Samotność w małżeństwie: Opowieść o utraconej miłości

polregion.pl 1 tydzień temu

Samotność w małżeństwie. Mąż odszedł do innej.

Z Januszem przeżyliśmy razem 20 lat. Było różnie – i dobrze, i źle. Ale nigdy nie żałowałam ani jednego dnia spędzonego u jego boku.

Zawsze starałam się być dobrą żoną, we wszystkim mu dogadzać i nie sprzeciwiać się.

Jak inaczej? Kobieta powinna być mądra. Inaczej nietrudno zostać bez mężczyzny – tyle rozwiedzionych kobiet kręci się wokół niego. Dwa razy wybaczyłam zdrady. Raz choćby Janusz chciał odejść z domu. Ale powiedziałam, iż bez niego nie przeżyję. Przestraszył się i został.

Mój mąż lubił też wypić, ale komu się to nie zdarza? Za to pracował, przynosił choć trochę pieniędzy do domu. Starczało. I ja pracowałam na dwóch etatach. Tak sobie żyliśmy.

Kiedy urodziła się córeczka, byłam na macierzyńskim i nie mogłam pracować. Wtedy Janusz zaczął się gorzej zachowywać. Wyrzucał mi każdy kęs chleba i kazał oszczędzać. Ale potem się poprawiło – wróciłam do pracy i sama kupowałam wszystko, co potrzebne – sobie i córce.

Pewnego razu wrócił nad ranem, wyraźnie nietrzeźwy. Gdy zapytałam, gdzie był, wpadł w szał i zamachnął się na mnie. Milczałam, bo żona powinna rozumieć, iż mężczyzna czasem musi odpocząć od rodziny.

Z czasem nie ograniczał się tylko do zamachnięcia. Chodziłam w ciemnych okularach, ukrywając siniaki, ale wszystkim mówiłam, iż uderzyłam się w drzwi szafy.

Potem zdarzyło się jeszcze raz. I jeszcze. W końcu stało się to regułą. Lekarze, którzy nastawiali mi złamany nos i żebra, radzili złożyć doniesienie na policję. Ale nie mogłam. Bo Janusz to przecież mój ukochany.

A gdybym to zrobiła, obraziłby się i odszedł.

A my mieliśmy dziecko, które potrzebuje ojca.

Choć prawdę mówiąc, córka nie interesowała go zbytnio. Marzył o synu. Ale drugiego dziecka nie było nam dane, choć ja bardzo chciałam.

Gdy córka podrosła, zaczęła namawiać mnie do rozwodu. Wiem, to rzadkość – dzieci zwykle kochają rodziców, jakich by nie byli. Ale Marysia bała się ojca, bo i jej nieraz się oberwało. Janusz był dla nas autorytetem – słuchaliśmy go, choć nie zawsze udawało się uniknąć kary.

Mijały lata, przekroczyłam czterdziestkę. Marysia wyprowadziła się do swojego chłopaka.

Mąż też się uspokoił, prawie ze mną nie rozmawiał, nie zwracał na mnie uwagi. Przywykłam do tego. Kochałam go w milczeniu, nie patrzyłam na innych mężczyzn. Starałam się zrobić wszystko, by był zadowolony.

Pewnego dnia wrócił z pracy wcześniej, dziwnie spokojny i zamyślony. Chodził po mieszkaniu w milczeniu. Jakby chciał coś powiedzieć, ale nie śmiał.

– Janusz, coś się stało? – pierwsza przerwałam ciszę.

Przez chwilę milczał.

– Tak. Mam dość. Odchodzę!

Ziemia zawaliła mi się pod nogami. Złapałam się za poręcz krzesła.

– Jak odchodzisz? Dokąd? A ja? A nasza rodzina?

– Jaka rodzina?! – wrzasnął. – Popatrz na siebie! Całe życie się męczyłem, znosiłem cię. Teraz wreszcie żyję dla siebie, z kobietą, która mnie docenia!

– Masz inną? – łzy popłynęły mi po policzkach.

– A myślałaś, iż nie? Na ciebie bez płaczu nie spojrzę, wyglądasz jak baba z jarmarku. A ja – przecież jeszcze przystojny jestem. Każda by mnie chciała. A ty… Dość już twojej miłości.

Wstał, gwałtownie się ubrał, chwycił torbę.

– Rzeczy jutro zabiorę! – rzucił już z przedpokoju.

Tak skończyło się nasze 20 lat małżeństwa.

Później dowiedziałam się, iż od trzech lat miał kochankę. I właśnie do niej odszedł.

Dziś skończyłam 45 lat. Od rozwodu minęło pięć, ale wciąż nie doszłam do siebie.

Były mąż przy podziale majątku walczył o każdą łyżkę. Zabrał wszystko, co mógł – oprócz mieszkania, które dostałam po mamie. Wszystko działo się jak we śnie, nie wierzyłam, iż to naprawdę.

Jak to możliwe? Przecież wszystko dla niego robiłam!

Teraz, po latach, wreszcie zrozumiałam. Nie można żyć życiem drugiego człowieka. Nie wolno wybaczać krzywd, jeżeli druga strona nie żałuje. Nie wolno stawiać siebie niżej niż partnera i wiecznie mu schlebiać. Nie wolno znosić upokorzeń i przemocy. A ja… Jeszcze córkę postawiłam na drugim miejscu, za Januszem. Teraz prawie ze mną nie rozmawia – ma żal o zmarnowane dzieciństwo.

Szkoda, iż nie zrozumiałam tego wcześniej! Ileż sił i czasu zmarnowałam…

Zegar w pokoju głośno tykał. Te urodziny też spędzałam sama. Ale najważniejsze, iż wiem: chcę przeżyć resztę życia w spokoju i szczęściu. Bez uzależniania się od czyichś kaprysów.

Zadzwonił dzwonek. Otworzyłam drzwi – na progu stał były mąż.

– Cześć, wróciłem na dobre. Zrozumiałem, iż jesteś najlepsza i najpiękniejsza. Wpuścisz mnie? – Uśmiechał się, jakby nigdy nic, i podawał skromny bukiet stokrotek.

– Nie. Idź i nie wracaj więcej.

Zamknęłam drzwi. I w tej chwili zrozumiałam, iż jestem gotowa pożegnać samotność i zacząć wszystko od nowa – bez ludzi, którzy mnie niszczyli.

*P.S. Tę historię usłyszałam od przyjaciółki. Prawdziwą.*

Idź do oryginalnego materiału