**Dziennik, 15 maja 2024**
Roześmiałam się gorzko: czyli ja, z alimentów, które mój były płaci na nasze dziecko, mam jeszcze płacić alimenty za brata na jego dzieci?
Tak właśnie usłyszałam od matki. Dla niej to było oczywiste – córka *musi* pomóc synowi. A ja stałam tam, z tą absurdalną propozycją, i myślałam, iż chyba oszalałam. Ta historia zaczęła się kilka lat temu, gdy moje życie i tak przypominało telenowelę.
**Rozwód i nowa rzeczywistość**
Rozstaliśmy się z mężem, gdy nasz syn, Kacper, miał pięć lat. Było ciężko: kłótnie, podział majątku, sądy. W końcu zostałam z dzieckiem, a były mąż zobowiązał się płacić alimenty. Kwota? Niewielka – 25% od jego minimalnej pensji. Oficjalnie zarabiał grosze, choć wiedziałam, iż ma więcej. Udowodnić to w sądzie się nie udało. Żyłyśmy więc skromnie: ja pracowałam w biurze, dorabiałam freelancingiem, a alimenty szły na przedszkole i zajęcia dodatkowe Kacpra.
Mama zawsze mnie wspierała. Pomagała z synem, przynosiła zakupy, czasem dorzucała pieniądze. Ale miała jedno ślepe miejsce – mojego młodszego brata, **Mariusz**. Ma 28 lat i wiecznie wpada w tarapaty: raz zwolnienie z pracy, raz rozstanie z dziewczyną, raz długi. Mama uważała, iż jako starsza siostra powinnam go „ciągnąć”. Pomagałam w drobnych sprawach, ale to, co się wydarzyło później, przewróciło mój świat do góry nogami.
**Mariusz i jego „rodzinne sprawy”**
Mariusz ma dwójkę dzieci z różnymi kobietami. Z pierwszą rozstał się, gdy ich córka, Ola, miała dwa lata, z drugą – gdy jej syn, Filip, skończył roczek. Powinien płacić alimenty, ale oczywiście tego nie robi. Pracuje na czarno, żyje z dnia na dzień, i – jak to mówią – „nie ma nic na papierze”. Jego byłe partnerki wniosły sprawy do sądu, ale co można zabrać z pustego portfela?
I wtedy pojawiła się mama. „**Kinga**, musisz pomóc Mariuszowi. Jego była grozi pozwem za niepłacenie alimentów, mogą go wsadzić. Nie chcesz, żeby twój brat siedział?” – powiedziała. Zaniemówiłam. „Mamo, a ja co mam z tym wspólnego? Niech sam się martwi”. Ale mama już miała plan. Oświadczyła, iż powinnam przejąć alimenty za brata. Przecież mam dochód – alimenty od byłego męża – więc mogę płacić z nich za jego dzieci.
**Absurdalna logika i rodzinny obowiązek**
Najpierw myślałam, iż to żart. Jak to – zabierać Kacprowi, żeby oddawać za dzieci Mariusza? Ale mama mówiła poważnie. Powtarzała, iż „rodzina jest najważniejsza”, iż Mariusz „znalazł się w potrzebie”, a ja, jako starsza, powinnam go ratować. choćby przypominała, jak sama pomagała rodzeństwu za młodu. Próbowałam tłumaczyć, iż to zupełnie inna sytuacja, iż u mnie każdy grosz jest ważny, ale mama nie słuchała.
Co gorsza, już zdążyła porozmawiać z Mariuszem, który wydawał się zachwycony tym pomysłem. Zadzwonił do mnie i zaczął opowiadać, jak mu ciężko, jak „świat go przygniata”, a ja przecież mogę „łatwo to naprawić”. Byłam w szoku. „Naprawdę, Mariusz? Chcesz, żebym płaciła za twoje dzieci z pieniędzy, które idą na Kacpra?” Odpowiedział tylko: „No wiesz, Kinga, mam teraz pod górkę. A u ciebie jest stabilnie”.
**Moja decyzja i jej skutki**
Odmówiłam. Stanowczo. Powiedziałam, iż nie zamierzam odbierać synowi, żeby przykrywać nieodpowiedzialność brata. Mama się obraziła, nazwała mnie „egoistką” i „złą siostrą”. Mariusz też był wściekły, mówił, iż „zostawiłam go samego z problemem”. Przez kilka tygodni prawie nie rozmawialiśmy. Czułam się winna, ale wiedziałam, iż postąpiłam słusznie.
W końcu Mariusz jakoś sobie poradził – może dogadał się z jedną z byłych, a drugą olewa. Ale mama do dziś uważa, iż powinnam była „współczuć i pomóc”. Przypomina o tym, zwłaszcza gdy proszę ją o opiekę nad Kacprem.
**Czego mnie to nauczyło**
Ta sytuacja dała mi do myślenia. Po pierwsze – nie można pozwalać, by rodzina manipulowała poczuciem obowiązku. Kocham ich, ale moje dziecko jest moim priorytetem. Po drugie – pomagać warto tylko tym, którzy sami próbują coś zmienić. Mariusz przyzwyczaił się, iż mama i ja zawsze go ratujemy. I po trzecie – trzeba umieć mówić „nie”, choćby jeżeli to boli.
Teraz trzymam brata na dystans. Z mamą relacje się poprawiają, ale wyraźnie powiedziałam, iż nie zgadzam się na takie „układy”. jeżeli macie podobne historie – jak wy to ogarnęliście? Jak stawiać granice, żeby nie zniszczyć relacji, ale też nie dać się wykorzystywać?