Sceny z filmów SCIENCE FICTION wywołujące największy DYSKOMFORT

film.org.pl 1 miesiąc temu

David Cronenberg niewątpliwie prowadzi pod względem pomysłowości w kreowaniu scen, w których przemoc faktycznie będzie sprawiać dyskomfort, a na dodatek tematyka owych momentów będzie jakoś powiązana z science fiction. Nie powinna to być czysta, bezrozumna przemoc jak w filmach akcji czy horrorach. Ona sama aż takiego wrażenia już nie robi na widzach. To dzisiaj nie lada sztuka tak dobrać elementy poruszających scen, żeby wciąż robiły wrażenie, gdyż film i generalnie media są pełne różnorakiej przemocy.

Znieczuliliśmy się na nią już dawno, ale wciąż są takie sceny, kiedy leje się krew, iż odczuwamy niepokój, dyskomfort, coś na kształt zatarcia między tym, co realne a naszym wrażeniem fikcji. Z pewnością znalazłbym w kinie Cronenberga jeszcze wiele takich momentów, żeby wypełnić nim w całości to zestawienie, ale trzeba dać również szansę innym reżyserom.

Tekst pierwotnie opublikowany 12.03.2023

Defibrylacja Vance’a („Coś”, 1982, reż. John Carpenter)

Zacząłem celowo od tej znanej sceny w historii horroru i science fiction, bo zrobiła ona na mnie ogromne wrażenie i dosłownie nie mogłem potem spać kilka nocy, kiedy oglądałem Coś w dzieciństwie. Nie miałem 10 lat, a raczej jakieś 8. Sama akcja resuscytacyjna Vance’a robiła wrażenie, nie mówiąc już o zapadającej się klatce piersiowej i szczękach, które w mgnieniu oka oderwały lekarzowi ręce. Specjaliści od efektów specjalnych postarali się, żeby wnętrze ludzkiego ciała straszyło bardziej niż sam obcy organizm. Czego się więc w tej scenie obawiamy bardziej?

Wiszące zwłoki żołnierzy („Predator”, 1987, reż. John McTiernan)

Jest to pierwszy znak, jaki widzi oddział dowodzony przez majora Dutcha (Arnold Schwarzenegger), iż w dżungli kryje się coś, co przekracza ich dotychczasowe doświadczenie w jakiejkolwiek walce. Zwłoki wiszą spokojnie. Nie widzimy ich śmierci żołnierzy ani tego, co ich zabiło. Doskonale jednak wiemy i oczekujemy również tej wiedzy od bohaterów. Niestety się z nią nie spotykamy. Na dodatek czujemy narastający strach, bo zwłokom towarzyszy charakterystyczna, klekocząca muzyka skomponowana przez Alana Silvestri. Dżungla żyje, a nasi komandosi są już adekwatnie martwi. Ta nasza widzowska wiedza powoduje większy dyskomfort niż obraz czerwonego mięsa obdartych ze skóry ciał.

Asha chęć na seks oralny („Obcy – 8. pasażer Nostromo”, 1979, reż. Ridley Scott)

Odpowiednio szeroki opis tej sceny znajdziecie w artykule Ile jest Obcego w Obcym. Teraz jedynie wspomnę, iż dorośli widzowie, którzy mają już jakieś doświadczenie życiowe i byli lub są aktywni seksualnie – choćby jeżeli bezpośrednio nie domyślają się konkretnej symboliki w zachowaniu Asha – powinni czuć, iż ten sposób ataku na Ripley jest bardzo znaczący dla osadzenia ideologicznego filmu Ridleya Scotta. Wymuszony seks oralny jest jedną z ważnych praktyk między partnerami w BDSM, z tym iż wymuszenie odbywa się tu na innych zasadach, dających przyjemność obu stronom.

Ani Ash, ani Ripley takiej przyjemności seksualnej nie odczuwali. Zafascynowany Ksenomorfem android chciał zabić w ten sam sposób, jednak jego akt przemocy jest pusty, a śmiercionośny pocałunek facehuggera prowadzi do powstania nowego życia. To kolosalna różnica moralna. A tak na marginesie, czy zwróciliście uwagę na kształt „głębokogardłowego przytulacza”?

Transformacja Brundle’a w Brundle-muchę („Mucha”, 1986, reż. David Cronenberg)

Włosy, musze nadwrażliwe włosy twarde jak stal i narastająca chęć jedzenia słodkiego, na przemian z przyjemnością seksualną. A to wszystko złączone z sukcesywnym wypieraniem ludzkich tkanek przez te owadzie, ociekające śluzem, śmierdzące, nie do zaakceptowania w człowieczej estetyce. Nie podam więc w tym przypadku konkretnej sceny jak w większości tu wspomnianych przypadków. Chodzi bardziej o akt samej przemiany rozłożony na wiele scen. Cronenberg zręcznie ustopniował to, co dzieje się z Sethem Brundlem (Jeff Goldblum) tak, aby widz czuł obrzydzenie na poziomie atawistycznym.

Biczowanie telewizora i falliczny pistolet („Wideodrom”, 1983, reż. David Cronenberg)

Praktyki BDSM często wywołują niepokój, coś w rodzaju męczącego gdzieś głęboko dyskomfortu, co nie oznacza, iż jest on czymś złym, a wręcz odwrotnie. Taka reakcja jest charakterystyczna dla ludzi, którzy doświadczeń z takimi praktykami nigdy nie mieli. Lęk miesza się u nich z ciekawością, odraza z podnieceniem. Niektórzy więc się łamią i próbują, a wtedy… Scena z biczowaniem telewizora, w którym jęczy podniecona kobieta, jest właśnie taka – łamiąca tabu, odstręczająca, a zarazem pociągająca. Chcemy być jako widzowie na miejscu Maxa Renna i podniecać się tego rodzaju przemocą.

Druga podobna nieco w wymowie scena to ta, kiedy z telewizora wyrasta ręka z pistoletem, z tym iż jest ona obciągnięta czymś w rodzaju ludzkiej skóry. Pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi na myśl, to penis w erekcji, a nie broń palna. Cronenberg jest genialny w obnażaniu naszych najskrytszych fantazji.

Krwotok z pępowiny („eXistenZ”, 1999, reż. David Cronenberg)

EXistenZ jest grą podpinaną do neuroportu w ludzkim ciele. Łączy się bezpośrednio z naszym układem nerwowym i wprowadza go w kompletną symulację rzeczywistości. David Cronenberg tak zaprojektował wizualnie konsolę, iż przypomina ona żywy organizm, łożysko, coś, co jest najważniejsze dla naszych narodzin, przewód podpinany do ludzkiego ciała wygląda zaś jak pępowina. Scena, w której Ted przecina ją, a z niej wylewa się obficie krew, budzi niepokój na poziomie niemal pierwotnym. Cronenberg odkrywa tu nasze społeczne tabu, którym otoczony jest poród kobiety, a po części również jej okres.

Nasze religie i zaprzęgnięta by im służyć kultura, niezależnie od szerokości geograficznej, uczyniły z kobiecego ciała, porodu i cyklu menstruacyjnego tabu, wiedzę tajemną, coś, co maluczkim przedstawiane było jako brudne, wyłącznie w celu kontroli ich zachowania. Cronenberg zręcznie ten motyw przeciętej pępowiny wykorzystuje w eXistenZ, celnie wpływając na psychikę widza i uświadamiając mu, jak mocno tkwi w dawnych przesądach. Tu nie chodzi o przemoc, dlatego ta scena jest tak skutecznie niepokojąca.

Testy broni Wikusa („Dystrykt 9”, 2009, reż. Neill Blomkamp)

Wikus nie miał żadnych skrupułów, żeby wyrzucać obcych z ich domów, a także patrzeć beznamiętnie, jak ich mordują. Dopiero gdy sam stał się po części kosmitą, ksenomorfem, zrozumiał, z jak wielką samotnością i potępieniem spotykają się obcy przybysze, niemal jak Żydzi podczas Holokaustu. Zmiana perspektywy okazała się dla Wikusa zbawienna, chociaż radykalnie odcinająca od ludzkiego społeczeństwa. Na samym początku konwersji ludzie zaczęli na nim eksperymentować, a szczytem podłości było użycie zmutowanego ramienia Wikusa do obsługi broni obcych. Wikus został więc torturami zmuszony do strzelania do kosmitów. Nie sprawiło mu to przyjemności. Spowodowało szok, niezrozumienie, nienawiść. A dla widza jest naprawdę trudnym momentem, podanym na dodatek w sposób dokumentalny, jeżeli chodzi o formę estetyczną.

Wybuch głowy i pękające żyły („Skanerzy”, 1981, reż. David Cronenberg)

Nic tak nie porusza w scenach przemocy jak destrukcja głowy i twarzy. A mistrz naturalistycznej i naznaczonej tabu grozy David Cronenberg zadbał o to, żeby choćby w przypadku wybuchu głowy, widz otrzymał należytą dawkę suspensu. I tak siła skanerów musi się objawiać gwałtownie narastającym ciśnieniem śródczaszkowym, co od razu widać na twarzy ofiary. Pot, rumieniec, wystające żyły, grymas, aż w końcu wielka eksplozja i z mózgu nic nie zostaje.

W Skanerach pozostało jedna, warta uwagi scena, która z pewnością nieco podniesie ciśnienie wszystkim wrażliwym – końcowe starcie między Cameronem (Stephen Lack) a Darrylem (Michael Ironside). Tu akurat dyskomfort widza nie będzie spowodowany wybuchem głowy, a czymś zupełnie innym – oczekiwaniem na ten wybuch. Reżyser jednak zdecydował, iż mózg na wszystkich ścianach nie jest rzeczą najważniejszą, a niepewność, kto ukazaną walkę przetrwa i kim po niej będzie.

Badanie i deprywacja sensoryczna („Uprowadzenie”, 1993, reż. Robert Lieberman)

Tym razem nie David Cronenberg, ale jego wpływ jest widoczny. Kosmici, którzy porwali Travisa Waltona, najwidoczniej lubili interesujące praktyki seksualne w postaci szczelnego opatulania ciała w słabo lub wręcz w ogóle nieoddychający materiał, w którym odsłoniętych było tylko kilka strategicznych miejsc. Nie mam zamiaru podawać w wątpliwość przeżyć głównego bohatera, o których tak ze szczegółami opowiadał, ale wydaje mi się co najmniej dziwne, iż praktyki badawcze kosmitów tak mocno skupiają się na sferze analno-oralnej ludzkiego ciała. Z drugiej strony, być może gdybyśmy my spotkali jakąś nieznaną istotę, która posiada tajemnicze otwory, to prawdopodobnie byśmy się nimi bardzo zainteresowali. Moje wątpliwości co do prawdomówności Waltona być może są nieuzasadnione, niemniej scena z badaniami budzi u mnie niepokój – mam nadzieję, iż u widzów również i to ten seksualny.

Wizje, czyli krew, bebechy i robaki („Ukryty wymiar”, 1997, reż. Paul W.S. Anderson)

W Ukrytym wymiarze wiele jest scen niewygodnych dla psychiki np. Sam Neil bez oczu czy jego pełne objawienie się już jako istoty panwymiarowej. Najbardziej niewygodna i niepokojąca jest jednak ta sekwencja, kiedy członkowie załogi statku przeglądają zapisy z kamer. Udaje się im je wyczyścić i wyseparować najbardziej mięsiste sekwencje – seks miesza się w nich z krwią, wylewającymi się wnętrznościami i wszystkim, co tylko możemy sobie wyobrazić w sensie najmocniejszego gore. To orgia śmierci, pokazywana krótko, szybko, żeby tylko wbić drzazgę w wyobraźnię widza, a ta już zrobi swoje.

Z jednej strony nie będzie chciała tego więcej oglądać, a z drugiej będzie ciekawa, co jest tam głębiej, bo widziała zaledwie urywek. Chciałby więcej, dokładniej, żeby móc stwierdzić, czy lęk ma sens, a tu tego właśnie uzupełnienia nie dostanie. I to jest największą siłą tej sceny – brak dopowiedzenia, żeby widzowi było jak najbardziej niewygodnie.

Idź do oryginalnego materiału