Warszawa wydawała się mglista, jakby przesiąknięta sennym koszmarem. Aneta od dawna czuła, iż jej związek z Robertem wisi na włosku. Miłość wyparowała, zastąpiona rutyną, a rozmowy stały się puste jak stare piernikowe pudełko po świętach. W powietrzu wisiało napięcie, gęstsze niż dym z kiełbasy na grillu.
Udawała, iż nie widzi problemów, wmawiając sobie, iż to minie. Ale co, jeżeli nie minie? Mieli przecież córkę, Martę, o którą musiała walczyć.
Gotowała, sprzątała, pilnowała, by Marta nie wracała zbyt późno z koleżankami. Córka miała już swoje tajemnice – cóż, dorastała. A Robert? Robert przynosił pensję i uważał, iż to wystarczy.
Ostatnio nie rozstawał się z telefonem, wpatrzony w ekran jak nastolatek w pierwszej miłości.
Pewnego dnia Aneta zachorowała. Gorączka, łamanie w kościach, świat wirował jak na karuzeli. Poprosiła męża, by zrobił kolację. Marta znów gdzieś zniknęła z przyjaciółkami.
– Oj, daj spokój, herbatą i kanapkami się zadowolimy – mruknięcie Roberta brzmiało jak wyrok.
Była zbyt słaba, by protestować. Przez dwa dni leżała w półśnie. Gdy wreszcie wstała, zobaczyła kuchnię – sterta brudnych naczyń w zlewie, śmieci wylewające się z kosza, puste kartony po pizzy. Pralka pełna jego koszul, w przedpokoju piasek chrupał pod stopami, a lodówka świeciła pustkami. Sprzątała, gotowała, aż padła wieczorem jak mucha.
Po kolacji góra brudnych talerzy znów w zlewie. Aneta miała ochotę wybuchnąć płaczem.
– Dość. Nie jestem twoją służącą. Pracuję tak samo jak ty, a potem zajmuję się domem. Mógłbyś chociaż po sobie posprzątać – wyrzuciła z siebie.
– I tak to ty będziesz myła naczynia – odparł obojętnie.
– Wyrzuć jutro śmieci przed pracą. Worek postawię przy drzwiach.
– Dobra – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Nie „dobra”, tylko nie zapomnij. – Głos Anety brzmiał jak zmiażdżony. – Kiedyś mi pomagałeś, choćby odkurzałeś. Nie proszę o gwiazdkę z nieba, tylko o wyrzucenie śmieci. Słyszysz mnie w ogóle? Odłóż ten telefon!
– Co? Przecież wszystko robię.
– Co „wszystko”?
– Czego się czepiasz? To twoja rola – kobieta, dom, dzieci. Ja zarabiam. Czego jeszcze chcesz? Dwóch bab w domu, a ja mam zmywać?
– Nazywasz własną córkę „babą”? – warknęła Aneta.
– A tak w ogóle, gdzie ona jest? Twoje wychowanie – pozwalasz jej się włóczyć. A teraz drzesz ryja przez brudny talerz – burknął.
– Nie chodzi o talerz, tylko o to, iż jesteś dla mnie zimny jak luty…
– Koniec! Męczysz mnie. – Robert wyszedł, trzaskając drzwiami.
Wtedy telefon na stole rozbłysnął. Aneta zdążyła zobaczyć nazwę nadawcy wiadomości, zanim ekran zgasł.
I stało się jasne – oto powód tej „dziury”, o której podejrzewała, ale bała się potwierdzić. Robert wrócił po telefon.
– „Kasia” to Katarzyna? Karolina? – spytała, udając obojętność.
Zamarł w drzwiach, po czym odwrócił się gwałtownie.
– Grzebałaś w moim telefonie?!
– Jest zabezpieczony. Masz coś do ukrycia? – W myślach błagała: *Złóż mi choć jedno kłamstwo…*
– A jeżeli tak? – Spojrzał jej prosto w oczy. – Tak, mam inną. Załatwmy to po ludzku.
– Jak to „po ludzku”? – Łzy puściły się same, gorące i słone.
– No i zaczyna się – rzucił zirytowany. – jeżeli lubisz grać ofiarę, to zostawmy wszystko tak, jak jest.
I wtedy jej świat runął. Jak gdyby nagle pękła tama, a przez wyrwę wdarła się woda, zatapiając wszystko.
– No co stoisz? Pakuj się.
– Jak to? Gdzie…?
– Bo to moje mieszkanie. Rodzice mi je dali. Nie zamierzam go dzielić.
– A my z Martą gdzie pójdziemy? Żartujesz?
– Mówię poważnie. Jedź do rodziców.
– Ja nigdzie nie idę – głos Marty rozległ się za plecami Roberta.
– Długo podsłuchiwałaś?
– Krzyczeliście tak, iż chyba całe osiedle słyszało. Rozwód? Zostaję z tatą.
– Proszę bardzo – Robert wskazał na córkę. – I kto tu jest złym człowiekiem? – Wyszedł, pewnie już pisząc swojej kochance, iż wkładka się zwolni.
– Nie możesz z nim zostać. On ma… – Aneta zawiesiła głos. – Będzie tam mieszkać z nią.
– No i co? Mam swój pokój. Do dziadków nie jadę – to zadupie. Tu jest szkoła, przyjaciele. I w ogóle, muszę odrobić lekcje. – Marta zniknęła w swoim pokoju.
Anetę ogarnęła panika. Co teraz? Była rodzina, dom, a teraz ją wyrzucają. Jakby tornado porwało ją, zakręciło i wypluło gdzieś daleko, odarte ze wszystkiego.
To nie może być prawda. choćby córka ją zdradziła. Schowała się w łazience, by wypłakać wściekłość i bezradność. Gdy weszła do sypialni, na wąskiej kanapie leżały poduszka i koc. Robert znów pisał do tej… Kasi.
– Co to ma znaczyć?
– Chyba domyślasz się sama.
Całą noc nie spała, myśląc, co zrobić. Była dobrą żoną i matką, a teraz okazało się, iż nie była ani jedną, ani drugą. Nie będzie się błagać. Nie wybaczy. Walczyć o mieszkanie? Przegra. Jedyna rzecz, o którą mogłaby walczyć, to Marta. Ale jak?
Rano wyszła, gdy Robert i Marta spali. W pracy koleżanka od razu zauważyła jej stan.
– Nie mam już rodziny, córki, domu. Jestem nikim – szepnęła, chowając twarz w dłoniach.
– Tak źle?
– Gorzej być nie może. Muszę znaleźć gdzieś mieszkanie.
– Hmm… Mam po tacie stare kawalerki. Zaniedbane, ale jak chcesz, możesz tam zostać. Płać tylko czynsz.
– Dziękuję… – Aneta spojrzała z nadzieją.
– Najpierw zobacz. To ruina.
– I tak lepsze niż u rodziców. Matka by mi życie zalała łzami.
Kawalerka okazała się mała, śmierdząca kurzem i starym linoleum.
– Tata zmarł trzy lata temu. Rób, co chcesz – meble wyrzućAneta wzięła głęboki oddech, spojrzała na klucze w dłoni i pomyślała, iż choćby najciemniejsza noc musi się skończyć świtem.