Niepokorny, kontrowersyjny, wizjonerski, a do tego alkoholik, narkoman i paranoik – oto Sam Peckinpah w pełnej okazałości. Retrospektywa jego twórczości, a konkretnie osiem filmów, będzie prezentowanych podczas drugiej edycji Timeless Film Festival Warsaw, więc jest to dobry powód, żeby przyjrzeć się postaci „Krwawego Sama”. Mowa w końcu o reżyserze, który zasłynął z m.in. rewizjonistycznego podejścia do westernu oraz ustanowieniu nowych wzorców w kręceniu scen akcji, z których czerpali tak mało znani twórcy jak Quentin Tarantino, czy na polskim podwórku Władysław Pasikowski.
Początkujący Sam
Od czasów młodości Peckinpah pokazywał, iż był krnąbrną osobą, o czym świadczy fakt, iż był wyrzucany z kilku szkół i ostatecznie skończył w wojsku. Służył w Chinach w czasach II wojny światowej, gdzie nie uczestniczył co prawda w walkach, ale według swoich opowieści był świadkiem aktów przemocy między chińskimi a japońskimi żołnierzami. Nie można wykluczyć, iż te doświadczenia wpłynęły na to, jak reżyser ukazywał przemoc w swoich filmach. Po powrocie do kraju zainteresował się teatrem, a w konsekwencji reżyserią. Nim jednak na dobre zaczął swoją przygodę z kinem, został asystentem Dona Siegela (Brudny Harry, Ucieczka z Alcatraz, Inwazja porywaczy ciał), z którym też się zaprzyjaźnił. Dzięki tej współpracy Peckinpah trafił do telewizji, gdzie pracował przy kilku westernowych serialach, jak np. The Rifleman i The Westerner. Bez wątpienia było to dla niego coś wyjątkowego, bo w końcu mowa o twórcy, który poprzez opowieści swojego dziadka z pierwszej ręki słyszał historie o Dzikim Zachodzie i jego „bohaterach”, co oczywiście znalazło swoje odzwierciedlenie w jego twórczości.
To na planie drugiego z przytoczonych wyżej seriali miał okazję pracować z Brianem Keithem, który zagrał główną rolę w pełnometrażowym debiucie Peckinpaha – Niebezpiecznych kompanach (1961). To zrobiony za nieduże pieniądze western, gdziewidać motywy, które będzie w dalszych latach poruszał Peckinpah. Była to też pierwsza z wielu przepraw reżysera z producentami. Charles B. Fitzsimons, bo w tym przypadku o nim mowa, wtrącał się w proces pisania scenariusza oraz montażu filmu, co ewidentnie widać. Jest to fatalnie zmontowany obraz, w którym na przestrzeni niespełna 93 minut poruszane są wątki zemsty, odkupienia, zdrady i niewypowiedzianego fatum wiszącego nad bohaterami. To wszystko jest obecne w późniejszych filmach Peckinpaha, a w tym zostało wciśnięte, chociaż nic ostatecznie nie zostało doprowadzone do satysfakcjonującego końca. Jednakowoż już w tej produkcji widać nieco odmienne podejście reżysera do gatunku, gdyż bohaterami nie są szeryfowie, czy łowcy nagród, a szukający zemsty były żołnierz Unii, rewolwerowiec na tropie zysku, dezerter z armii Konfederatów czy wyklęta przez społeczność matka zabitego dziecka. Nie zdradzając zbyt wiele – w samym finale dochodzi do happy endu, który bardziej pasowałby do klasycznego westernu z Johnem Wayne’em, niźli filmu twórcy, który zasłynie w późniejszych latach z bombastycznych zakończeń. Nie bez przyczyny więc Niebezpieczni kompani są nieco zapomniani, ale są bez wątpienia ciekawostką dla fanów Peckinpaha, bo już tu widać zalążki tego, co w kolejnych produkcjach będzie eksplorował. No i ma świetną scenę w barze, w którym odprawiane jest także nabożeństwo, co już pokazywało czarny humor charakterystyczny dla tego reżysera.

Ledwie rok później premierę miały Strzały o zmierzchu (1962), a więc pierwszy udany film bohatera niniejszego tekstu. To z ducha klasyczna opowieść: były szeryf w towarzystwie starego przyjaciela i jego pomocnika, na zlecenie banku ruszają w góry po złoto z kopalni. W tym filmie widać motyw szorstkiej przyjaźni, która powróci w jego kolejnych dziełach. Jednak osią filmu jest wątek młodej córki farmera, której uczucia rozchwiane są między dwóch mężczyzn, co prowadzi m.in. do ślubu w domu rozpusty i bijatyki na weselu. To też pierwsza z wielu historii w filmach Peckinpaha, w których z romantyzmem opowiada o zmierzchu Dzikiego Zachodu i o tym, iż idzie nowe pokolenie. Najlepszym tego podsumowaniem jest wspaniałe zakończenie, które jest niezwykle symboliczne w swojej wymowie, z układającym się do snu starym kowbojem. Siłą Strzałów o zmierzchu jest kameralność, skupienie się na małej społeczności i jej problemach. To wszystko sprawiło, iż film odniósł sukces, co pozwoliło Peckinpahowi stanąć za kamerą pierwszej superprodukcji w swojej karierze — Majorze Dundee.
To epicka opowieść o tropieniu przez oddział Unii komanda Apaczów, którzy byli odpowiedzialni za wiele mordów i grabieży na pograniczu amerykańsko-meksykańskim w czasie wojny secesyjnej. W obsadzie znaleźli się m.in. Charlton Heston, Richard Harris czy James Coburn, a za kamerą Sam Peckinpah. Szorstka przyjaźń? Jest. Zemsta? Jest. Świetnie zainscenizowane krwawe bitwy zmieniające rzeki w barszcz? Są. A jednak coś w tym filmie do końca nie zagrało, bo chociaż trwa dwie godziny, to momentami wlecze się okropnie i nie wiadomo, o czym do końca ma być. Opowieścią o połączeniu Unii i jeńców z armii Konfederatów pod jedną flagą? A może ślepą opowieścią o zemście ponad wszystko? Najlepiej o tym powiedział sam reżyser.
– Problemy przy montażu Majora Dundee? To była jedna osoba. Ostatniego dnia zdjęć usłyszałem, iż zniszczy film, wszystko, co Charlton Heston, Richard Harris i ja stworzyliśmy. Tak zrobił. Dwa lata pracy. Haniebna praktyka ludzi, którzy nie powinni mieć nic wspólnego z filmem – powiedział Peckinpah w jednym z wywiadów, który został przytoczony w filmie dokumentalnym Pokój Peckinpaha (tłum. Bartosz Weber).
Czy to oznacza, iż Major Dundee jest filmem nieudanym? Chociaż powyższa wypowiedź reżysera może to sugerować, to daleko mi do stwierdzenia, iż doszło do jego „zniszczenia”. Ma swoje problemy, ale wynagradza bitwami, relacją bohaterów granych przez Hestona i Harrisa oraz czarnym humorem, który stanowi kolejny ze znaków rozpoznawczych Peckinpaha. Była to jednak porażka pod względem finansowym, spowodowana też przez samego reżysera, którego alkoholizm już dawał o sobie znać na planie, co wpływało na jego relacje z członkami ekipy, obsadą i przedłużenie zdjęć. To też sprawiło, iż na jego kolejny film trzeba było czekać kolejne cztery lata.

Triumfujący Sam
Pasmo sukcesów Sama Peckinpaha na dobre rozpoczęło się w 1969 roku, gdy premierę miała Dzika banda. Schyłek Dzikiego Zachodu, grupa łowców nagród przewodzona przez Deke’a Thorntona (Robert Ryan) poluje na tytułową bandę, której szefem jest Pike Bishop (William Holden). Jak to u Peckinpaha – obaj mają wspólną przeszłość, która jest przedstawiana w dialogach i retrospekcjach. Temat męskiej przyjaźni, jej szorstkości i oddania jest najważniejszy w tej produkcji w tak samo równym stopniu, co kapitalnie zrealizowane sceny akcji, które są poprzedzone tak samo świetnym budowaniem napięcia w otwarciu filmu, jak i na jego końcu. Można w Dzikiej bandzie doszukać się reakcji Peckinpaha na przemoc, która w amerykańskim kinie rozpoczęła się od Bonnie i Clyde’a (reż. Artur Penn, 1967) oraz narastającą frustracją wojną w Wietnamie. Jednakże patrząc prościej na ten film, jest on opowieścią o lojalności w grupie mężczyzn, którzy, chociaż nie mają w tym interesu, to idą za sobą do końca. Wspaniale ujął to Quentin Tarantino w Spekulacjach o kinie (wyd. Marginesy, tłum. Jan Dzierzgowski): „Jest coś monumentalnie męskiego i głęboko lirycznego we wspaniałej, niedoścignionej scenie, gdy banda rusza na spotkanie z przeznaczeniem. Dorośli faceci oglądają to i ronią łzy zaprawione testosteronem” – pisał reżyser Django.
1969 rok przyniósł dwa westerny, które zapisały się w historii kina. Były nimi Butch Cassidy i Sundance Kid (reż. George Roy Hill) oraz właśnie Dzika banda (dobrze, było jeszcze Prawdziwe męstwo z jedynym Oscarem w karierze Johna Wayne’a, ale kto o tym filmie dzisiaj pamięta). Oba kończą się w ikoniczny sposób, ale tam, gdzie Hill stawia kropkę, Peckinpah dopiero zaczyna orgię przemocy, która stała się wzorem do prezentowania scen akcji. Zwolnione tempo, montaż w rytm wystrzałów z rewolwerów i Browninga, tryskająca krew cieszą oczy widza, stanowiąc genezę przydomku „Krwawy Sam”.
Przydomek ten jednak nie wyszedł na światło dziennie przy okazji kolejnego dzieła – Ballady o Cable’u Hogue’u (1970). Ach, cóż to jest za lekki (jak na Peckinpaha), wesoły i przyjemny film! Na papierze wydaje się, iż to kolejna opowieść o zemście. Tytułowy Cable (Jason Robards) zostaje porzucony na pustkowiu na pastwę losu i upalnego słońca przez dwóch towarzyszy, którym poprzysięga odpłacić się pięknym za nadobne. Oczywiście, jeżeli tylko przeżyje, a to mu się udaje. Historia o może niezbyt wykształconym, ale rezolutnym Cable’u jest niczym satyra o rodzącym się kapitalizmie. Bohater odnajduje pośrodku niczego źródło wody i zamierza na tym zarobić, a we wszystkim pomaga niestroniący od celibatu duchowny Joshua (David Warner). Dialogi, próba odnalezienia się Cable’a w biurokratycznym świecie są komediowymi perełkami w filmografii reżysera, żeby wspomnieć np. próbę zaciągnięcia pożyczki w banku przez przedsiębiorczego Hogue’a. Tu także poruszany jest temat przemijającego świata Dzikiego Zachodu, ale ponownie z charakterystycznym dla Peckinpaha romantyzmem i kolejnym (po Strzałach o zmierzchu) piękno-smutnym zakończeniem. Swoją drogą, chętnie zobaczyłbym polski remake tego filmu osadzony w czasach transformacji ustrojowej i zachłyśnięciu kapitalizmem.

Skoro było wesoło, to pora na najbardziej kontrowersyjny film w twórczości Peckinpaha, a mianowicie Nędzne psy (1971) z Dustinem Hoffmanem i Susan George w rolach młodego małżeństwa Davida i Amy. To rasowy thriller z podgatunku home invasion, a wręcz prekursor tego nurtu, który był odpowiedzią na zmieniający się krajobraz w Ameryce spowodowany wojną w Wietnamie czy zabójstwo Sharon Tate przez szajkę Charlesa Mansona. Od pierwszych scen czuć podskórny niepokój, poczynając od wizyty Davida w barze, po spotkanie Amy ze starym przyjacielem Charliem, który nie stroni od dwuznacznych zachowań i komentarzy względem bohaterki. To wszystko potęgowane jest przez ponurą, brudną paletę kolorów i zagubienie Davida w świecie „prostych ludzi”. Przemiana tego bohatera budzi największe dyskusje. Wymowna jest scena, gdy zapytany o to, czy był świadkiem bombardowań, strzelanin, dźgnięcia nożem odpowiada, iż jedynie „między reklamami”. Wybitna krytyczka Pauline Kael napisała wprost, iż Peckinpah stworzył „pierwszy amerykański film, który jest faszystowskim dziełem sztuki”. O ile rozumiem, iż w momencie premiery Nędzne psy mogłyby być tak odebrane, o tyle oglądane dzisiaj są według mnie nihilistyczną opowieścią o ludzkiej hipokryzji, którą widać w zachowaniu każdego z bohaterów. Jest w tej produkcji budząca wiele emocji przez lata, ale pewnie i dziś, scena gwałtu, w której film daje widzowi do zrozumienia, iż Amy odnajduje w tym przyjemność. choćby po ponad 50 latach budzi ona ambiwalentne uczucia i jako niżej podpisany sam nie wiem, co o niej konkretnie myśleć i podejrzewam, iż jest równie wielu zwolenników jak i przeciwników tejże sceny. Nędzne psy to jednak nie tylko kontrowersja, ale też przebłysk reżyserskiego geniuszu Peckinpaha w półgodzinnej sekwencji „oblężenia” domu państwa Sumnerów w finale filmu. Wykorzystanie każdego pomieszczania w budynku, coraz większe szaleństwo opitych alkoholem napastników, pomysłowa obrona, postępująca radykalizacja liberalnego profesora matematyki i gorzka puenta w finale sprawiają, iż padają wszelkie ideały i zasady. Jest tylko jedno prawo – prawo silniejszego.
Po tak ciężkim filmie Peckinpah przystąpił do realizacji Juniora Bonnera (1971) ze Steve’em McQueenem w roli głównej. Obok Ballady… to najspokojniejszy film w filmografii reżysera, w którym praktycznie nie było przemocy i, co może nie dziwić, okazał się kasową porażką. No cóż, niedane było „Krwawemu Samowi” zrobić obrazu bez tryskania krwią z rozstrzeliwanych ciał, a trzeba było się finansowo odkuć. Jego kolejny film Ucieczka gangstera (1972) z McQueenem i Ali MacGraw w rolach głównych na podstawie scenariusza Waltera Hilla to czysto komercyjny projekt będący wariacją nt. historii Bonnie i Clyde’a, ale ze stemplem autorskim Peckinpaha. Krwawe strzelaniny, surowy i twardy bohater, świetna sekwencja w więzieniu otwierająca film, romantyczny koniec i doborowa obsada sprawiły, iż Ucieczka gangstera stała się drugim najbardziej dochodowym obrazem w karierze reżysera zaraz po Konwoju.

Triumfalny pochód Sama Peckinpaha wieńczą dwa filmy – Pat Garrett i Billy Kid (1973) oraz Dajcie mi głowę Alfredo Garcii (1974). Pierwszy z nich to ostatecznie pożegnanie się reżysera z Dzikim Zachodem w historii o trudnej przyjaźni między tytułowymi bohaterami, której koniec mógł być tylko jeden, z pamiętnymi rolami Jamesa Coburna i Krisa Kristoffersona. Pat i Billy są zawieszeni w zmieniającym się świecie. Pierwszy jest szeryfem na usługach bogatych ranczerów, który jedną nogą tkwi w „starym” życiu rewolwerowca, a drugi pozostaje na obranej wcześniej ścieżce, starając się walczyć z nową rzeczywistością niczym Don Kichot z wiatrakami. W akompaniamencie ścieżki dźwiękowej autorstwa Boba Dylana, Peckinpah z melancholią opowiada o dwóch przyjaciołach, których historia musi mieć tragiczny finał. Jak na ironię – sam film miał przez długi czas tragiczny finał, gdyż w obliczu konfliktu z producentami został on skrócony o blisko 20 minut i dopiero 15 lat po premierze został wypuszczony w takiej wersji, jakiej chciał reżyser. Z kolei Dajcie mi głowę Alfredo Garcii miał być dla Peckinpaha filmem, w którym od początku do końca miał pełną kontrolę i nikt mu w procesie twórczym nie przeszkadzał. Gdyby ten film wyszedł dzisiaj, to od razu dostałby łatkę „hybrydy gatunkowej” z czarną komedią, filmem gangsterskim, dramatem i kinem drogi w jednym. Tytułowej głowy żąda bajecznie bogaty El Jefe, który w ten sposób chce ukarać mężczyznę za zapłodnienie jego córki. Obowiązek znalezienia głowy spada na Benniego. Ten zostaje wynajęty przez łowców nagród, chcących wyręczyć się człowiekiem, który zna środowisko Alfredo Garcii. Podróż bohatera oraz jego wybranki Elity jest gorzką wędrówką do jądra ciemności ludzkiej psychiki. Ile zła może wyrządzić jedna zachcianka wysoko postawionego człowieka? Ile ludzi musi przez to zginąć? Jak bardzo zmienić to może spokojną osobę w cynicznego zabójcę? Peckinpah nie udziela jednoznacznej odpowiedzi, a stara się w finale zaoferować krwawe katharsis, które w tym świecie jest jedynym, na co można liczyć pod pojęciem „sprawiedliwości”.
Schyłkowy Sam
Końcowy etap kariery reżyserskiej to cztery filmy: Elita zabójców (1975), Żelazny krzyż (1977), Konwój (1978) i Weekend Ostermana (1983). Jest to bez wątpienia schyłkowa forma Peckinpaha, który popadał w coraz większe uzależnienie od alkoholu i narkotyków w wyniku czego znacznie podupadł na zdrowiu. Elita zabójców, mimo Jamesa Caana czy Roberta Duvalla w obsadzie, okazała się pozbawionym napięcia thrillerem. Ostatnim udanym filmem pozostaje Żelazny krzyż, a więc kręcony w oparach 90-procentowej śliwowicy i montowany pod wpływem narkotyków antywojenny manifest, którego bohaterem są żołnierze Wehrmachtu. Osią tego filmu jest postawa dwóch żołnierzy o skrajnym podejściu do wojny – sierżanta Steinera (James Coburn) i kapitana Stranky’ego (Maximilian Schell). Pierwszy z nich nie ma złudzeń co do istoty konfliktu, jej beznadziei i stojącej za nią idiotycznej ideologii. Za to drugi widzi w niej drogę do awansu społecznego i budowania swojej pozycji. Odzwierciedleniem tego ma być tytułowe odznaczenie wojskowe, które było nadawane za okazane męstwo na polu walki i w oczach Stransky’ego urasta do celu numer jeden. Chociaż w filmie przedstawiono obraz frontu wschodniego, tak jest to tylko kostium, gdyż Peckinpah nie odnosi się wyłącznie do II wojny światowej, ale też m.in. Wietnamu i innych irracjonalnych konfliktów zbrojnych, co widać choćby w napisach końcowych. Ta irracjonalność i absurd wojny przefiltrowane przez peckinpahowską stylistykę wspaniale wybrzmiewa w zaimprowizowanym przez Jamesa Coburna zakończeniu filmu. Dlaczego zaimprowizowanym? Otóż dlatego, iż Peckinpah znowu przeciągnął zdjęcia, wdał się z konflikt z producentami i trzeba było coś wymyślić. Do tego nie brakuje powracającego motywu zemsty (Steiner) czy ludzkiej obłudy i hipokryzji w postępowaniach (Stransky). Paradoks związany z tym filmem jest taki, iż trudno nie polubić niemieckiego plutonu dowodzonego przez Steinera. Widać w tym więc pewne porównania z Dziką bandą, które potęguje struktura filmu. Bitwa otwarcia, konflikt dwóch mocnych charakterów i krwawy finał. I chociaż Żelaznemu krzyżowi daleko pod względem rozmachu do np. filmu O jeden most za daleko, tak działa jako uniwersalny, antywojenny manifest. A przy tym niestety aktualny w obliczu obecnej sytuacji na świecie.

Z Konwojem historia była o tyle zaskakująca, iż jest to najwyżej niezły film. Chociaż okazał się najbardziej kasową produkcją w jego filmografii, to wysłał Peckinpaha na bezrobocie. Opowieść o strajku kierowców samochodów ciężarowych jako historia o buncie przeciwko systemowi? Brzmi jak niezły materiał dla tego konkretnego reżysera, ale pod warunkiem, iż miałby do dyspozycji lepszy scenariusz oraz sam byłby w o wiele lepszej kondycji zdrowotnej. Jasne – Konwój można obejrzeć, ale bardziej dla widoków gromady ciężarówek, potu, twardych facetów, pięknych kobiet i rozbijanych radiowozów policyjnych. Ot, film do obejrzenia w piątkowy wieczór dla rozluźnienia po męczącym tygodniu pracy bądź nauki (co kto woli). Jako taki może dostarczyć pewnej rozrywki, ale daleko mu do poziomu, z którym kojarzył się Peckinpah w poprzednich latach. A nie zmienił tego Weekend Ostermana, który został w dużym stopniu przemontowany przez producentów i to mimo tego, iż Peckinpah wyjątkowo dotrzymał terminów. Chociaż na papierze historia o wykryciu konspiracyjnej siatki agentów ZSRR działającej w Stanach Zjednoczonych zapowiadała się dobrze, to ostateczny efekt był zwyczajnie nudny, nieangażujący i smutny, jako iż to ostatni film w karierze Peckinpaha.
– Problemy z dużymi studiami? Nie. Tylko z głupotą, niedokładnością i durniami – tak do tej sprawy, w swoim stylu odniósł się reżyser, którego wypowiedź cytowana była w przytoczonym wyżej Pokoju Peckinpaha.
Szorstkie przyjaźnie, kobiety i alkohol w peckinpahowskich światach
W wielu filmach Sama Peckinpaha można znaleźć kilka punktów wspólnych: dwaj starzy przyjaciele, którzy stają po przeciwnych stronach barykady (Dzika banda, Pat Garrett i Billy Kid) lub łączą siły po latach (Major Dundee, Strzały o zmierzchu); kobieta, która ma dwóch adoratorów (Niebezpieczni kompani, Strzały o zmierzchu, Nędzne psy) bądź odmienne wartości wyznawane przez dwóch hardych facetów (Pat Garrett i Billy Kid, Żelazny krzyż). Co też typowe dla Peckinpaha – nie wartościował żadnego z bohaterów, iż ten jest dobry, a ten zły. Do widza należy ta niełatwa decyzja nt. tego, do kogo racji mu bliżej. Do zawieszonego między światami Pata? A może wiernemu swoim zasadom Billy’ego?
Ten dualizm może mieć podłoże w postaci samego reżysera, który potrafił okazywać kilka twarzy. Z jednej strony zakochanego w kinie geniusza, a z drugiej konfliktowego choleryka i paranoika, który gwałtownie wpadał w gniew i cug alkoholowy, co odbijało się w mniejszym lub większym stopniu na produkcji większości jego dzieł. W filmie dokumentalnym o nim przywoływano wspomnienia, z których powstał obraz człowieka mającego trudności z pracą w zespole, co odbijało się na otoczeniu i jego relacji z rodziną, a sprawiało, iż był wyłącznie szczęśliwy w swoim świecie. Jednocześnie miał być on bardzo krytyczny wobec przemocy, co jest ironiczne w kontekście jego twórczości.
– Filmy Sama były bardzo brutalne, ale on nie lubił przemocy, bał się jej. Był czuły i na swój sposób delikatny – mówił w Pokoju Peckinpaha prawnik z Livingston, Joe Swindlehurst, a prywatnie przyjaciel reżysera.
Gdyby jego filmy miały premierę dzisiaj, to na pewno byłoby też mnóstwo dyskusji nt. przedstawienia w nich kobiet. Te są często trofeum i obiektem westchnień dla mężczyzn. Przywoływana scena gwałtu z Nędznych psów budzi słuszne podejrzenia o szowinizm reżysera, który może wynikać z jego bardzo burzliwych i skomplikowanych relacji z kobietami. Peckinpah pięciokrotnie się żenił, a czterokrotnie rozwodził, z czego trzy z tych ślubów i dwa rozwody związane są z jego relacją z Begoñą Palacios, którą poznał na planie Majora Dundee. W swoich związkach reżyser miał dopuszczać się przemocy psychicznej i fizycznej, a wszystkiemu na pewno nie pomagał jego alkoholizm. Czy to oznacza, iż nienawidził kobiet? Jego córka Lupita Peckinpah opowiadała, iż ojciec bez wątpienia kochał panią Palacios, ale długo nie mogli się dotrzeć na ścieżce życiowej. Jakby nie było – twórca nie był zbyt łaskawy dla bohaterek w swoich filmach.

A co zaś tyczy się śmierci Peckinpaha, to jest ona niczym wyjęta z jego filmów. Osłabione przez używki serce pracowało coraz słabiej, co sprawiło, iż pod koniec grudnia 1984 roku wylądował w szpitalu. Miał się wtedy spotkać właśnie z Lupitą i jej matką Begoñą. Ostatecznie widział się tylko ze swoją żoną, z którą naprawił relacje i był w związku małżeńskim (po raz trzeci) od 1974 roku. Zmarł 28 grudnia 1984 roku w wieku 59 lat w słodko-gorzkich okolicznościach. Słodkich, bo znalazł pewien spokój, a gorzkich, bo zniszczony przez używki i w wieku, w którym śmiało mógł coś jeszcze kinu zaproponować.
Nadużywał alkoholu, kłócił się z producentami i obsadą, nie stronił od kontrowersji w życiu prywatnym, a przy tym był geniuszem kina. Sam Peckinpah zapisał się w historii rewizjonistycznym podejściem do westernu, w którym odszedł od wizerunku bohaterskich szeryfów i szarmanckich rewolwerowców na rzecz niejednoznacznych bohaterów. Do tego zasłynął odważnym i nowatorskim filmowaniem scen akcji, przekuwaniem gatunków filmowych na swoją modłę i nigdy nie szedł na skróty, niczym Typ niepokorny Stachursky’ego. Z jego filmografią warto zapoznać się o każdej porze dnia i nocy, a w szczególności na wielkim ekranie. Dlaczego? To najlepiej odda poniższy cytat (także za filmem Pokój Peckinpaha).
– Wiesz, jak być dobrą dzi**ą? Różnica między dobrą i złą jest prosta. Dobra sprawia, iż cieszysz się, iż żyjesz. Przez tą złą czujesz, iż zmarnowałeś pieniądze. Ja jestem dobrą dzi**ą. Uczyłem się od najlepszych – tak reżyser opisał samego siebie i nie sposób się przy tym nie uśmiechnąć oraz nie zgodzić, gdyż jego kino pozostaje niezmiennie żywe od dziesiątek lat.