„Żaden żywy organizm nie może na dłuższą metę normalnie funkcjonować w warunkach absolutnego realizmu. Niektórzy utrzymują, iż choćby skowronki i koniki polne miewają sny” – tym stwierdzeniem Shirley Jackson otwiera fabułę „Nawiedzonego domu na wzgórzu”. Marzenia, także marzenia senne, pozwalają na zakorzenienie w świecie. Nie są wyrazem leniwego pięknoduchostwa, ale pełnią istotną funkcję w odnalezieniu swojego axis mundi, punktu odniesienia. Sprawdzają się jako życiowe mapy, weryfikują poczucie dobrostanu. Zdarza się, iż to ludzie przynależą do danego miejsca, trwały związek z nim bywa podstawą indywidualności. Niektóre terytoria wybierają ludzi, łapią ich w sieci. Dlatego jedno z najważniejszych marzeń dotyczy domu. Rozumienie i definiowanie przestrzeni, także tej pierwotnej, bezpiecznej, jest najważniejsze w moim procesie twórczym. Wyznaczam progi, szukam rytuałów przejścia między wnętrzem i zewnętrzem.
Carl Gustav Jung dzięki marzeniu sennemu o domu wpadł na pomysł różnicy między nieświadomością zbiorową i jednostkową. Stare, niższe kondygnacje symbolizowały doświadczenia zbiorowe, wyższe były związane z konkretnym podmiotem, z nim samym. Jungowska analiza snów posłużyła Wiktorii i mnie do pracy nad wystawą. Wszystko dlatego, iż często śnię o domach obcych ludzi, o budynkach, w których nigdy nie byłam. W moich domach znajduję rzadko strychy, ale zwykle są w nich piwnice, czasami wypełnione wodą. W wodzie obietnica życia równoważy się z groźbą śmierci. Bliska mi jest poetyka mitów o rusałkach, ondynach i świteziankach. Nie boję się nurkowania, nie przeraża mnie schodzenie w dół, ciągnie mnie pod wodę, schodzę bardzo nisko w głębiny, ciemne jeziora, nieprzeniknioną toń. To interesujące miejsca, tam jest tajemnica życia. Tam czuję się dobrze. Boję się raczej przestrzeni otwartych.
Często walczę w moich snach z reżimami. Śnił mi się ostatnio western, gonili mnie ludzie na koniach, wskoczyłam do morza, znalazłam tam okrągłe wejście i weszłam do bańki. To był świat podwodny, w którym panował reżim. Miałam romans z kolesiem, który działał na rzecz systemu, ale potem się zmienił, pomógł mnie i opozycjonistom. Udało mi się znaleźć inny właz z wodnego świata, bo ten pierwszy był zamknięty. Dzięki mnie ludzie zaczęli uciekać z bańki, zdałam sobie sprawę, iż nie wygram z reżimem, ale mogę ich wypuścić. Przepłynęłam z podwodnego świata do wody i zobaczyłam starożytne, greckie ruiny, a potem nagle znalazłam się w mieście współczesnym.
Domy należące do obcych zasiedlam zwykle w następnym śnie. Środkowa część domów jest najbardziej rozbudowana. Powtarzalnie śni mi się, iż zaczynam mieszkać z grupą jakichś nieznajomych. Mój dom ma wiele pokoi, jego meandryczne plany rozrastają się z każdym kolejnym snem, pęcznieją. W sytuacji zachwiania równowagi mój dom zmienia się z bastionu bezpieczeństwa w źródło zagrożenia, Schulzowski labirynt, Dom Zły. Układy przemieszczają się i żyją własnym życiem, jak w ostatniej ekranizacji powieści Jackson. „Pomiędzy drewnem a kamieniami Domu na Wzgórzu zalegała głucha cisza, a to, co po nim chodziło, chodziło samotnie”. – Tak kończy się jej fabuła.