Siedem nieb, jedno serce

kulturaupodstaw.pl 1 godzina temu
Zdjęcie: fot. materiały prasowe


Sebastian Gabryel: Twój debiutancki album „Seven Heavens”, wydany w listopadzie, powstawał cztery lata. Jaki był pierwszy impuls – emocjonalny, duchowy, życiowy – który sprawił, iż w ogóle zaczęłaś myśleć o tym projekcie? I co działo się wtedy w twoim życiu, iż ta płyta stała się twoim „powietrzem”?

Mariyam: „Seven Heavens” powstało bardzo organicznie – z potrzeby serca, by dzielić się swoją prawdą w pełni autentycznie i bezkompromisowo, wierząc, iż to, co mam do powiedzenia, stanowi pewną wartość emocjonalno-duchową. Projekt był dla mnie niczym powietrze, bo był nieodłącznym elementem codzienności – tą pierwszą myślą po przebudzeniu oraz centrum, do którego prowadziła każda myśl, obserwacja, inspiracja.

SG: Twój album opiera się na symbolice ciał niebieskich i numerologicznych cyfr. Jak pracowałaś z tym językiem podczas tworzenia albumu? To była bardziej intuicyjna gra znaczeniami czy jednak uporządkowana, wręcz rytualna praktyka?

Mariyam, materiały prasowe

M: Album jest wydawnictwem w pełni konceptualnym. Niemal nic w nim nie jest dziełem przypadku.

Kompletna nieprzypadkowość jest trudna do osiągnięcia, bo tworzenie najczęściej jest intuicyjne, żywe i często wyrywa się z założonych ram.

Proces powstawania był na tyle uporządkowany, iż idea siedmiu nieb jest zamknięta i opiera się na konkretnych zasadach. Uzupełnianie albumu o każdy z rozdziałów zdecydowanie miało w sobie coś rytualnego i wpływało na mnie bezpośrednio – w zależności od planety, cyfry czy archetypu.

SG: Czy zdarzały się momenty, w których ta symbolika prowadziła cię w zupełnie nieoczekiwane miejsca – dalej, niż początkowo planowałaś?

M: Zdecydowanie! Założony koncept pozwalał mi na wyjście z kreatywnej strefy komfortu. Moją muzykę od lat nazywam „czułą i leczącą”. I mnie to spełnia, ale czułość czy łagodność nie wypełnią symboliki choćby planety Mars – symbolizującej gniew i wojnę, która jest nieodłączną częścią siedmiu nieb. Utwory/rozdziały numer 2 i 5 – Merkury i Mars – nauczyły mnie zdrowej złości i oswoiły z tą emocją. W nich moje serce krzyczało, co nie jest częste – bo najczęściej mówi szeptem.

SG: „Seven Heavens” przemieszcza się między epicką muzyką filmową, organicznym minimalizmem, ciemną elektroniką i sensualnym neo soulem. Skąd wzięła się ta wypadkowa? I jak udawało ci się balansować między intymnością a monumentalnością – między wspomnianym przed chwilą szeptem a patosem, którego, jak czuję, konsekwentnie unikasz?

M: Uwielbiam wielowymiarowość – ucieleśnianie wszystkich archetypów. Jako człowiek nie zabraniam sobie doświadczania ekstremów, nie zamierzam robić tego także twórczo.

Każda planeta ma dla mnie inne brzmienie.

Skoro warstwa liryczna odpowiada konkretnej symbolice, aranżacje także mają odzwierciedlać tę różnorodność. Uważam, iż generyczność znika, gdy schodzi z artysty potrzeba stworzenia dzieła uniwersalnego – kiedy tworzy się z miejsca w pełni autentycznego, jest w owocu tej pracy pewna prawda, która nie pozwala patosowi zaistnieć.

SG: Płytę współtworzyłaś z Mateuszem Krautwurstem i lessmanem. Jak opisałabyś kumulację waszych trzech energii – i to, co działo się między wami w studiu?

M: Z każdym z nich współpracowałam osobno, a oba procesy zdecydowanie się różniły, także ze względu na etap mojej ścieżki twórczej i wzrastającą z czasem artystyczną dojrzałość – pierwsza część „Seven Heavens” powstała z Mateuszem, w latach 2021-2025, druga w tym roku, z lessmanem. Obaj są bardzo wrażliwymi twórcami i muzycznymi cudotwórcami – jestem bardzo wdzięczna za możliwość współtworzenia tego projektu wraz z nimi!

SG: Powiedziałaś, iż oddajesz słuchaczom „serce na dłoni”. Jak radzisz sobie z taką ekspozycją? Jak wygląda to „wspólne oddychanie” albumem z ludźmi?

M: o ile w moich utworach nie czuję się absolutnie emocjonalnie wyeksponowana – mam wrażenie, iż zawodzę jako artystka. Wszelka sztuka jest narzędziem łączącym. Wierzę, iż słuchając muzyki wrażliwej, naturalnie mamy serce na dłoni – jesteśmy emocjonalnie bezbronni.

Byłaby w tym pewna nierównowaga sił, gdyby twórca nie wychodził do słuchacza z tą samą bezbronnością.

Dlatego też jest mi bardzo komfortowo z faktem, iż album należy już do świata – swoje zadanie w moim życiu już wypełnił, teraz czas, by działał w życiach innych.

SG: A do kogo – twoim zdaniem – najbardziej trafia ta płyta? Czy to jest ten sam odbiorca, którego miałaś w głowie na początku, czy może w ogóle o nim nie myślałaś? Co chciałabyś, żeby „Seven Heavens” robiło w ludzkich sercach?

Mariyam, materiały prasowe

M: Moją twórczość od początku kierowałam do osób, dla których te dźwięki i słowa mogły być czułą przestrzenią i domem – oazą, do której można uciec w potrzebie, która ukoi i otuli. Nie ukrywam, iż muzyka jest dla mnie także narzędziem pewnej duchowej eksploracji, więc kieruję moje utwory również do poszukujących głębszego sensu w codzienności. Pragnę, żeby „Seven Heavens” łączyło słuchacza z własnym sercem.

SG: Samotność w Twojej narracji nie brzmi jak trauma, tylko jak element konstrukcyjny. Dziś, po wydaniu „Seven Heavens”, wciąż jesteś tą samą Mariyam, czy już kimś trochę innym?

M: Słowo „alone”, czyli z angielskiego „samotny”, pochodzi od słów „all-one”, czyli w wolnym tłumaczeniu „wszystko jest jednością”.

Samotność jest dla mnie narzędziem w procesie twórczym, ale także terapeutycznym – wbrew pozorom, to będąc sama, czuję się najbardziej połączona z resztą świata i najprościej wtedy mi widzieć rzeczy takimi, jakimi są.

Po wydaniu albumu czuję się tą samą Mariyam, ale pełniejszą. Wbrew spirytualnemu konceptowi wydawnictwa, po jego skomponowaniu czuję się bardziej ludzka i zdecydowanie bardziej oswojona z kruchością własnego człowieczeństwa.

Mariyam – poznańska wokalistka i kompozytorka, która tworzy na styku filmowego rozmachu, eterycznej wrażliwości i eklektycznego eksperymentu. Jej muzyka wyrasta z fascynacji dawnymi naukami, archetypami i świadomie pielęgnowaną samotnością, z której wyprowadza treści „wrażliwe i leczące” – empatyczne, otulające, a jednocześnie nieuciekające od złości, niezgody i ciemniejszych odcieni człowieka. Debiutowała w 2022 roku utworem „Tears Garden”, opisywanym przez artystkę jako „czuła opowieść o uleczaniu siebie”. W kolejnych latach konsekwentnie rozwijała własny język muzyczny, czego zapowiedzią były single „Stars After All”, „Jestem” i „Brokenness of Humanness”. Jej debiutancki album „Seven Heavens” to rezultat czteroletniej pracy oraz muzyczno-mistyczna podróż przez siedem tytułowych nieb – każdy rozdział inspirowany inną planetą i numerologiczną symboliką.

Idź do oryginalnego materiału