"Skradzione dziecko" to coś w sam raz dla fanów ekranizacji Harlana Cobena – recenzja serialu Disney+

serialowa.pl 2 dni temu

Zaginiona dziewczynka, zrozpaczeni rodzice i tajemnice z przeszłości. „Skradzione dziecko” nie jest kolejną ekranizacją powieści Harlana Cobena, ale wygląda, jakby mogło nią być.

Obejrzeliście już wszystkie netfliksowe ekranizacje powieści Harlana Cobena i przez cały czas nie macie dość? Po pierwsze, szacunek dla was. Po drugie, od czego jest streamingowa konkurencja? Na Disney+ wylądowała właśnie serialowa adaptacja dzieła innej poczytnej autorki, Alex Dahl, która pod wieloma względami przypomina produkcje sygnowane przez amerykańskiego twórcę bestsellerowych kryminałów. Czy „Skradzione dziecko” ma jednak szansę osiągnąć podobny do nich sukces?

Skradzione dziecko – o czym jest serial Disney+?

Patrząc tylko na ogólny zarys czekających na widzów atrakcji – jak najbardziej. W pięcioodcinkowej produkcji opartej na książce „Playdate” (w Polsce została wydana pod tytułem „Perfekcyjna rodzina”) jest bowiem wszystko, czego wymaga się od solidnego przedstawiciela gatunku. Na pozór zupełnie zwyczajni ludzie postawieni w obliczu niewyobrażalnej sytuacji, stopniowo wychodzące na światło dzienne sekrety i, rzecz jasna, twisty, które nie pozwolą odejść od ekranu, dopóki nie wyświetlą się na nim napisy końcowe ostatniego odcinka.

„Skradzione dziecko” (Fot. Disney+)

Sama historia została skonstruowana bardzo prosto. Trafiamy do angielskiego Cheshire, gdzie poznajemy Elisę (Denise Gough, „Andor”) i Freda (Jim Sturgess, „Home Before Dark”) Blixów, zabieganych rodziców dwójki dzieci, którzy jeszcze nie wiedzą, iż ich życie lada moment wywróci się do góry nogami. Wszystko zaczyna się, gdy ich 9-letnia córka Lucia (Beatrice Cohen) błaga matkę o zgodę na spędzenie nocy u Josie (Robyn Betteridge, „Moja lady Jane”), nowo poznanej koleżanki ze szkoły. Elisa ma wątpliwości, bo czy można zostawić córkę z kompletnie obcymi ludźmi?

Krótkie oględziny w domu Josie, a przede wszystkim poznanie jej matki Rebeki (Holliday Grainger, „Cormoran Strike”), gwałtownie rozwiewają jednak obawy Elisy. Widok imponującej ceglanej willi, gospodyni częstującej gości kombuczą i rozanielonej Lucii wystarczają, żeby uspokoić jej matkę. Przynajmniej do następnego ranka. Gdy piękna posiadłość okazuje się domem do wynajęcia, wszelkie ślady po Rebece i Josie znikają, a wraz z nimi w powietrzu rozpływa się też Lucia, Elisa i Fred nagle odnajdują się w samym środku największego koszmaru każdego rodzica.

Skradzione dziecko – świetny początek i co dalej?

Nie będzie wielkim spoilerem, jeżeli zdradzę wam, iż cały przedstawiony powyżej zarys fabuły to jedynie wstęp do adekwatnej historii. Wszystkie opisane zdarzenia rozgrywają się na przestrzeni około piętnastu minut premierowego odcinka, nadając serialowi dynamiczne tempo, którego reżyserka Eva Husson („Hanna”) i scenarzystka Catherine Moulton („W powietrzu”) będą się zresztą potem trzymać do samego końca. Szkoda, iż nie zawsze z tak samo dobrym efektem.

„Skradzione dziecko” (Fot. Disney+)

Bo jeżeli miałbym wskazać najmocniejszy punkt „Skradzionego dziecka”, to byłby nim właśnie pierwszy odcinek, a zwłaszcza sam punkt wyjścia. Zasiadając do serialu bez szczególnej wiedzy na temat tego, co się wydarzy (a najlepiej też bez oglądania zdradzającej zdecydowanie za dużo zapowiedzi), można dać mu się autentycznie porwać. Świetny rytm, jedno mocne uderzenie za drugim, bijące z ekranu emocje – o ile nie miałem dużych oczekiwań przed seansem, o tyle pierwsze czterdzieści minut (krótkie odcinki to również spora zaleta) bardzo je podkręciło.

Chciałbym powiedzieć, iż dalej było równie dobrze, ale sami wiecie, jak to jest. Wysoko zawieszona poprzeczka bywa trudna do przeskoczenia i rzeczywiście, „Skradzione dziecko” początkowego poziomu już nie osiąga. Dość dobra wiadomość jest jednak taka, iż dalsze odcinki są nie spektakularnym wyrżnięciem o glebę, co raczej stopniowym osuwaniem się w dół do standardowego pułapu, na którym wygodnie urządziła się cała masa podobnych produkcji.

Skradzione dziecko, czyli dzieci, rodzice i tajemnice

Jeśli te nie są wam obce, to w gruncie rzeczy powinniście wiedzieć, czego spodziewać się dalej. Kolejne etapy po ekscytującym starcie są miksem mniej czy bardziej znanych tropów i kryminalno-obyczajowych klisz, z których ułożono w miarę sensowną całość. Serialowej logice można oczywiście (szczególnie pod koniec) trochę zarzucić, ale granicy groteski ani nie przekraczamy, ani choćby za bardzo się do niej nie zbliżamy. Jest natomiast na tyle zajmująco, żeby mimo wszystko chciało się dotrzeć do mety.

„Skradzione dziecko” (Fot. Disney+)

Piszę „mimo wszystko”, bo zakładam, iż nie wyszliście właśnie z jaskini i jednak mieliście wcześniej do czynienia z jakimikolwiek schematami gatunkowymi (choćby Cobenowymi). W takim wypadku „Skradzione dziecko” niczym was nie zaskoczy, ale też nie zanudzi na śmierć. Przerobicie co prawda znajome motywy, dowiadując się choćby, iż małżeństwo Blixów nie jest wcale takie idealne, iż Elisa ma przeszłość, którą chciałaby ukryć przed światem, a Rebecca swoje powody, żeby porwać Lucię, ale podane całkiem zgrabnie i bez zbędnego przedłużania. A to bynajmniej nie jest norma.

Jasne, są chwile, gdy o pewne przedłużenie wręcz by się prosiło, zwłaszcza iż zarówno Denise Gough, jak i Holliday Grainger wyciskają maksa z czasem bardzo cienkiego materiału. Znając realia, sądzę jednak, iż wcale nie skończyłoby się to dobrze i efekt byłby odwrotny od zamierzonego – wiarygodności fabule by nie przybyło, za to zmarnowanego przez widzów czasu i owszem. Z dwóch opcji wolę więc tę krótszą, choćby jeżeli oznacza ona, iż tak dobra aktorka, jak Ambika Mod („Jeden dzień”) będzie się marnować w służalczej względem scenariusza drugoplanowej roli dziennikarki tropiącej tajemnice Elisy.

Skradzione dziecko – czy warto oglądać serial?

Jej przykład dobrze jednak obrazuje to, czym „Skradzione dziecko” ostatecznie jest, a czym tak naprawdę nigdy nie miało ambicji, żeby zostać. Serial Disney+ to bowiem świetnie obsadzony, ale nie więcej niż solidny produkcyjniak łączący cechy thrillera, kryminału i sensacji z mocno podkręconym wątkiem obyczajowym. Kapitalny koncept i start z wysokiego c mogą zmylić, ale czy z tego powodu na koniec trzeba mówić o rozczarowaniu? Moim zdaniem nie.

„Skradzione dziecko” (Fot. Disney+)

Owszem, dostaliśmy serial wybrukowany dobrymi intencjami i pomysłami na opowiedzenie równie zajmującej, co znaczącej historii, ale naturalną koleją rzeczy jest, iż wszystko to spoczęło na ołtarzu kryminalnej intrygi. To się ogląda, a choć motyw matczynej miłości przedstawiony z dwóch przeciwstawnych stron mógł przerodzić się w wielowarstwową i wiarygodną psychologicznie fabułę, naiwnym byłoby sądzić, iż taka przyciągnie przed ekrany masową widownię lepiej, niż zrobią to plot twisty. Ot, proza telewizji. Nie będę się na nią obrażał, a jeżeli wy też nie zamierzacie, to na „Skradzionym dziecku” możecie się nieźle bawić.

Serial Skradzione dziecko jest dostępny na Disney+

Idź do oryginalnego materiału