Sabrina Carpenter – Man’s Best Friend – recenzja albumu

popkulturowcy.pl 3 godzin temu

Oh boy… cóż można powiedzieć o najnowszym albumie Sabriny? Niewątpliwie dzieje się na nim dużo. Nie powinno stanowić dla nikogo zaskoczenia, jeżeli powiem, iż Man’s Best Friend ponownie napakowane jest sprośnym humorem i niezadowoleniem z mężczyzn. W tym roku Sabrina Carpenter postanowiła jeszcze mocniej dopracować swoje riposty, a płyta wypada lepiej niż jej poprzedniczka.

Oczekiwania wobec Sabriny Carpenter niewątpliwie były duże. Po ogromnym sukcesie zeszłorocznego singla Espresso chyba każdy był spragniony kolejnego wakacyjnego przeboju w wykonaniu amerykańskiej aktorki i piosenkarki. Na ostatni weekend sierpnia przypadła premiera Man’s Best Friend – siódmego już albumu wokalistki. Choć nieco letniej lekkości na pewno można z niego wyciągnąć, to raczej nie poświeci on na muzycznym podium zbyt długo.

Początek albumu to spora dawka dezaprobaty skierowana w stronę niedojrzałego faceta. Główny singiel wydawnictwa, Manchild, dość mocno przypominał mi zeszłoroczne utwory Carpenter zebrane na płycie. Niestety fakt ten mnie nie ucieszył, bo w mojej opinii Short n’ Sweet wypadło raczej średnio i obawiałam się po Sabrinie porcji odgrzewanych kotletów. Utwór ratował jednak wyjątkowo malowniczy teledysk, w którym piosenkarka dość mocno pokazała swoją aktorską stronę. Tym samym Manchild wybrzmiewało w moich uszach coraz częściej, aż w końcu się do niego przekonałam. Jest to po prostu strasznie chwytliwy kawałek.

Dobry nastrój podtrzymuje Tears, wprowadzając na płytę lekki groove lat 80-tych. Klimat ten będzie się przetaczał przez Man’s Best Friend jeszcze kilkukrotnie, co zdecydowanie podziałało na płytę pozytywnie. Wśród tanecznych rytmów można wychwycić typowe dla Sabriny tekściki. My Man on Willpower nie zrobił na mnie dużego wrażenia, natomiast Sugar Talking przyjemnie kołysze dźwiękami R&B, co wyjątkowo dobrze współgra z wokalem piosenkarki. We Almost Broke Up Again Last Night zwalnia tempo, z jakiegoś powodu przypominając mi piosenki bożonarodzeniowe. Nastrój ballady brzmi co prawda jak coś, czego mogliśmy się po Sabrinie spodziewać; niestety jest to jeden z tych mniej wyróżniających się utworów.

Od tego momentu album popada lekko w miernotę. Nobody’s Son wypada wyjątkowo leniwie. Never Getting Laid początkowo choćby zachęca swoim retro charakterem, ale nie jest to utwór, do którego chciałoby się wracać. Jedyne, co ratuje te piosenkę, to zabawnie kontrastujący z melodią tekst. When Did You Get Hot? już bardziej zwraca na siebie uwagę – swoją zasługę ma tutaj ponownie nutka R&B, przywodząca na myśl kawałki z lat 2000.

Go Go Juice nazwałabym siostrą Manchild. Oba utwory mają w sobie coś z muzyki country, a ich puszczenie rodzi w głowie obraz ludzi w kowbojskich kapeluszach, tańczących w pełnej synchronizacji w czerwonej stodole. Don’t Worry I’ll Make You Worry jest w mojej opinii zwyczajnie nudne. Na tle zabawnych i lekkich utworów wypada jak kołysanka. Na moje nieszczęście jest to prawie najdłuższa piosenka na płycie.

Sabrina Carpenter // Universal Music Polska

Po niej jednak wybrzmiewa mój absolutny faworyt z całego Man’s Best FriendHouse Tour. Utwór podkręca tempo, dodając do albumu nutkę disco lat 80-tych. Refren jest tak chwytliwy, iż od kilku dni chodzę po domu w kółko go podśpiewując. Nie brakuje tutaj również zawadiackiego pióra Sabriny. Jest to dokładnie to, czego oczekiwałam po tym wydawnictwie. Szkoda, iż energia tego utworu nie udzieliła się innym pozycjom z płyty. Ostatnia piosenka, Goodbye, zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Kompozycja brzmi jak zaginione dziecko ABBY. Jakże miałabym więc nie pokochać tego utworu?

Man’s Best Friend przypadł mi do gustu bardziej, niż wydane rok temu Short 'n Sweet. Choć szczerze kupiłam sukces Espresso, reszta albumu wydała mi się jednak dość monotonna i mało charakterna. Przewagą nowego krążka artystki jest to, iż faktycznie dotyka on różnych brzmień. Robi to jednak przez cały czas w sposób mało uporządkowany, a między różne gatunki przez cały czas wkradają się utwory-zapychacze. Sabrina Carpenter przybrała na potrzeby Man’s Best Friend wizerunek beztroskiej America’s Sweetheart; przepięknej, uwodzicielskiej i słodziutkiej. Trzeba przyznać, iż z całym swoim poplątaniem – album ten ma podobny charakterek.

Fot. główne: materiały prasowe

Idź do oryginalnego materiału