Sen to, czy może już jawa?

zaslepieniobrazem.blogspot.com 1 godzina temu


-To chyba nie Choden zabiła przeoryszę.

-Skąd wiesz?(...) Powiedziała ci to?

-Nie. Ale nie ma w niej krztyny okrucieństwa.

Muszę napisać, iż chyba po raz pierwszy miałem do czynienia z filmem z Bhutanu. Patrząc na jakość Miodu dla dakini (Honeygiver Among the Dogs, 2016, reż. Dechen Roder), mam nadzieję, iż nie ostatni. Policjant Kinley (Jamyang Jamtsho Wangchuk) zostaje wysłany do zbadania zniknięcia przeoryszy lokalnego klasztoru. Wszystkie tropy prowadzą do Choden (Sonam Tashi Choden) - młodej, uduchowionej kobiety, która niedawno przeprowadziła się do pobliskiej wioski. Kinley, pragnąc rozwiązać zleconą sprawę, zaczyna zbliżać się do głównej bohaterki. To prawda - z opisu pachnie trochę zwykłym romansem z zagadką kryminalną w tle. Pozory lubią jednak czasem mylić.

Dechen Roder, reżyserka filmu Miód dla dakini, odwołuje się do sztafażu kina noir, ale stosuje go jedynie jako przykrywkę. Co prawda mamy detektywa (policjanta), który posiada mroczny sekret z przeszłości, jednak ta zagadka nie jest związana z jakimś złym uczynkiem bohatera, ale z głęboką urazą, której doznał od kobiety (żona zostawiła go dla bardziej majętnego mężczyzny). Choden natomiast jest do pewnego stopnia rewersem femme fatale. Jest piękna, tajemnicza i - to prawda - z premedytacją steruje bohaterem, jednak nie doprowadza go tym do zguby, a wręcz przeciwnie - kieruje go na adekwatną drogę postępowania.

Miód dla dakini to film o nawróceniu, o odnajdywaniu prawdy i spokoju. Kinley jest początkowo nieufny wobec bohaterki i z zaangażowaniem szuka haków na rzekomą przestępczynię. Przy bliższym kontakcie Choden zaczyna detektywa fascynować. Czy to możliwe, iż się zakochał? Pomiędzy bohaterami prawdopodobnie jest uczucie, ale jest też coś więcej. Kinley na oczach widzów przechodzi przemianę. Jako przedstawiciel prawa, stąpający twardo po ziemi i negujący duchowość, w której upatruje źródła zabobonów, Kinley chce wierzyć w to, co materialne. Jego racjonalny pogląd na świat zaczyna się kruszyć, gdy widzi niepodszyte żadnym wyrachowaniem, dobre - czyste - pobudki Choden.

Nie u wszystkich jednak bohaterka wzbudza zachwyt. Wśród ogółu ludzi Choden budzi niepokój graniczący z niechęcią, a u niektórych kobiet (wszystkich?) choćby i nienawiść. Bohaterka jest samodzielna, niezależna i wyzwolona, przez co nie przystaje do norm panujących w społeczności - a to budzi niechęć. Dodajmy do tego podnoszoną przez wszystkich niesamowitą powierzchowność Choden (mężczyźni jej pragną, kobiety zazdroszczą jej urody), a łatka czarownicy zostaje jej przypięta.

Na uwagę zasługują piękne zdjęcia przyrody Bhutanu. Większość akcji rozgrywa się na w otwartych przestrzeniach lasów i dolin oraz w rejonie wioski oddalonej o "lata świetlne" od jakiejkolwiek cywilizacji. Krajobraz koresponduje z tym, co dzieje się na ekranie, szczególnie w sferze duchowej bohaterów. Aby móc docenić ten film, trzeba dać mu się ponieść. Miód dla dakini należy do grupy obrazów kontemplacyjnych, a klimatem blisko mu do Pikniku pod Wiszącą Skałą (Picnic at Hanging Rock, 1975, reż. Peter Weir) czy Walkabout (1971, reż. Nicolas Roeg). Piękne, nieśpiesznie prezentowane kadry sprzyjają kontemplacji, której warto dać się ponieść, aby móc uczestniczyć w tej duchowej przemianie. Ze wszech miar odświeżające, filmowe doznanie.

Idź do oryginalnego materiału