SEX PISTOLS and Frank Carter Republika Czeska – Hradec Kralove, Festiwal „Rock For People 2025” 13.06.2025

strefamusicart.pl 7 godzin temu
Zdjęcie: 1000054825


Piątek, 13-tego. Dzień w sam raz na koncert Sex Pistols. Pogoda dopisała znakomicie, publiczność również. Festiwal „Rock For People” to ogromne przedsięwzięcie. Odbywa się na płycie lotniska w miejscowości Hradec Kralove w Republice Czeskiej. Olbrzymia przestrzeń, sceny i zaplecze. Widownia pod gołym niebem, pola namiotowe z mnóstwem ponumerowanych, jednakowych namiotów, które można wynająć na czas festiwalu. Na każdym kroku bary i sklepiki. Wszędzie dostępne jedzenie i alkohole, w tym także te wysoko procentowe, rude i białe. Nigdzie nie widziałem osób nieprzytomnych ani agresywnych. Można?

Kolorowy tłum zajmował miejsca przy barierkach już na godzinę przed rozpoczęciem koncertu. Ludzie w przeróżnym wieku, od licznie reprezentowanej, nowej fali kolorowych punkowców, po ludzi prawdopodobnie doskonale pamiętających debiut Pistolsów w 1976 roku. Zająłem miejsce przy samych barierkach. Skoro już miałem zawyżać średnią wiekową to z fasonem. Tymczasem z głośników sączyło się symfoniczne intro do „The Great Of Rock’N’Roll Swindle” ale do czasu…

Zaczęli punktualnie od „Holidays in The Sun”. Brzmienie soczyste i mięsiste, łupnęło tak jak powinno było łupnąć. Drugie poleciało energetyczne „Bodies”. Grali dalej, bez zadyszki. Kolejne utwory, w tym „Pretty Vacant” i „God Save The Queen” gwałtownie rozkręciły solidną zabawę pod sceną. W rozkręcaniu tej zabawy duży udział miał również ostatnio dokoptowany do zespołu Frank Carter, bezsprzecznie zręczny wodzirej i frontman. Zeskakiwał do publiczności, był noszony na rękach, zagadywał, organizował zabawy pod sceną. Kontrolował koncert. Śpiewał z energią, większość kawałków w jego interpretacji wypadła moim zdaniem świetnie, kilka gorzej, no może z jednym wyjątkiem, o którym opowiem nieco później. Za dźwięki instrumentów odpowiedzialni byli starzy wyjadacze. Glen Matlock, sprawnie grający na basie, nie wiedzieć czemu bardziej mi przypominał Asterixa, niż samego siebie sprzed lat. Gdyby stojący obok Steve Jones był tylko nieco grubszy (ostatnio jakby trochę schudł) to razem wyglądali by jak para ze znanej, francuskiej kreskówki. Pal licho wygląd, mimo upływu lat Steve Jones przez cały czas ma w ręku to coś! Jego uderzenia w struny wciąż powodują te same wibracje w głośnikach i ciary na plecach słuchaczy. Najlepiej to było słychać w solówkach i wstępie do „Pretty Vacant”. Za perkusją Paul Cook. Chyba najmniej z całej trójki zmienił się fizycznie. Uderzał mocno, pewnie, grał dokładnie jak trzeba i co trzeba … czegóż więcej można by chcieć? Na ogromnych telebimach wokół sceny pojawiały się grafiki i obrazy prosto z wielu rozstawionych wokół kamer, ale również, a może przede wszystkim przede wszystkim obrazy z przeszłości. Dokumentalne filmy z lat 70-tych przypominały dawne koncerty, pokazywały zarówno sam zespół jak i punkowy Londyn sprzed 50-ciu lat. Taki miły rodzaj teleportacji. Fajnie się to oglądało i słuchało zarazem. Co do samego repertuaru to zagrali prawie całego Bollocksa okraszonego bonusami z „The Great of Rock”N”Roll Swindle” w postaci „Silly Thing” wykonanego brawurowo oraz zagranego prawie na sam koniec koncertu coveru „My Way”, który w tej wersji mogli sobie spokojnie darować. Frank Sinatra przed laty wykonywał ten utwór festiwalowo, Sid Vicious bezczelnie, a Frank Carter? Niestety bezpłciowo… Wolałbym w to miejsce usłyszeć „Steppnig Stone” lub „Lonely Boy”. Na sam koniec „Anarchy in The U.K.”, którego świetne wykonanie do ostatniej nutki porwało w pogo publiczność czeską i przyjezdną.

Potem nastąpiły dzikie ryki publiki wołającej bisów, ukłon zespołu, pozdrowienia, rozrzucenie fantów w postaci kostek gitarowych i po chwili przed oczami była już tylko opustoszała scena i wygaszone telebimy… tym razem obyło się bez bisów. Czy warto było jechać wiele godzin i tyle samo wracać, żeby przez półtorej godziny słuchać i patrzeć jak grupa weteranów wspierana przez jednego, młodszego zawodnika odkurza kawałki sprzed lat? Bezsprzecznie! Takie sanatorium dla punków to ja rozumiem. Dziękuję Piotrkowi Welcelowi za wspólną wycieczkę i zdjęcia.

Robert Szymański – recenzja subiektywna

Foto: Piotr Welcel

Idź do oryginalnego materiału