"Żądamy ośmiogodzinnego dnia myślenia!", mogliby zakrzyknąć bohaterowie 28. pełnometrażowego filmu studia Pixar. Bo i owszem, być emocją świeżo upieczonej nastolatki to nie żadne hop-siup, ale praca na dwa etaty. We "W głowie się nie mieści 2" do centrali umysłu 13-letniej Riley, dotychczas zawiadywanej przez euforia (Małgorzata Socha), Smutek (Kinga Preis), Odrazę (Maja Ostaszewska) i Strach (Cezary Pazura), niespodziewanie wkraczają emocje wieku dojrzewania. Nadpobudliwie zapobiegliwa Obawa (Olga Sarzyńska), ledwo sięgająca stołu Zazdrość (Zuzanna Bernat), weredyczka Nuda (Wiktoria Wolańska) i wiecznie rumiany Wstyd bez pardonu wyrzucają stare emocje z centrum dowodzenia. A iż od rewolucji do anarchii bywa niebezpiecznie blisko, stare – wbrew własnej woli tłumione – emocje czeka długi powrót do domu.
Nie zostawią przecież Riley samej! Hormonalna burza nie przejdzie bokiem, o pielęgnację relacji z przyjaciółkami będzie coraz trudniej, ambicje – także te sportowe – wzrosną do niebotycznych rozmiarów. Po raz pierwszy hierarchia wartości i hierarchia społeczna zewrą się w brutalnym uchwycie, kolejka priorytetów sama się nie wybierze, trzeba też będzie przejść lekcję kompromisu. A ryzyko kompromitacji, a troska o własny wizerunek, a pytanie o to, kim się jest i czy nie warto czasem poudawać kogoś innego? Za namową euforii chwytać dzień czy raczej snuć przewidywania i prognozy na przyszłość (do czego zmusza Obawa)? Wreszcie ten pryszcz na brodzie, co to nie wiadomo skąd i kiedy się pojawił… choćby on wydaje się uwypuklać burzę, która, no właśnie, w głowie się nie mieści.
Ponowna eskapada przez znany nam z pierwszej części park rozrywki zwany umysłem tym razem obfituje w uroki i niebezpieczeństwa dojrzewającej mentalności. Infrastrukturę pod czaszką przeplatają więc wielkie projekty budowlane, ale i przerośnięte składowiska, walące się zabytki i ślepe uliczki. Strumień świadomości, system przekonań, parada przyszłych karier, skarbiec sekretów czy (najgorsza z nich wszystkich!) przepaść sarkazmu dramatyzują w kolorowych kadrach koncepcje na temat ludzkiego umysłu, błyskotliwą komedię obserwacyjną oraz uniwersalne morały serwowane po równo młodszej i starszej publice. Reżyserski debiut Kelseya Manna stymuluje także mniej oczywiste pytanie: Czy emocje są katalizatorem czy efektem tego, co się z nami dzieje? Co najwspanialsze, i ta kwestia rodem z głów filozofów znajdzie swoje rozwiązanie.
Nie ma co ukrywać: nie działa już ten sam efekt świeżości co 9 lat temu, ale po tak długim czasie aż miło popatrzeć na współpracę euforii i Smutku (i Obawy). Choć łatwiej już dostrzec poradnikowy charakter całości, jest to dydaktyzm obfitujący w przygody; jest Nuda, nie ma nudy. Dla scenarzystów Meg LeFauve i Dave'a Holsteina (oraz dla polskich tłumaczy) zabawa słowem to worek bez dna. Ilustratorzy serwują nam oniryczne scenerie i korzystają z kolorystycznej synestezji tak płynnie, iż nasza podświadomość musi mieć w trakcie seansu ręce pełne roboty. "Mózgowa" frazeologia znajduje na ekranie materializację tak gęstą, iż łuk narracyjny wyjęty z pierwszej części, obecne tu skróty myślowe i nieco może zbyt sloganowe mądrości zamiast razić, wydają się koniecznym spoiwem opowieści o fundamentach umysłu.
Zamiast pytać o faktyczną ewolucję Emocji i o to, czy są one niewolnikami tworzących je stereotypów, wolę więc docenić komediowe miniatury spomiędzy fabularnych wydarzeń. Jak tę z dylematem: "Machać rękami, czy nie machać?", tę o różnicy w planach rodziców na weekend, gdy córka wybywa z domu, lub każdą z nerką Piterkiem w roli głównej. Ta ostatnia postać wyjęta jest z porządku tak innej gatunkowej percepcji, iż owa nieprzystawalność działa jak komediowy samograj, wprowadzając do piksarowego arkusza kalkulacyjnego odrobinę absurdu i dzikości.
Lekcja rozwoju jako próby godzenia sprzecznych uczuć? Jest. Nauka tolerancji dla nieprzyjemnych myśli? Czasem może się przydać. Próba zrozumienia nastoletniego zagubienia, obcości we własnym ciele i głodu akceptacji? Próba całkiem udana! Obraz dylematów codziennie kształtujących dojrzewającą osobowość? To wszystko "W głowie się nie mieści 2" daje. Nie walczcie więc długo z myślami i popędźcie do kina. Emocje będą Wam wdzięczne.
Nie zostawią przecież Riley samej! Hormonalna burza nie przejdzie bokiem, o pielęgnację relacji z przyjaciółkami będzie coraz trudniej, ambicje – także te sportowe – wzrosną do niebotycznych rozmiarów. Po raz pierwszy hierarchia wartości i hierarchia społeczna zewrą się w brutalnym uchwycie, kolejka priorytetów sama się nie wybierze, trzeba też będzie przejść lekcję kompromisu. A ryzyko kompromitacji, a troska o własny wizerunek, a pytanie o to, kim się jest i czy nie warto czasem poudawać kogoś innego? Za namową euforii chwytać dzień czy raczej snuć przewidywania i prognozy na przyszłość (do czego zmusza Obawa)? Wreszcie ten pryszcz na brodzie, co to nie wiadomo skąd i kiedy się pojawił… choćby on wydaje się uwypuklać burzę, która, no właśnie, w głowie się nie mieści.
Ponowna eskapada przez znany nam z pierwszej części park rozrywki zwany umysłem tym razem obfituje w uroki i niebezpieczeństwa dojrzewającej mentalności. Infrastrukturę pod czaszką przeplatają więc wielkie projekty budowlane, ale i przerośnięte składowiska, walące się zabytki i ślepe uliczki. Strumień świadomości, system przekonań, parada przyszłych karier, skarbiec sekretów czy (najgorsza z nich wszystkich!) przepaść sarkazmu dramatyzują w kolorowych kadrach koncepcje na temat ludzkiego umysłu, błyskotliwą komedię obserwacyjną oraz uniwersalne morały serwowane po równo młodszej i starszej publice. Reżyserski debiut Kelseya Manna stymuluje także mniej oczywiste pytanie: Czy emocje są katalizatorem czy efektem tego, co się z nami dzieje? Co najwspanialsze, i ta kwestia rodem z głów filozofów znajdzie swoje rozwiązanie.
Nie ma co ukrywać: nie działa już ten sam efekt świeżości co 9 lat temu, ale po tak długim czasie aż miło popatrzeć na współpracę euforii i Smutku (i Obawy). Choć łatwiej już dostrzec poradnikowy charakter całości, jest to dydaktyzm obfitujący w przygody; jest Nuda, nie ma nudy. Dla scenarzystów Meg LeFauve i Dave'a Holsteina (oraz dla polskich tłumaczy) zabawa słowem to worek bez dna. Ilustratorzy serwują nam oniryczne scenerie i korzystają z kolorystycznej synestezji tak płynnie, iż nasza podświadomość musi mieć w trakcie seansu ręce pełne roboty. "Mózgowa" frazeologia znajduje na ekranie materializację tak gęstą, iż łuk narracyjny wyjęty z pierwszej części, obecne tu skróty myślowe i nieco może zbyt sloganowe mądrości zamiast razić, wydają się koniecznym spoiwem opowieści o fundamentach umysłu.
Zamiast pytać o faktyczną ewolucję Emocji i o to, czy są one niewolnikami tworzących je stereotypów, wolę więc docenić komediowe miniatury spomiędzy fabularnych wydarzeń. Jak tę z dylematem: "Machać rękami, czy nie machać?", tę o różnicy w planach rodziców na weekend, gdy córka wybywa z domu, lub każdą z nerką Piterkiem w roli głównej. Ta ostatnia postać wyjęta jest z porządku tak innej gatunkowej percepcji, iż owa nieprzystawalność działa jak komediowy samograj, wprowadzając do piksarowego arkusza kalkulacyjnego odrobinę absurdu i dzikości.
Lekcja rozwoju jako próby godzenia sprzecznych uczuć? Jest. Nauka tolerancji dla nieprzyjemnych myśli? Czasem może się przydać. Próba zrozumienia nastoletniego zagubienia, obcości we własnym ciele i głodu akceptacji? Próba całkiem udana! Obraz dylematów codziennie kształtujących dojrzewającą osobowość? To wszystko "W głowie się nie mieści 2" daje. Nie walczcie więc długo z myślami i popędźcie do kina. Emocje będą Wam wdzięczne.