„Smashing Machine” – Maszyna do nawalania | Recenzja | Warszawski Festiwal Filmowy 2025

filmawka.pl 2 tygodni temu

Bracia Safdie wyrobili sobie reputację duetu szczególnie zainteresowanego historiami mężczyzn w wyjątkowo stresujących sytuacjach, muszących mierzyć się z konsekwencjami popełnionych przez nich błędów. Po ich głośnym – i rzekomo pokojowym – rozstaniu, zagadkę stanowiła kwestia, czy coś w tej konwencji ulegnie zmianie. Czy solo i z wielkimi budżetami, Benny i Josh dalej będą kręcić nerwowe, intymne dramaty. No i kto wygra ten nieoficjalny pojedynek – bo w obecnym roku dojdzie do premier obu tych projektów, każdego z gwiazdorską obsadą i artystycznymi ambicjami. Pierwszy z nich – Smashing Machine – pomimo zdobycia dla Benny’ego reżyserskiego Srebrnego Lwa w Wenecji trudno nazwać jednoznacznym nokautem. Przypomina raczej doświadczonego, uznanego zapaśnika o niezaprzeczalnej klasie, ale on sam nie potrafi zaskoczyć już żadnym nowym ciosem.

Opowiadając historię Marka Kerra – istotnej postaci dla popularyzacji MMA, jednej z wczesnych ikon organizacji UFC – Safdie oparł się na dokumencie Johna Hyamsa z 2002 roku o tym samym tytule. Przedstawia moment, gdy będąc na samym szczycie kariery, zapaśnik musi zmierzyć się z pierwszymi porażkami w ringu i poza nim. Kerr jest uzależniony od uczucia, które daje mu pokonywanie oponentów. Opowiada o tym, jak o najwspanialszym przeżyciu, prawdziwym dopaminowym haju, gdy tysiące gardeł skanduje twoje imię, kiedy wygrywasz w czymś, co tak naprawdę od zarania cywilizacji decydowało o wyższości jednego osobnika nad drugim. Ciągłe obrywanie, często w wyniku kilku walk jednego wieczora, sprawia jednak, iż Kerr uzależnia się od leków przeciwbólowych. To historia niejednego mieszkańca USA, gdzie miliony zmarły w wyniku kryzysu opioidowego – Safdie pokazuje, jak nałóg zapaśnika wpływa przede wszystkim na jego niełatwą relację z partnerką Dawn Staples i przyjacielem z ringu Markiem Colemanem.

Smashing Machine jest więc jedną z wielu historii o tym, iż najcięższe walki stacza się poza ringiem. Wyróżniającym tę opowieść elementem ma być pułap, z którego startuje – bo nie ma tu żadnego wprowadzenia do postaci Kerra, jego dzieciństwa czy pierwszych walk. Zapaśnika poznajemy na samym szczycie, w momencie, gdy komentatorzy i wielbiciele są przekonani, iż jego niepokonana seria nigdy nie sięgnie końca. To jednak zenit lat 90., moment, gdy MMA jeszcze nie było tak znormalizowane jak w dzisiejszych czasach – kiedy choćby patostreamer i tańczący tiktoker spotykają się na ringu, a setki tysięcy nastolatków wykupuje dostępy do serwerów z pirackimi streamami. Nic tak dobrze nie podsumowuje ówczesnego odbioru tego sportu, jak scena, gdy Kerr próbuje wytłumaczyć zaniepokojonej staruszce w szpitalnej przychodni, iż oni wcale się nie nienawidzą na ringu, a zapaśnikami kieruje potrzeba współzawodnictwa – nie chęć obicia komuś mordy.

fot. „Smashing Machine” / mat. prasowe Monolith Films

Sporą zaletą filmu Safdiego jest ukazanie tego aspektu MMA. Kerr przyjaźni się z Markiem Colemanem, w którego wciela się profesjonalny zapaśnik Ryan Bader. Choć obaj uczestniczą w walkach w tej samej organizacji, rywalizują o wysokie nagrody i gaże, to gdy tylko jeden z nich ma problem, drugi potrafi w środku dnia przylecieć do niego ze wsparciem. To też jeden z głównych wątków, które podejmuje Safdie, próbując pokazać skomplikowaną, wielowymiarową psychikę swoich bohaterów i ich intelekt, maskowany przez wojowniczy image, opuchliznę na twarzy i kilogramy mięśni. Kerr to złotousty gość, z elokwencją i pasją wypowiadający się o walkach, oponentach, potrafiący też w bardzo dokładny, celny sposób diagnozować problemy w swoim związku z Dawn. Tym mocniej uderza jego ślepota na własny nałóg, ukazywany przez Safdiego jako ciągłe przesuwanie granicy. Węszenie w gabinecie lekarza, wyperswadowanie od farmaceuty silniejszych tabletek, udawanie przed partnerką i przyjacielem, iż wszystko gra – reżyser stawia klocek za klockiem, aż potknięcie na ringu przewraca całą wieżę.

Wszystko to niestety jest dosyć przewidywalne. Safdie, jakby świadomy schematyczności własnego scenariusza, próbuje kompensować w innych aspektach. Jednym z nich jest rola Dwayne’a Johnsona, którego sympatyczna twarz zostaje ukryta pod kilogramami makijażu, przemieniając go w żywą kopię Marka Kerra. To istotny projekt dla The Rocka – on sam wykupił prawa do tej historii i przyniósł ją do Safdiego z nadzieją, iż ten stworzy dla niego rolę życia, odzwierciedlającą jego artystyczne ambicje. Johnson zapragnął odkleić od siebie metkę ukochanego everymana, gwiazdora animacji Disneya oraz popcornowych akcyjniaków – i faktycznie, wybrał sobie świetną postać do realizacji tego celu. Pisanie o warunkach fizycznych, które umożliwiły mu wcielenie się w zapaśnika to oczywistość, ale warto podkreślić pozostałe aspekty tej roli – delikatny, ale stanowczy ton wypowiedzi Kerra, czy charyzmatyczna mimika, przez którą przeziera fizys The Rocka to elementy, które mógłby oddać tylko on.

Na uwagę zasługuje też ścieżka dźwiękowa Nali Sinephro, objawienia jazzowego ambientu. Dla Belgijki był to debiut w roli kompozytorki filmowej i wiele z napisanych przez nią utworów oddaje jej nowatorskie podejście do tego zadania. Nie ma tu pompatyczności ani rzewnych smyczków, tak bardzo kojarzonej z historiami o sporcie czy pokonywaniu własnych ograniczeń. Sporo za to medytacyjnego ambientu, dysonansowej pracy perkusji, psychodelicznych synthów, które mogą budzić skojarzenia z minimalistycznym dziełem Promises Floating Points i Pharoaha Sandersa oraz soundtrackiem poprzedniego projektu Benny’ego Safdiego – The Curse.

fot. „Smashing Machine” / mat. prasowe Monolith Films

To ostatnie powiązanie widać również w sposobie, w jaki Safdie ukazuje relację Kerra i Dawn, z powodzeniem zagranej przez Emily Blunt. Podobnie jak w The Curse, kłótnie pary mają paradokumentalny feeling i towarzyszy im poczucie niezręczności – nie jakbyśmy oglądali oscarowe popisy wybitnych aktorów, a przykre starcia między ludźmi, którzy nigdy nie powinni byli się zejść. Jednak podczas gdy w serialu z Fielderem i Stone było to spowodowane naszą znajomością tej pary i świadomością ich nieprzystawalności, w Smashing Machine problemem jest niedostateczne pogłębienie relacji głównych bohaterów. Wątek Dawn i Kerra to jeden z kilku, którymi żongluje Safdie, szukając elementu uderzającego najmocniej, przez co cierpi postać partnerki głównego bohatera. Przykrym tego efektem jest to, iż w scenariuszu, podobnie jak w rzeczywistości, brakuje przestrzeni na ambicje i potrzeby Dawn. Film ukazuje ją więc głównie w kontraście do Kerra – jako porywczą, atakującą i głośno wokalizującą swoje potrzeby – przez co jej partner, pomimo iż to on skrywa przed nią swoje problemy, wypada na bardziej rozsądnego i zdobywa więcej widzowskiej sympatii.

Podobnie wypada kwestia uzależnienia od substancji zapaśnika – ukazana z jednej strony jako ciężkie wyzwanie, a z drugiej problem, którego zwalczenie jest proste jak oderwanie plastra. Jedynym więc wątkiem w pełni realizującym swój potencjał jest ten poświęcony karierze Kerra – i Smashing Machine faktycznie najlepiej prezentuje się, gdy pozwala tytułowej Maszynie nawalać. Starcia na ringu są fascynujące, pełne brutalności i dramaturgii, szczególnie, gdy w długich ujęciach oglądamy zapaśnika mierzącego się w walkach, których wynik nie jest widzowi znany. Dla tych scen warto obejrzeć cały film, przyswoić historię bohatera i zobaczyć, jak jego starcia poza oktagonem manifestują się w tym, co dzieje się na nim. Ostatecznie film Safdiego udowadnia prawdę starego porzekadła, iż codzienne walki są trudniejsze i ważniejsze, niż wydarzenia na ringu – ale jednak te drugie są znacznie bardziej ekscytujące.


Korekta: Łukasz Al-Darawsheh

Idź do oryginalnego materiału