Śmierć nadejdzie jutro

filmweb.pl 6 dni temu
Zdjęcie: plakat


Trzy córki, trzy siostry, trzy różne charaktery. Sprowadź je do ich domu rodzinnego, a otrzymasz gotowy przepis na solidną, obyczajową historię. Pamiętamy nie tak dawny "Sierpień w hrabstwie Osage" czy nieco starsze i nie tak pamiętne "Zbrodnie serca". Czasem wystarczą dwie skrajnie odmienne siostry ("Moje córki krowy") lub niedogadujące się rodzeństwo ("Rodzina Savage"). Kino pełne jest opowieści o dorosłych dzieciach wracających w rodzinne strony, by zająć się chorym rodzicem, pożegnać się z nim, a przy okazji skonfrontować z dawno niewidzianymi najbliższymi krewnymi.

Elizabeth Olsen, Carrie Coon
  • Netflix

"Jego trzy córki" w teorii nie zapowiadają odstępstw od klasycznego kina konfliktowo-siostrzano-chorobowo-pojednaniowego. Już pierwsza scena filmu wprowadza trio diametralnie odmiennych bohaterek, dla których wspólne czuwanie przy umierającym ojcu jest – jak się domyślamy – pierwszym wspólnym spotkaniem od dawna. Katie (Carrie Coon), Rachel (Natasha Lyonne) oraz Christina (Elizabeth Olsen) są tak zindywidualizowane, jak to tylko możliwe – pod względem wyglądu, temperamentu, życiowych doświadczeń oraz nastawienia do świata. Również aktorki – chociaż wszystkie są tu naprawdę wybitne – zdają się obsadzone dość bezpiecznie w granicach swojego emploi. Coon wciela się w kobietę stanowczą, dominującą, chłodną i praktyczną. Bohaterka Olsen to oddana młoda matka, emanująca pozytywną energią i trochę zbyt często wyrażająca swoją tęsknotę za rodziną. W końcu Rachel – wolny ptak, o zachrypłym głosie, wielkim sercu, ciętym języku oraz upodobaniu do skrętów oraz sportowych zakładów bukmacherskich. Stałym elementem podobnych narracji jest też fakt, iż jedna z latorośli pozostała w rodzinnym gnieździe przy rodzicu, co niezmiennie komplikuje dynamikę w zakresie bycia "u siebie", dotychczasowej odpowiedzialności i przyszłych losów rodzinnego domu.

Carrie Coon, Elizabeth Olsen
  • Netflix

W wypadku "Jego trzech córek" gościniami są Christina oraz Katie (pierwsza z drugiego końca Stanów, druga – ledwie z innej dzielnicy Nowego Jorku). To Rachel jest u siebie. I tu zaczynają się schody oraz niuanse sprawiające, iż film Azazela Jacobsa, mimo konwencjonalnej sytuacji wyjściowej i pozornie kliszowego zestawu postaci, niemal na każdym kroku subtelnie zaskakuje. Rachel bowiem w obliczu przyjazdu dwóch sióstr nie zachowuje się jak gospodyni – przypomina bardziej spłoszoną lokatorkę spędzającą większość czasu w swoim pokoju. To Katie przejmuje stery, roztaczając surowomatczyną aurę i mimowolnie ciągle krytykując niewpisującą się w jej oczekiwania siostrę.

Reżyser zdecydował się także wyjść naprzeciw oczekiwaniom w zakresie odmalowania czającej się tuż-tuż śmierci, konsekwentnie trzymając ją za drzwiami, sporadycznie tylko uchylanymi. Domowe hospicjum pozostaje przestrzenią pozaekranową, choć jego obecność rytmizuje strukturę filmu. Jak refren powtarzają się codziennie pogadanki dochodzącego pielęgniarza, który z powagą i dość powierzchowną, wyświechtaną empatią stara się przygotować trzy siostry na rychłe odejście ojca. "To może zdarzyć się w każdej chwili" – powtarza z patosem w głosie. Sceny te przybierają z czasem ironiczny i lekko humorystyczny wyraz, stwarzając platformę porozumienia dla bohaterek, którym bardzo trudno zbudować choćby na chwilę emocjonalną wspólnotę o trzech rogach. Każda z nich zresztą przeżywa te liminalne chwile inaczej, a przez brak porozumienia – samotnie, choćby jeżeli nie do końca ma tego świadomość. Coon doskonale oddaje maskę dystansu i pragmatyzmu, którą przywdziewa wiecznie spięta Katie, skupiona na formalnym potwierdzeniu ojcowskiej deklaracji DNAR, napisaniu zawczasu solidnego nekrologu czy ugotowaniu obiadu dla sióstr. Dostrzegam w tym wszystkim jednoczesne wyparcie emocji związanych z odchodzeniem, a także oswajanie owej śmierci. W bliskości z kolei ukojenia szuka Christina, spędzając długie godziny przy łóżku ojca i śpiewając mu. Rachel natomiast, ewidentnie przytłoczona rytuałem oczekiwania na ostatnią godzinę, z powodów, których możemy się tylko domyślać, nie wchodzi już do pokoju ukochanego rodzica.

Natasha Lyonne, Elizabeth Olsen, Carrie Coon
  • Netflix
  • Sam Levy

Ekranową materię ograniczono nie tylko niemal wyłącznie do trzech głównych bohaterek, ale także do wnętrza niedużego mieszkania w średniej klasy bloku na Manhattanie (i skwerku przed nim), co przydaje filmowi Jacobsa nieco teatralnego rysu. Wnętrze to – nie klaustrofobiczne, ale niezbyt widne, z niewielkimi pokojami i wąskim korytarzem – swoją topografią sprawia, iż tytułowe córki wciąż się ze sobą zderzają i mijają się, kiedy wchodzą lub wychodzą z pokoju ojca. To, jak lokal "pracuje" w oku kamery i jak wpływa na dynamikę emocji bohaterek, to tylko jedna strona medalu. Mnie natomiast szczególnie urzekła swojskość tego mieszkania – zupełnie zwyczajnego, schludnego, kilkupokojowego, dalekiego od wielkich, jasnych apartamentów czy mniej lub bardziej stylowych loftów. To mieszkanie, w jakim prawie każdy z nas bywał. To dom twojej babci, rodziców, cioci, a może twój własny. Przez okna przeziera wprawdzie przeciętny widok na centrum Nowego Jorku, ale to wnętrze uniwersalne i ludzkie, w którym dzieje się zupełnie przyziemne umieranie, w którym spotykają się trzy przeszywająco prawdziwe osoby i w którym dochodzi do oczekiwanych tarć i mniej oczekiwanych zbliżeń.

Natasha Lyonne
  • Netflix

Rozpoczynając seans filmu Jacbosa, miałem wątpliwości, czy rzeczywiście potrzebujemy jeszcze jednego dramatu o rodzeństwie, które będzie się kłócić i godzić nad łóżkiem chorego rodzica. Już po paru minutach wiedziałem jednak, iż "Jego trzy córki" podążają inną drogą. Koncentracja na wektorach siostrzanych relacji w kontekście przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, a nie tylko na zaglądającej do domu śmierci, odsuwa tę opowieść daleko od sztampy. Z kolei emocjonalny ton filmu znakomicie balansuje na granicy pozytywnej i negatywnej energii. Nie trudno zgadnąć, iż ktoś komuś tu wygarnie, ktoś się rozklei, ktoś straci cierpliwość i ktoś kogoś przytuli. Nie będzie tu jednak spektakularnego zdzierania gardeł, prania wszystkich brudów czy fabularnych przewrotów kopernikańskich. Nie zagłębiają się też "Jego trzy córki" przesadnie w dolinę "feel good", ale jednocześnie jest w nich coś kojącego i uspokajającego.
Idź do oryginalnego materiału