Śmichy, chichy i ubaw po pachy – „Naga Broń” (2025) [RECENZJA]

filmawka.pl 1 dzień temu

Żyjemy w czasach niekończącej się fali remaków, rebootów oraz sequeli marek sprzed lat. Producenci żerują na każdym gramie sentymentu, jacy widzowie mogą mieć do serii ze swojego dzieciństwa i wykorzystują to (od kilku lat z dość nieudanym efektem), aby spróbować zaciągnąć nas do kin. W tym całym nostalgicznym szaleństwie produkcyjnym nie spodziewałem się jednak, iż macki tego trendu sięgną do serii Nagiej Broni. Ta trylogia komedii z przełomu lat 80. i 90., bazująca głównie na absurdalnym humorze, grach słownych i mniej lub bardziej infantylnych żartach nie brzmi jak materiał na hit w 2025 roku. Kiedy więc usłyszałem o produkcji nowej części, byłem bardzo sceptycznie nastawiony. Od razu też wiedziałem, iż dam się złapać w pułapkę nostalgii i wybiorę się na ten film do kina – oglądanie poprzednich części w leniwe środowe wieczory było pewną formą tradycji w moim domu rodzinnym. A w czasach, gdzie nagrody za komedie wygrywa np. The Bear czułem, iż trochę luźniejszego odmóżdżenia jednak się przyda.

Otrzymałem dokładnie to, czego można było się spodziewać, znając poprzednie części – najnowsza Naga Broń bierze znany schemat gagów z oryginalnej trylogii i po prostu przenosi go na nasze czasy. Zamiast Lesliego Nielsena, który grał wszystkie absurdalne sceny z dramatyczną powagą, tym razem mamy Liama Neesona, robiącego dokładnie to samo. Jego bohater jest jednak bardziej archetypowym twardzielem kina akcji – gliną, który łamie prawo, ale robi to w imię zasad i sprawiedliwości. Obsadzenie w tej roli Neesona, parodiującego w ten sposób ostatnie 10 lat swojej kariery to wspaniały zabieg, który dodaje metahumoru do całego filmu. A jest go sporo – bohaterowie świadomie nawiązują do poprzednich części, a jednocześnie mówią o chęci bycia „czymś innym i świeższym”. Wyciągnięcie na pierwszy plan wszystkich kompleksów, jakie muszą czuć twórcy przy produkcji rebootów znanych serii i zrobienie z nich żartów, to strzał w dziesiątkę, dopasowujący się świetnie do absurdalnego humoru.

fot. „Naga broń” / materiały prasowe Paramount Pictures

Nie tylko Liam Neeson tworzy tutaj świadomy pastisz – każdy z aktorów obsadzony jest w swoim archetypie, który przy tym parodiuje i obśmiewa. Wśród wszystkich najbardziej nieudolnie wypada chyba tutaj Danny Huston, jako naczelny antagonista filmu. Aktor stara się zrobić z tym materiałem, który ma, jak najwięcej, ale miałem wrażenie, iż wszystkie najbardziej przeciętne żarty w całym filmie trafiały się akurat jemu. Skoro o gagach mowa – jest ich tu od groma, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Najlepiej wypadają żarty wizualne i te, przy których autorzy najbardziej odpinają wrotki. Pościgi z udziałem sów, pszczół i balonów, running gagi związane z kawą czy też sekwencja romantycznego wyjazdu, w którą zamieszany jest pewien bałwan – nie chcę spoilerować najzabawniejszych żartów, ale to właśnie te absurdalne momenty bawiły na sali najbardziej. Znacznie gorzej jest jednak z gagami, które są stereotypowymi kliszami z amerykańskich komedii. Sceny, w których mamy śmiać się z opadających spodni lub walk, w których bohaterowie biją się po jądrach (haha, ale jajca) wzbudzają bardziej zażenowanie niż śmiech. Są chyba jednak nieodzowną częścią takiego typu komedii (nie udawajmy, iż poprzednie części były bardziej górnolotne), więc da się na to przymknąć oko.

fot. „Naga broń” / materiały prasowe Paramount Pictures

O fabule filmu nie warto wspominać – jest to tylko i wyłącznie wymówka do wrzucania bohaterów w przeróżne sytuacje i scenerie. Tempo akcji (a w tym żartów) pędzi przez pierwsze pół godziny, ale w momencie w którym „intryga” zarysowuje się dokładniej, film dostaje trochę zadyszki. Ilość gagów na minutę jest zdecydowanie mniejsza niż w poprzednich częściach serii. Kiedy więc trafiamy na kilka scen pod rząd, gdzie gagi robią się bardziej infantylne niż absurdalne, zaczyna się robić trochę niezręcznie. Miernik śmiechu na minutę drastycznie wtedy spada, aby po jakimś czasie wrócić do normy.

Czy jest to kino wybitne? Oczywiście, iż nie i nigdy takim być nie miało. Film spełnia swoją rolę jako kolejna część cyklu komedii, które miały zapewnić głównie tanią rozrywkę. A w dzisiejszych czasach, jeżeli mogę dzięki czemuś wyłączyć mózg na półtorej godziny i całkiem dobrze się przy tym bawić – to nie będę narzekać.

Korekta: Krzysztof Kurdziej

Idź do oryginalnego materiału