Sklonowali Tyrone’a – recenzja filmu. Zmarnowany potencjał

popkulturowcy.pl 1 rok temu

Sklonowali Tyrone’a zapowiadało się ciekawie. Komedia science fiction o konspiracji amerykańskiego rządu zdawała się nie być typową produkcją oryginalną Netflixa. Intrygowało też trio antybohaterów – diler, alfons i prostytutka – niezbyt typowe postacie. Tymczasem…trzeba było skończyć na zapowiedziach.

Sklonowali Tyrone’a opowiada o trójce bohaterów, którzy przypadkiem wpadają na trop spisku w ich mieście. Są to bohaterowie z marginesu społeczeństwa, żyjący w czarnoskórej dzielnicy – do bólu stereotypowej. Zdaje się, iż mieszka tam sama patologia, a wszyscy mieszkańcy są głośni, skłonni do przemocy i generalnie spełniają wszystkie najgorsze stereotypy, jakie można sobie wyobrazić. Nikt nie może się stamtąd wyrwać, co chwilę realizowane są strzelaniny, a prostytutki są na każdej ulicy. Bohaterowie trafiają jednak na ślad spisku, na podstawie którego da się obwinić rząd Stanów Zjednoczonych o taki stan rzeczy.

Tu kryje się największy, czy może raczej jedyny potencjał historii. Mianowicie biali Amerykanie prowadzą szeroko rozwinięte badania na Afroamerykanach, mające na celu ich całkowitą kontrolę. Celowo utrzymują ich dzielnice w skrajnej biedzie, jednocześnie pracując nad ulepszeniem genetyki tej grupy etnicznej. Wszystko rozchodzi się o jak najbardziej pogłębioną asymilację ku chwale pokoju. Zahaczamy tu o białą supremację połączoną ze starą dobrą ideą, iż niebieskoocy blondyni to najlepsza rasa. Brzmi kontrowersyjnie? Netflix zrobił coś takiego? Intryguje?

Porzućcie wszystkie nadzieje. Ten najbardziej interesujący element przedstawienia spisku zajmuje łącznie może z osiem minut dwugodzinnego filmu. Sklonowali Tyrone’a ma bowiem liczne problemy. Nie wyrabia się gatunkowo ani jako komedia, ani jako film science fiction. Cały humor oparty jest na tym samym – stereotypowym pomyśle – iż czarnoskórzy bohaterowie są głośni, chaotyczni i dużo przeklinają. Postacie grane przez Jamiego Foxxa i Teyonah Parris są w zasadzie tą samą osobą – głośni, chaotyczni i dużo przeklinają. John Boyega w tytułowej roli to mrukliwy diler, którego ledwo co obeszło odkrycie, iż jest klonem. Co więcej, niemal cała historia mieści się z zwiastunie. Nie ma co liczyć na zaskoczenie czy napięcie, jedyny plot twist rozwiązuje się w trzy minuty – a też był tutaj niezły potencjał rodem z Dark.

Fot. The New York Times

Jest mi ogromnie szkoda, jak tę historię poprowadzono. Potencjał przedstawienia spisku, konfliktu rasowego i polityki USA był ogromny. choćby ujęte w rozwiązania gatunkowe typowe dla komedii, film mógł być ciekawym otwarciem dyskusji. Byłaby też to interesująca zmiana wobec innych produkcji Netflixa, w których często narzeka się na poprawność polityczną. Byłoby, ale nie ma. Znacznie mocniej wybrzmiewa tu powielenie negatywnych stereotypów na temat Afroamerykanów, niż jakikolwiek dialog na temat asymilacji czy rasizmu.

Jeżeli mimo wszystko macie ochotę na seans Sklonowali Tyrone’a, wystarczy zwiastun. Dla samej tematyki rasizmu podanego w dziwacznej składance gatunkowej, polecam Krainę Lovecrafta. Najnowszego dzieła Netflixa bowiem nie warto oglądać. Nie oferuje nic ciekawego, jest za długie, zbyt nadziane stereotypami i za bardzo ma się wrażenie, iż przecież mogło być dobre – albo przynajmniej inne.

Obrazek główny i plakat: Materiały promocyjne/Netflix.

Idź do oryginalnego materiału