełniła, ale czy ta na pewno będzie potrafiła i chciała to zrobić?
Special Ops: Lioness – twórca Yellowstone i ekipa gwiazd
To, co jako pierwsze musi robić w „Special Ops: Lioness” wrażenie, to lista nazwisk zaangażowanych w produkcję serialu. Taylor Sheridan to już marka sama w sobie, w tej chwili jedno z największych nazwisk wśród telewizyjnych twórców. Obsadzenie Saldañy i Kidman w głównych rolach musiało zagwarantować jego serialowi dodatkowy rozgłos, ale na tym jego twórca nie poprzestał – na ekranie pojawia się także m.in. Michael Kelly („House of Cards”), a w gościnnej roli choćby sam Morgan Freeman („Solos”). Z takim gwiazdozbiorem serial musi aspirować do miana hitu, ale tym oczywiście trudno zostać, jeżeli nie oferuje się nic poza znanymi nazwiskami. Na szczęście „Special Ops: Lioness”, choć nie jest pozbawione wad – często typowych dla produkcji Sheridana – oferuje sporo więcej.
To serial przede wszystkim dla tych, którzy lubią szpiegowskie klimaty w stylu „Homeland” czy „Jacka Ryana„. Pod względem klimatu, jak i poziomu skomplikowania całej historii „Special Ops: Lioness” bliżej jednak do produkcji Amazona. Fabuła w gruncie rzeczy jest bardzo prosta – nie ma tu żadnych ślepych zaułków czy zmieniających się co chwilę sojuszy. Cel zostaje określony na samym początku i od tego momentu wszystko skupia się na jego pojmaniu. No, prawie wszystko, bo Sheridan lubi zafundować widzom także wycieczki do życia osobistego głównych bohaterek i to, niestety, jest chyba najmniej interesujący element całej historii.
Gdy obserwujemy Lioness w akcji, przyglądamy się temu, jak Manuelos powoli zdobywa zaufanie córki poszukiwanego terrorysty, łatwo zaangażować się w historię. Jak to jednak często bywa – wykonujące „męskie” zawody serialowe bohaterki nie mogą mieć zbyt poukładanego życia osobistego. Zwłaszcza Joe ma problemy z odpowiednim nawigowaniem między pracą dla narodu, a rodziną i wychowywaniem dwóch tęskniących za uwagą matki córek. Każda wizyta w jej domu, rozmowa z mężem czy córkami, osadza ten serial na mieliźnie, z której widzowie chcieliby się jak najszybciej wydostać. Gdy wracamy do akcji, czujemy się, jakbyśmy dostali właśnie zastrzyk adrenaliny.
Special Ops: Lioness – czy warto oglądać serial?
I to mimo tego, iż w gruncie rzeczy przez większość czasu „Special Ops: Lioness” jest oszczędne w serwowaniu widzom scen akcji. jeżeli będziecie próbowali wyrobić sobie opinię na podstawie kilku pierwszych minut, gdzie faktycznie kule fruwają w powietrzu, a bomby wybuchają z niesamowitą częstotliwością, później możecie przeżyć mały szok. Kolejne odcinki to głównie inwigilacja, powolne posuwanie się do przodu w pracy pod przykrywką. W tym wszystkim może nieco zbyt często „Special Ops: Lioness” dotyka ta sama choroba, co inne produkcje Sheridana – przesadne nadęcie, patos w dialogach i brak dystansu do siebie. Ostatecznie jednak da się to znieść, bo sam główny wątek angażuje na tyle, by scenariuszowe wady zostały przysłonione.
Doceniam, iż Sheridan w końcu postawił na serial, w którego centrum znalazły się kobiety. Owszem, te są istotną częścią chociażby w sadze o rodzinie Duttonów, ale w „Special Ops: Lioness” to wreszcie one są słońcem, wokół którego krążą inne planety. Mam wrażenie, iż twórca serialu wciąż się jeszcze tych kobiet uczy i w trakcie tej nauki popełnia błędy, ale tym serialem niewątpliwie wykonał duży krok do przodu. Każda z bohaterek to osoba z krwi i kości, każda ma za sobą inną historię i motywacje, ale najważniejsze, iż żadna z nich nie wydaje się postacią, która nie miałaby prawa istnieć w rzeczywistości. Może jedynie geneza postaci Manuelos jest trochę zbyt naciągana i trzeba do niej podejść z przymrużeniem oka.
„Special Ops: Lioness” to rzecz obowiązkowa dla wszystkich fanów seriali szpiegowskich oraz tych, którzy zdążyli pokochać styl Taylora Sheridana. Twórca „Yellowstone” udowadnia tym serialem, iż potrafi wyjść poza swoją strefę komfortu i sięgać po historie i bohaterów, z którymi raczej byśmy go nie kojarzyli. choćby jeżeli nie jest pozbawiony wad, jego nowy serial to po prostu kawał porządnej rozrywki, który nie próbuje być też czymś znacznie więcej. Sama historia jest na tyle intrygująca i wciągająca, iż łatwo nie zauważyć, kiedy minie kilka odcinków. jeżeli więc chcecie się po prostu dobrze bawić, a przy tym poczuć dreszcz emocji i adrenaliny, dobrze trafiliście, „Special Ops: Lioness” nie powinno was pod tym względem zawieść.