Rzymskie wakacje w Paryżu

filmweb.pl 3 miesięcy temu
Zdjęcie: plakat


W jednej z początkowych scen szóstego odcinka Emily, ubrana cała na czarno (o dziwo, bez dodatku ulubionego wzoru groszków), pierwszy raz w życiu zakłada na nogi narty w uroczym alpejskim kurorcie. Sytuacja wydaje się nieciekawa: (rzekomo) ciężarna Camille (Camille Razat) ogłasza konkurs na szybki zjazd ze stoku, który prowokuje Gabriela (Lucas Bravo), czyli (rzekomego) ojca jej dziecka, do rzucenia się za nią w narciarską pogoń. Emily zostaje sama we mgle na szczycie góry, gwałtownie tracąc kontrolę nad kończynami. Jednak nie ma tego złego, co by na baśniowe nie wyszło: pomimo bolesnego upadku i upuszczenia telefonu w przepaść, pomocną dłoń poda jej nie kto inny, jak przystojny Włoch, który okaże się zamożnym pasterzem z okolic Rzymu i z którym magicznie splotą się jej losy w drugiej połowie czwartego sezonu serii. Witajcie w naszej… a nie, pardon, w bajce o pewnej naiwnej Amerykance w stolicy Francji: wysnutej z pomyślnych zbiegów okoliczności, ubrań od znanych projektantów i kolejnych kieliszków espresso martini.

Lily Collins, Brigitte Macron, Thalia Besson
  • Netflix
  • Stéphanie Branchu

Przy okazji pierwszej połowy serii narzekałam, iż tempo akcji jest równie szybkie, co chęć przyswajania przez Francuzów niuansów języka angielskiego. Czyli: raczej niespieszne. W drugiej połowie akcja się jednak zagęszcza, choć wciąż nie jest to sezon przełomowych wydarzeń: raczej pretekstów, mniejszych i większych eskapad oraz okien, które otwierane są na zagraniczne przygody Emily w kolejnych sezonach. Wzorcem rasowych oper mydlanych, znikąd pojawiają się nowi bohaterowie, czy też nowi klienci lub pracowniczki agencji Grateau (w świecie Amerykanki to przeważnie jedno i to samo), którzy namieszają w życiu uczuciowo-zawodowym postaci i zainicjują nieskończone roszady podrywów i nieporozumień. Nad życiem uczuciowym Amerykanki zgromadzą się jednak czarne chmury. "Kto ma szczęście w pracy, nie ma szczęścia w miłości" powie pogodzona z losem Emily, dodając do kalendarza datę kolejnego służbowego spotkania.

Dla jednych le porażka, dla innych przyjemny l’eskapizm. Nie będę kłamać – ja jestem raczej w drugiej grupie i mimo wszystko bawiłam się przyzwoicie. Dostajemy to, po co przyszliśmy, a poziom odklejenia od rzeczywistości, romantyzacji pracoholizmu, krindżowych żartów Luca oraz luksusowej mody we krwi zostaje utrzymany. Jedni stwierdzą: hate watching, i pewnie coś w tym jest. Ale skoro widownia jest żądna chleba i igrz… pardon, croissantów i szampana, to je tu dostanie: w dodatku w ilościach, które wręcz prowokują widzów do analiz, jak bohaterów na ten styl życia stać (i wychodzi na to, iż nie stać, ale kto by się tym przejmował). Mimo wszystko w tle pretekstowej fabuły "Emily w Paryżu" oferuje coś swojskiego, i to bynajmniej nie dlatego, iż w jednej ze scen pojawiają się odniesienia do Krakowa. Jest raczej jak siedzenie z przyjaciółmi przy charakterystycznym dla Paryża stoliczku zwróconym w stronę ulicy i prowokującym do krytycznej obserwacji. W ostatnich odcinkach pojawiają się choćby przebłyski pewnej błyskotliwości, które wskazują, iż produkcja może być znacznie bardziej intertekstualna i zdystansowana do swojej naiwnej konwencji, niż nam się – być może – początkowo wydawało.

Lily Collins, Bérangère Mc Neese
  • Netflix
  • Stéphanie Branchu

To jednak, à la fin, nie ma takiego znaczenia: serial Darrena Stara ("Seks w wielkim mieście", "90210"), czyli pisarza i producenta, który zjadł zęby na produkcjach z kobietami sukcesu, wielkimi miastami i pieniędzmi w tle, po prostu pałaszuje się oczami. Oglądanie perypetii Emily i jej przyjaciół pozostaje jak jedzenie czwartej gałki lodów; suto zastawiony stół na all inclusive; fikuśny weselny tort, który pięknie wygląda, ale nie ma smaku. I pewnie zdrowiej byłoby odpuścić sobie kolejny kawałek, ale to przecież takie trudne, gdy odcinki są tak krótkie i niezobowiązujące, a strategia marketingowa – równie przemyślana i skuteczna… Z powodu lekkiej formy łatwo jest "Emily…" trywializować, ale chyba coś faktycznie jest na rzeczy, skoro wszyscy o tym serialu mówią, choćby nieprzychylnie, a w wielkich portmonetkach Netflixa grzechoczą miliony zysku. Romanse, przetargi i koktajle w cieniu wieży Eiffla wydają się wyłącznie małym puzzlem w tej złożonej układance, i trudno mi oddzielić je od gigantycznej kampanii reklamowej, która im towarzyszy.

Lucas Bravo, Lily Collins, Ashley Park
  • Netflix
  • Stéphanie Branchu

Niemniej, choćby akceptując reguły rządzące tą wysokobudżetową kulturą niewysoką i machając ręką na liczne zaniedbania scenariusza, na etapie czwartego sezonu pewne rozwiązania zaczynają zastanawiać. Czy mimo wszystko nie powinniśmy się już czegoś dowiedzieć o samej Emily? Jej amerykańskiej rodzinie, przyjaciołach, historii? Milczenie na temat przeszłości tytułowej bohaterki wydaje się aż podejrzane – jakby skrywała jakieś mroczne tajemnice. Trzydziestokilkulatka z Chicago jest jak uśmiechnięty, zawsze lekko zakłopotany i chętny do pomocy, ale wyłącznie dwuwymiarowy hologram. I choć wszystko wskazuje na to, iż seria rozwijać się będzie w duchu filozofii "Emily zwiedza świat", to nie mogę przestać fantazjować o kontynuacji w formie spin-offu, w której główne skrzypce zagrałaby Sylvie (Philippine Leroy-Beaulieu). To zdecydowanie najciekawsza osobowość w serialu, budząca skojarzenia chociażby z "Glorią Bell" Sebastiána Lelio.

Czy fenomen Emily mówi nam coś o nas samych? Na pewno, ale też z całą pewnością przypomina o tym, iż dziś produktem jest – i może być – absolutnie wszystko: od perfum dla dzieci przez piękny widok na Watykan lub Montmartre po nasz czas spędzany przed Netflixem. Liczy się wyłącznie kreatywność i pieniądz włożony w promocję – bo gdyby nie one, streamingowy żywot produkcji byłby pewnie dużo krótszy. Ale skoro już trwa, wyłączmy myślenie i dajmy się ponieść magicznej sile paryskiego schematu i świata bez wojen, susz i powodzi, w którym naiwność to droga do samospełnienia. Bo, patrząc na skalę sukcesu serialu, chyba takiej fantazji potrzebujemy.
Idź do oryginalnego materiału