"Sausage Party: Żarciotopia" to animacja dla dorosłych, która zryje wam banię – recenzja serialu

serialowa.pl 2 miesięcy temu

Pamiętacie „Sausage Party”? Film animowany dla dorosłych z 2016 roku doczekał się serialowej kontynuacji, zatytułowanej „Sausage Party: Żarciotopia”. Sprawdźcie, czy warto poświęcić tej produkcji kilka godzin.

Co robi się po rewolucji, która obaliła utopijną wizję społeczeństwa? Proste, tworzy się utopijną wizję społeczeństwa lepszą od poprzedniej. Z takim pomysłem mierzą się twórcy animowanego serialu dla dorosłych „Sausage Party: Żarciotopia” – kontynuacji głośnego filmu z 2016 roku, w którym okazało się, iż parówki, bułeczki i inne produkty spożywcze tak naprawdę żyją własnym życiem. Jak możecie pamiętać, w finale kontrowersyjnego tytułu żarcie uwolniło się spod jarzma ludzkości i postanowiło opuścić supermarket. To właśnie o tym, jak wygląda życie po raju utraconym, opowiada serial Amazona.

Sausage Party: Żarciotopia – o czym jest serial Amazona?

Akcja „Żarciotopii” – której wszystkie osiem odcinków możecie od dziś oglądać na Amazon Prime Video – rozpoczyna się jakiś czas po finale tamtego filmu. Choć pomysł, by bohaterowie dopadli aktorów udzielających im głosu, ostatecznie upadł, żarcie i tak stoczyło bitwę z ludzkością. Jakimś cudem ta została wygrana, więc z punktu widzenia człowieka świat przedstawiony w serialu jest niczym innym jak apokalipsą. Jedzenie natomiast ma się dobrze. Ostatni ludzie padają jak muchy, fantazyjne orgie żarcia realizowane są w najlepsze, a wizja lepszego świata mieni się na horyzoncie.

„Sausage Party: Żarciotopia” (Fot. Amazon Prime Video)

Kilka chwil później rewolucję gasi jednak deszcz. A potem ptak. A jeszcze potem jakieś inne zagrożenie, o którym parówka Frank (Seth Rogen, „Pam i Tommy”) i bułka Brenda (Kristen Wiig, „Palm Royale”) nie mieli pojęcia. Żarcie staje więc przed dylematem – wrócić do supermarketu albo spróbować stworzyć miejsce do życia na zewnątrz. Tytuł serialu jednoznacznie wskazuje, iż opcja druga zwycięży. My zaś będziemy śledzić, jak banany, serdelki, brukselki i korniszony budują swą utopię – służby i system sprawiedliwości, podatki, a choćby rządzony twardą ręką rynek nieruchomości.

Jeśli po trzech powyższych akapitach doszliście do wniosku, iż stężenie absurdu jest dla was nie do zniesienia, to w „Żarciotopii” nie macie czego szukać. To bowiem jedynie początek mocno powalonych pomysłów twórców, od których w głowie kłębią się myśli pokroju: „Serio to zrobili?”. Sam film przed laty wprawił w osłupienie niejednego rodzica, który chciał zabrać pociechy na „Toy Story o parówkach”. Serial idzie o krok dalej. Krok, który wymusił na ekipie wydanie stosownego ostrzeżenia przed 6. odcinkiem. Warto gdzieś to sobie zanotować.

Sausage Party: Żarciotopia – jak serial ma się do filmu?

Choć – pomimo przyzwoitych recenzji od krytyków – o kontynuację „Sausage Party” nie prosił dosłownie nikt, i tak ją dostaliśmy. Fakt ten wskazuje na kilka rzeczy. Po pierwsze, twórcy serialu, Seth Rogen, Evan Goldberg i Conrad Vernon, mają niewyczerpany zasób pomysłów. Po drugie, panowie umieją w pitching (prezentacja projektu filmowego przedstawicielom studia). No bo jak inaczej wytłumaczyć to, iż Rogenowi i Goldbergowi z powodzeniem udało się zamienić tak absurdalne pomysły, jak „The Boys„, „Niezwyciężony” czy „Pam i Tommy„, w cenione seriale.

„Sausage Party: Żarciotopia” (Fot. Amazon Prime Video)

„Sausage Party” najprawdopodobniej nie podzieli losu przytoczonych tytułów. Niemniej, jeżeli niedorzeczności rodem z „Chłopaków” czy „Ricka i Morty’ego” nie są wam obce, powinniście spędzić przy animacji kilka względnie przyjemnych godzin. W przeciwieństwie do filmu, który był jedną wielką metaforą porzucenia religii, serial nie jest już tak głęboki, jak chcieliby twórcy. Jasne, jest tu sporo dywagacji na temat nierówności społecznych, kultury celebryckiej czy tego panującego systemu gospodarczego, ale w gruncie rzeczy całość ginie pod tabunem żartów i piosenek z grą słów w roli głównej.

Co ciekawe, Rogen i ekipa mocno stawiają też na rozwój poszczególnych bohaterów. Oprócz wspomnianej pary Franka i Brendy w serialu powracają Barry (Michael Cera, „Życie Beth”), zdeformowana parówka uzależniona od adrenaliny i Sammy Bagel Jr. (Edward Norton, „Ekstrapolacje”), który w osobliwy sposób przetwarza traumę po stracie swojego kochanka, Lawasza (David Krumholtz, „Wzór”). Ich wątkom poświęcono naprawdę sporo miejsca, przez co w „Żarciotopii” stają się oni równorzędnymi postaciami pierwszoplanowymi. Czasem służą oni – dość dosłownie zresztą – za mikrofon wylewający krindżowe żarty, innym razem mają faktyczny wpływ na fabułę.

Nieco lepiej wypadają postaci, które wymyślono na potrzeby serialu. Prym wiedzie tutaj pomarańcza Juliusz (Sam Richardson, „Veep”) – zmyślny splot Donalda Trumpa z Juliuszem Cezarem, który z biegiem fabuły staje się zażartym (hehe) kontrkandydatem głównych bohaterów w wyborach. Jakkolwiek by to nie brzmiało, owoc urasta do miana pełnoprawnego złoczyńcy tej historii, aczkolwiek wiąże się z nim pewien absurdalny (nawet jak na standardy tego serialu) twist, którego niniejszy recenzent się nie spodziewał.

Sausage Party: Żarciotopia – czy warto oglądać serial?

Przy zgrabnym przełożeniu formatu filmowego na ten odcinkowy „Sausage Party: Żarciotopia” to zdecydowany downgrade pod względem jakości animacji. Zbliżona do produkcji Pixara kreska w filmie z 2016 roku ustępuje tutaj budżetowemu 3D, które jest pozbawione głębi i wygląda po prostu brzydko (warto dodać, iż poprzednia firma naznaczona była kontrowersją z wyzyskiem animatorów). Podczas gdy nasi adekwatni bohaterowie wyglądają „jako tako”, projekty ludzi trącą tanimi europejskimi imitacjami, które co jakiś czas próbują naśladować disneyowskie hity z kin.

„Sausage Party: Żarciotopia” (Fot. Amazon Prime Video)

Jak na Rogena i Goldberga przystało, „Żarciotopia” to oczywiście produkt po brzegi wypakowany odniesieniami do popkultury. Te znajdują odzwierciedlenie nie tylko w – nadmiernie używanych – coverach hitów, których teksty dostosowano do gry słów o żarciu (wątpię, byśmy doczekali się polskich tłumaczeń, bo zwiastun serialu pokazano w naszym kraju z… lektorem); uwielbiane przez twórców „kulturowe referencje” zostają oddane również w warstwie graficznej, a choćby fabularnej. Czego tu zresztą nie ma? Jest zgrywa z „Czasu apokalipsy”, „Szybkich i wściekłych”, no i dokumentów Wernera Herzoga.

Prawdziwa bomba kaloryczna, która zostawia po sobie dziwny posmak ambiwalencji ma jednak miejsce pod koniec 4. odcinka. Wówczas jesteśmy zmuszeni przetrawić żart, który łączy ze sobą „Tamte dni, tamte noce” i… domniemany kanibalizm Armiego Hammera. To jeden z osobliwych testów na tolerancję widzów, gdyż granica pomiędzy dobrym smakiem a przesytem (to już prawie koniec językowych analogii, obiecuję) jest w „Sausage Party” wyjątkowo cienka.

Cóż, „Żarciotopii” bliżej niż do „Folwarku zwierzęcego” jest raczej do nieironicznie memicznego filmu o Emotkach (ktoś to jeszcze pamięta?). Widać, iż ekipa Rogena i Goldberga chce, by nowe „Sausage Party” było czymś więcej niż tylko zagryzką. By tak się stało, najpierw wypadałoby sprawdzić termin przydatności niektórych żartów. No i umówmy się, satyra na kapitalizm też nie jest pierwszej świeżości. Czkawką wam się to wszystko nie odbije, ale na rynku są też lepsze propozycje. Napiwku tym razem nie będzie.

Sausage Party: Żarciotopia jest dostępne na Prime Video

Idź do oryginalnego materiału