Skarb pod obcą strzechą: opowieść o złocie, przebiegłości i… uczuciach
Jakub przyjechał na wieś do swojego dziadka Stanisława – aby pooddychać świeżym powietrzem i odpocząć od miejskiego zgiełku. Tym razem jednak przywiózł ze sobą nie tylko plecak z ubraniami, ale też prawdziwy wykrywacz metalu. Dziadek od progu obserwował, jak wnuk krząta się z dziwnym urządzeniem, aż w końcu nie wytrzymał:
— Co ty tam kombinujesz, Kubusiu? Na ryby się wybierasz?
— Dziadek, to nie wędka. To profesjonalny wykrywacz metalu. W internecie czytałem, iż podobno ktoś tu kiedyś zakopał złoto. Chcę spróbować je znaleźć.
Staruszek uśmiechnął się pod nosem, zamyślił się i powoli odparł:
— Tę historię słyszałem jeszcze od swojego ojca… I wiesz co? Wydaje mi się, iż choćby wiem, gdzie to złoto może być. Tylko jeden problem – teraz stoi tam dom.
Jakub podskoczył z niecierpliwości:
— I co, dasz radę ich przekonać, żeby mnie tam wpuścili?
Dziadek wzruszył ramionami i mrugnął porozumiewawczo:
— Dam. Tylko nie sądzę, żeby pozwolili ci kopać. choćby jeżeli coś znajdziesz – prawnie wszystko należy do nich. Dom jest ich. Ale jeżeli chcesz spróbować, można pójść… inną drogą.
Jakub zmarszczył brwi:
— Co to znaczy „inną drogą”?
— W tym domu niedawno przyjechała z miasta córka gospodarzy – Weronika. Mądra, dobra dziewczyna… i skromna, nie rozpuszczona. Oto twój prawdziwy skarb.
— Dziadek, znowu swoje! Nie przyjechałem tu za dziewczynami, tylko za skarbem.
— A kto mówi, iż nie za skarbem? — roześmiał się dziadek. — Tylko pamiętaj, iż każdy ma swój własny. jeżeli się z nią zaprzyjaźnisz i opowiesz jej o swoim pomyśle, może przekona rodziców, żeby pozwolili ci poszukać. A jeżeli znajdziesz – może cię choćby wciągną do spółki.
Jakub zawahał się, ale iskra nadziei w jego oczach nie zgasła:
— A jesteś pewny, iż skarb tam jest?
— Pewny jak własne imię. Mój ojciec opowiadał mi w tajemnicy, iż sto lat temu, podczas rewolucji, jakiś urzędnik uciekał z transportem złota. Szukali go tak zawzięcie, iż przewrócili pół wsi do góry nogami, ale skarbu nie znaleźli. Potem postawili dom – i ślad zaginął.
— I przez całe życie wiedziałeś, a nie szukałeś?
— A jak miałem szukać? Przekopać cały ogród łopatą? Nie miałem też takiego sprzętu jak ty. A teraz – ty przyjechałeś…
— No dobrze. Ale jak mam zagadać do tej Weroniki?
— To już nie do mnie pytanie, tylko do losu. Chodź, przejdziemy się tak, jakbyśmy przypadkiem szli obok. Ja zacznę rozmowę o mszycach – patrz, jak obgryzły jabłonie. Ty się włącz, przedstaw, poznaj. No, bądź mężczyzną!
Jakub jeszcze się zawahał, ale w końcu się zgodził. Po dziesięciu minutach stali już przy furtce starego domu. Dziadek rozpoczął spokojną rozmowę z gospodarzem, a Jakub spotkał wzrokiem Weronikę, która wyszła na podwórko. Czarne włosy, piwne oczy i ciepły, szczery uśmiech. Zapomniał, po co adekwatnie przyszedł.
Rozmawiali. Potem poszli razem nad staw, a później poprosiła go, żeby pomógł jej rozstawić nową konstrukcję pod winorośl. Wykrywacz metalu leżał w pudełku nietknięty. Każdego wieczora Jakub wracał do dziadka tylko po to, żeby się przespać. Nie mówił ani o złocie, ani o urządzeniu. Skarby przestały mieć znaczenie.
Po tygodniu szykował się do wyjazdu. Dziadek siedział na ławce, kurząc fajkę, i uśmiechał się pod wąsem:
— No i co, znalazłeś swój skarb?
Jakub spojrzał w niebo, gdzie gęstniał zmierzch, i uśmiechnął się:
— Znalazłem, dziadku. Tylko nie ten, którego szukałem.
— A nie mówiłem… Prawdziwe złoto nie leży w ziemi. Jest w ludziach.
I wykrywacz metalu został na wsi – w szopie, pod plandeką. A Weronika – w sercu Jakuba.