Wieczór na oddziale chirurgicznym wlewał się powoli, jak gęsty syrop, wypełniając każdy kąt zapachem środków dezynfekujących i leków. W kącie pokoju pielęgniarek, oświetlonym przyćmieconą lampą, siedziała Kinga Nowak drobna, z rozwichrzonymi jasnymi włosami i płomieniem w oczach. Na kolanach trzymała otwartą książkę Prus, jej ucieczka, jej azyl.
Dni spędzała na nauce w szkole medycznej, noce na pracowaniu jako salowa, a te rzadkie chwile ciszy były dla niej niczym święto. Czytanie nie było zwykłym nawykiem to była deska ratunku, sposób, by zachować resztki duszy wśród wiader z brudną wodą i sprzątania po pacjentach.
A co my tu mamy? Klub literacki?
Głos, ostry i pełen irytacji, rozdarł ciszę. Kinga drgnęła. Książka zniknęła. Podniosła wzrok przed nią stał Marek Zieliński, ordynator oddziału. Pojawił się, jak zawsze, bezszelestnie, jakby czyhał, by przyłapać kogoś na słabości. Niski, z przerzedzonymi włosami i twarzą zastygłą w wiecznym grymasie niezadowolenia, trzymał jej książkę dwoma palcami, jakby dotrakał czegoś nieczystego.
Prus? prychnął. To bardzo szlachetne, inspirować się klasyką. Tylko, Nowak, nie jesteś w salonie arystokratki, tylko w szpitalu. Nie płacimy ci za marzenia.
Kinga powoli wstała. Nie czuła strachu. Tylko tę samą, starą urazę, która kumulowała się latami.
Po pierwsze, płacą mi tyle, iż ledwo starcza na chleb. Po drugie, wszystko zrobiłam. Pokoje posprzątane, pacjenci obsłużeni. Mam prawo do przerwy?
A, więc tak! jego głos stał się głośniejszy. Jeszcze się sprzeczasz z przełożonym? Jeszcze słowo, a wylecisz stąd tak szybko, iż choćby się nie obejrzysz!
W tej chwili drzwi się otworzyły. Na progu stanęła Ania, przyjaciółka Kingi i współpracowniczka. Spojrzenie wystarczyło, by zrozumiała sytuację.
Kinga, szybko, do szóstki! Dziadek gorzej się czuje, potrzebuje pomocy!
Chwyciła Kingę za rękę, wyprowadziła na korytarz i już w biegu rzuciła przez ramię:
Przepraszam, panie ordynatorze, zaraz się tym zajmiemy!
Gdy odeszły, Ania westchnęła.
Oszalaś? szepnęła, ściskając jej ramię. Po co się z nim kłócisz? On cię zniszczy! On zrobi wszystko, by utrzymać władzę. Zamknij się, proszę!
Nie mogę milczeć, gdy deptają człowieka odpowiedziała Kinga cicho, ale twardo. To nie lekarz. To strażnik więzienny.
Twoje słowa nic nie zmienią. Ale tobie będzie gorzej. Bądź rozsądna.
Słowa zawisły w powietrzu. Rozsądek Kinga uśmiechnęła się gorzko. Dla niej to słowo dawno straciło znaczenie. Od piętnastu lat żyła według innego prawa prawa konieczności działania, ryzyka, walki. Zamknęła oczy i na moment wyrwała się z szpitalnego korytarza przed oczami stanął jej dom dzieciństwa.
Słoneczne światło wpadające przez okno salonu. Śmiech ojca silnego, pewnego siebie, spełnionego. Bierze ją na ręce, wręcza ogromną lalkę z porcelanową twarzą i jedwabnymi włosami. Ten prezent stał się symbolem świata pełnego miłości, stabilności, gdzie wszystko wydawało się wieczne.
Ale ten świat runął jednego wieczoru. Ojciec został pobity w klatce schodowej nie dla rabunku, ale jako ostrzeżenie. Konkurenci. Lekarze uratowali mu życie, ale uraz kręgosłupa skazał go na wózek. Z radosnego człowieka stał się zgorzkniałym, cierpiącym, który nienawidził świata i wylewał swój ból na bliskich.
Matka, Halina Kowalska, nie wytrzymała. Po śmierci męża złapał ją zł