Pani Dorota uwielbia podróżować – teraz skupia się na Dolnym Śląsku, ale odwiedziła wiele krajów. Już w dzieciństwie marzyła, o podróży do Stanów Zjednoczonych.
- – Jak miałam blisko kino i mieszkałam obok, to latałam co tydzień. Były filmy przygodowe, pokazujące życie Indian, tych północnym, tym się bardzo też interesowałam, no to chodziłam na te filmy, oglądałam i później zaczęłam się bardziej interesować, już tak jak poszłam do szkoły, naukowo, iż tak powiem, to kupowałam książki, żeby przeczytać o historii takiej już prawdziwej, o budowie geologicznej, o tym życiu – mówi Dorota Zembala, wrocławska seniorka.
Dzięki pasji i znajomościom z amerykańskimi turystami, którzy przyjeżdżali do Polski, dostała zaproszenie na wyjazd do Stanów. Tam zobaczyła m. in. Grand Canyon.
- – Sam lot samolotem – to było nie do opisania. Ja cały czas w oknie, na chmury, bo słońce cały czas świeciło. Tutaj przychodzi stewardessa przyszła zasłonić okna, bo puszczają film, ale mnie film nie interesuje. Patrzcie co tam, chmury się układały w różne właśnie takie wzorki. To mnie to interesowało. Później już ten przylot, tam mnie odebrali i to było jak wejście do zupełnie do innego świata, jakbym na inną planetę poleciała – podkreśla seniorka.
Pani Dorota aktywnie spędza każdy dzień – jest w grupie aktorskiej, śpiewa w chórze, maluje, uwielbia przyrodę i zwierzęta. Od 26 lat ma żółwia Walkera, z którym podróżuje po Polsce.
- – Moim marzeniem było, żeby mieć żółwia, bo mamy znajomi, do ktorych chodziłam, mieli żółwia. Tam chodził taki duży żółw po domu. I on mi się podobał cały czas. No i tak mi się tam zamarzyło, żeby mieć tego żółwia, ale tak, jakoś tak kupić to nie, tak to nie. No i tak się trafiło, iż 26 lat temu trafił do mnie. Jeździmy tutaj po Polsce głównie, w góry, nad morze. Różne parki, też tam nadmorski Słowiński Park Narodowy, tutaj był Karkonoski Park Narodowy. Na początku on był taki trochę dziki. Nie siedziałby tak na ręce, nie za bardzo chciał, chował się. Dopiero ja go tak przyzwyczajałam, pomału przyzwyczajałam. On mi też pokazywał, co on chce, bo ja go pierwszy raz wsadziłam do pudełka, zaraz po znalezieniu, po tym jak pies mi pokazał, gdzie on jest. Wsadziłam do pudełka, postawiłam blisko kwietnika, gdzieś tam wyszłam, przychodzę wieczorem, zaglądam do pudła, pusto, żółwia nie ma, wyparował, wyfrunął. No nie ma, zastanawiałam się, jak on wyszedł. Okazało się, iż to pudełko było takie, iż on się tam wspiął, wyszedł sobie na kwietnik, z kwietnika sobie zszedł i poszedł do takiego kącika, pod taki kaloryferek poszedł. Z powrotem go włożyłam i myślę, iż odsunę go od tego kwietnika, bo później gdzieś znowu będę musiała go szukać. Odsunęłam go od kwietnika, przyszłam. Potem patrzę, a tam wygrzebana dziura w rogu pudełka, żółwia nie ma, gdzie żółw? Pod kaloryferkiem. Znowu go wsadziłam do nowego pudełka i mówię: takich cudów mi nie rób. Znowu w tę dziurę się tam wydrapał i wychodził tą dziurą. I tak obserwowałam, wchodził, wychodził, wchodził, wychodził. To mówię, jak ci tak odpowiada, to ci zostawiam to pudełko z tą dziurą i wchodź i wychodź. Później już takie robiłam, żeby gdzieś na półkach w segmencie na dole, żeby mógł chodzić albo sobie wychodził z balkonu i szedł do pokoju. Można było nastawiać zegarek według niego. Rano siódma było wstawanie, budzenie się żółwia, już się tam tłuc zaczynał w tym swoim pomieszczeniu, zależy gdzie tam siedział, a godzina dziewiętnasta żółwia już nie ma, śpi – dodaje Dorota Zembala, wrocławska seniorka.
Walker towarzyszy pani Dorocie podczas spacerów i różnych aktywności.