Sama na świecie…

newsempire24.com 6 dni temu

Samotna Głoska…

Od kilku tygodni Głoska przyglądała się nowej sąsiadce, która wprowadziła się na pierwsze piętro, naprzeciwko. Nową lokatorką była Anna, kobieta około trzydziestki, z czteroletnią córeczką, Zosią. Anna właśnie się rozwiodła i teraz sama radziła sobie z codziennością, odprowadzając córkę do przedszkola w pobliskim podwórku.

Głoska gwałtownie nawiązała z nią kontakt, a już po tygodniu została poproszona, by w sobotę zaopiekować się Zosią.

— Ona jest spokojna, będzie się bawiła lalkami na podłodze, a ty rób swoje — tłumaczyła Anna. — Dziękuję, iż pomagasz. Mam dzisiaj spotkanie, ale wrócę przed nocą.

Dopiero gdy Anna wybiegła z klatki, Głoska zrozumiała, iż młoda rozwódka wybrała się na randkę.

— No proszę, to ta „ważna sprawa”… — szepnęła, spoglądając na dziewczynkę, która rzeczywiście, jak przepowiedziała matka, siedziała cicho w kącie i bawiła się lalkami.

Głoska miała wrażenie, iż życie ją omija. Dwudziestoośmioletnia, w wieku, gdy inne kobiety już rodzą dzieci, ona nie miała ani męża, ani potomstwa.

— To przez to, iż jesteś staroświecka — mówiły koleżanki. — Zamiast wychodzić, siedzisz w domu i robisz na drutach. Trzeba iść na tańce, spotykać się z ludźmi… A tak można przesiedzieć całą młodość, czekając na księcia z bajki.

Głoska zgadzała się, ale nic nie zmieniała. Była nieśmiała, trochę zaokrąglona, i nie uważała się za piękność. Teraz, gdy coraz częściej opiekowała się Zosią, nie mogła pojąć, jak Anna może zostawiać tak cudowne dziecko, by gonić za miłosnymi przygodami.

Dla Głoski rodzina, a zwłaszcza dzieci, były darem od Boga. Pokochała Zosię całym sercem — czytała jej książki, bawiła się z nią, lepiła z nią figurki z plasteliny.

— Galeczko, nigdy ci się nie odwdzięczę — szeptała Anna, odbierając późnym wieczorem półsenną córkę. — Jesteś moją wybawicielką.

— A co z ojcem Zosi? — spytała raz Głoska. — On ją odwiedza? Często go wspomina, widać, iż tęskni.

— Odwiedzałby, ale jest w delegacji. Ach, te jego delegacje! Raz miesiąc, raz półtora… To przez nie się rozstaliśmy. niedługo wróci, i będzie ci lżej — bo zabierze Zosię na spacery. On ją bardzo kocha, zasypuje zabawkami… Szkoda, iż nie pieniędzmi — zaśmiała się gorzko Anna.

I rzeczywiście, niedługo pojawił się ojciec dziewczynki. Wysoki, jasnowłosy mężczyzna złapał Zosię w ramiona i długo nie chciał puścić. Głoska przypadkiem zobaczyła to przez kuchenne okno i aż się wzruszyła — tak szczerze cieszyli się sobą.

Kilka dni później poznała Marcina, ojca Zosi. Dziewczynka akurat bawiła się u Głoski, bo już stało się zwyczajem, iż Zosia przychodziła do „cioci Głosi” na bajki, gdy mama szła na zakupy. Tym razem ojciec znalazł córkę właśnie tam.

— Dziękuję — powiedział. — Za opiekę. Zosia bardzo cię lubi. Zawsze mówi: „moja Głoska”.

— Tatusiu, chodź z nami do kuchni na herbatę! — zawołała dziewczynka, kończąc jeść drożdżówkę.

— Racja, chodźcie. Właśnie usiedliśmy. Mamy jeszcze ciasto — zaprosiła Głoska.

Marcin wszedł do kuchni, usiadł przy stole i skosztował ciasta.

— Samo pieczone? — zdziwił się.

— Oczywiście. Jedzcie, proszę — odpowiedziała Głoska. — Też je uwielbiam, stąd trochę mi przybyło… Ale już myślę o diecie.

— Po co? — spytał Marcin. — Świetnie ci w tej figurze. A zresztą, nie spodziewałem się, iż młode dziewczyny jeszcze pieką ciasta. Myślałem, iż tylko babcie w domach pod lasem.

Rozśmiali się, a Zosia, podsuwając ojcu kolejną porcję, dodała:

— Jak dorosnę, Głoska nauczy mnie piec. I będę was częstować!

— To byłoby wspaniałe — uśmiechnął się Marcin. — Ale teraz idziemy na spacer, bo mama niedługo cię zabierze.

— Mama dopiero wieczorem — odpowiedziała dziewczynka, a Głoska milczała.

Marcin spochmurniał, ale zabrał córkę na podwórko. Po spacerze znów przyprowadził ją do Głoski, która cicho spytała:

— Nie możecie zabierać Zosi na noc? Tęskni…

— Myślę o tym. Pracuję od rana w fabryce, mieszkam na drugim końcu miasta, szkoda by ją budzić tak wcześnie… Tutaj ma przedszkole i matkę… — odwrócił wzrok. — Ale dziękuję ci za pomoc. Może zamienię mieszkanie, by być bliżej.

Gdy Marcin kolejny raz przyszedł po córkę, zaproponował wspólny spacer. Głoska zaczęła się wymawiać, ale Zosia przyczepiła się do niej:

— Chodź, Głoska! Pokażę ci, jak robię babki z piasku!

Więc poszli do pobliskiego parku, gdzie stał plac zabaw. Patrzyli, jak Zosia bawi się z innymi dziećmi, co chwilę zerkając na ojca i Głoskę. Spacerowali aż do zmierzchu, bo letni wieczór był ciepły.

Marcin coraz bardziej denerwował się, iż Anny ciągle nie ma, a córka zostaje pod opieką sąsiadki.

— Kiedy się wreszcie wyszumi — mruknął cicho, by Zosia nie słyszała. — Przez te jej wybryki się rozstaliśmy.

Głoska milczała.

— Anna ci płaci za opiekę? — spytał w drodze powrotnej.

Głoska przecząco pokręciła głową.

— Więc żyjesz nie swoim życiem. Nie możesz wyjść na randkę, zrobić, co chcesz, choćby po prostu odpocząć… — zirytował się. — Myślałem, iż płaci.

Głoska westchnęła:

— Jesteśmy w dobrych relacjach, jak sąsiadki. A Zosia stała mi się bliska.

— A twoje życie, Głoska? — spytał wprost. — Byłaś zamężna? Jest ktoś?

— Nie byłam, nie ma. I dzieci nie mam… niestety.

— Hmm… — mruknął Marcin, a potem pocałował córkę i zostawił pieniądze na komodzie.

Głoska stanowczo odmówiła, zwracając mu je.

— W takim razie znajdę inny sposób, by ci podziękować.

W niedzielę Głoska sprzątała mieszkanie, gdy zadzwonili do drzwi.

— Zapraszamy cię do kawiarni. Z okazji Dnia Miasta — pow— Więc chodź, gwałtownie się ubieraj! — zawołał Marcin, trzymając Zosię za rękę, a Głoska, choć serce waliło jej jak młotem, uśmiechnęła się i ruszyła za nimi — ku nowemu życiu, które wreszcie miało być jej własne.

Idź do oryginalnego materiału