Maj oraz czerwiec to specyficzne miesiące – przede wszystkim czeka się na pełnię lata, ale o ile tkwi się jeszcze w szkole czy na studiach, to człowiek męczy się nad maturami, sesją czy magisterką. W moim przypadku jest to ta ostatnia zmora, a każda odskocznia od pracy jest na wagę złota. Jakże więc przyjemnie było wybrać się w zeszły weekend na koncert zespołu Sonbird i dać się pochłonąć ich muzyce.
Muszę przyznać, iż w dniu koncertu dopadła mnie niemała rozkmina – pamiętam dobrze słuchanie Sonbirdu jeszcze w liceum, ale czas mija, a materiału wcale nie ma przecież tak dużo. Może więc nostalgia sztucznie wydłużyła mi trwanie zespołu? Ale nie – Sonbird sam twierdzi, iż po pierwszym świetnie przyjętym albumie Głodny członkowie postanowili dojrzeć we własnym tempie. Zdaje się, iż teraz właśnie nadchodzi kolejny etap, jako iż niedawno pojawiała się nowa EP-ka, a przed nami drugi album.
Na wydarzenie wybrałam się dzięki uprzejmości Live Nation, organizatora wydarzenia – i cieszę się bardzo, bo po mile spędzonym wieczorze ogarnęła mnie atmosfera radosnego oczekiwania. Gdybym musiała ograniczyć opis koncertu do jednego słowa, byłoby to „kojący.” Chociaż utwory zespołu bynajmniej nie są wyłącznie delikatne czy powolne, to w moim odczuciu dominującym uczuciem był właśnie spokój.
Przede wszystkim – Sonbird należy do sceny; aż szkoda, iż Micro Tour naprawdę jest mikro i liczy kilka koncertów. Warszawski występ odbył się w Hydrozagadce – małym, przyjemnym lokalu, który stworzył dość intymną atmosferę. Ludzie wokół znali teksty, włączali się w śpiew, a jednocześnie nie było ścisku, zgiełku i potu – nieuchronnych zmór każdego koncertu. Co więcej, publiczność była blisko grupy, a każdy miał zapewniony widok na członków zespołu.
Najważniejsza jest jednak muzyka – tutaj także nie było rozczarowań, jako iż zespół zagrał zarówno utwory z albumu Głodny, jak i EP-ki. Piosenki takie jak Hel czy Niepoważny rozbrzmiewały głośno, jako iż budziły entuzjazm publiczności. Z podobną reakcją z resztą spotkały się także nowsze utwory. Mi najbardziej przypadło to gustu mimo to, które jest chyba najbardziej trafiającym do mnie kawałkiem z ostatnich wydań. Co do znanych i lubianych, po nich liczyłam – i wiem, iż nie ja jedna – na wykonanie utworu Na pewno wydanego ze współpracy ze Stachem Bukowskim. W życzeniowym myśleniu nie oczekiwałam gościnnego występu, ale solowy wykon mógłby być ciekawym dodatkiem.
Natomiast nowości nie brakowało, bo Sonbird zaprezentował też kawałki z niewydanego jeszcze albumu, zapowiadając je nieco dokładniej. Dowiedzieliśmy się, które są ulubione, a przede wszystkim – czego możemy się spodziewać. Czekam więc, kiedy oficjalnie pojawi się Elwira oraz pozostałe utwory. Na razie można je usłyszeć jedynie na żywo – także w ramach bisu, co jest dość niestandardową praktyką. Jak wynika z doświadczenia jednak, przy drugim przesłuchaniu człowiek jest w stanie już włączyć się w śpiew.
Co tu dużo mówić – czekamy niecierpliwie na płytę, a także na kolejne koncerty. Chociaż życzę zespołowi wielkiej kariery oraz rychłego wyprzedawania wielkich sali, na razie skradł mnie ten intymny klimat. Zdecydowanie będę mieć na oku kolejne koncerty i wcale nie spodziewam się, żeby Sonbird performujący na żywo mi się znudził.
Powyższy tekst powstał w ramach współpracy z organizatorem wydarzenia – Live Nation. Dziękujemy!
Fot. główna: Live Nation.