Rozwiedli się tydzień po ślubie
— Oszalałeś?! Jaki rozwód?! — Kinga rzuciła na podłogę burok zwiędłych róż, który jeszcze wczoraj wydawał jej się najpiękniejszy na świecie. — Dopiero co się pobraliśmy! Tydzień temu!
— No i co z tego? — Krzysztof choćby nie podniósł wzroku znad telefonu. — Pomyłka wyszła. Bywa. Lepiej od razu naprawić, niż męczyć się latami.
— Pomyłka?! — głos Kingi załamał się w pisk. — Ja dla ciebie jestem pomyłką?! Nasz ślub to pomyłka?!
Krzysztof w końcu oderwał się od ekranu, spojrzał na żonę. adekwatnie już byłą żonę. Albo jak to teraz nazywać?
— Słuchaj, Kinga, no po co te histerie? Mówię przecież spokojnie. Nie pasujemy do siebie i tyle. Zrozumiałem to już pierwszej nocy po ślubie, kiedy zrobiłaś awanturę, iż nie umyłem zębów.
— To umyj zęby! Co to za problem?!
— A dlaczego mam to robić? W domu nigdy tego nie praktykowałem przed snem i żyłem normalnie.
Kinga opadła na kanapę, objęła głowę dłońmi. Czy naprawdę przez siedem lat spotykała się z tym człowiekiem i niczego nie zauważyła? A może zauważyła, ale myślała, iż po ślubie wszystko się zmieni?
— Krzysiu, kochanie — spróbowała mówić spokojnie. — Przecież się kochamy. Pamiętasz, jak mi się oświadczyłeś? Klęczałeś, przysięgałeś, iż będę najszczęśliwsza…
— To była romantyka. A życie to co innego. Sam pomyśl: tydzień razem, i już codziennie się kłócimy. Wczoraj miałaś pretensje, iż nie wrzuciłem skarpet do kosza. Przedwczoraj — iż nie umyłem od razu talerza po barszczu. A dziś rano zaczęło się od tego, iż zrobiłem kawę tylko dla siebie.
— Bo jeszcze spałam!
— No właśnie. Mam cię budzić i pytać, czy chcesz kawę? A jeżeli nie chcesz, a ja cię obudzę — znowu awantura.
Kinga patrzyła na męża zdezorientowana. Czy on mówi poważnie? Czy te drobiazgi naprawdę są dla niego powodem do zniszczenia małżeństwa?
— Krzysiu — podeszła do niego, chciała go przytulić, ale się odsunął. — Przecież to bzdura! Przyzwyczaimy się do siebie. Wszystkie pary przez to przechodzą!
— Nie chcę się przyzwyczajać. Było mi dobrze tak, jak było. Po co w ogóle się żeniłem?
To pytanie zawisło w powietrzu. Kinga poczuła, jak coś w niej pęka. Siedem lat związku, rok przygotowań do ślubu, masa wydanych pieniędzy, goście, którzy wciąż dopytują o miesiąc miodowy…
— Wiesz co — wyprostowała się, otarła łzy. — Może i masz rację. Może rzeczywiście się pośpieszyliśmy.
Krzysztof spojrzał na nią zaskoczony.
— Czyli zgadzasz się na rozwód?
— A co mi zostaje? Miałabym zmuszać cię do miłości siłą? — Kinga sięgnęła po zdjęcie ślubne z komody. Na fotografii oboje się uśmiechali, szczęśliwi, zakochani. — Tylko wyjaśnij mi jedno. jeżeli nie chciałeś się żenić, to po co się oświadczałeś?
Krzysztof podrapał się po głowie.
— No jak to po co… Ty ciągle napomykałaś. Raz jedna znajoma wyszła za mąż, raz druga. Że już najwyższy czas… Myślałem, skoro tak trzeba, to trzeba.
— Tak trzeba? — powtórzyła Kinga. — Ożeniłeś się ze mną, bo tak trzeba?
— No nie tylko dlatego. Dobrze nam się razem żyło. Gotowałaś smacznie, sprzątałaś… Myślałem, iż po ślubie będzie tak samo.
— A co jest teraz nie tak?
— Stałaś się jakaś nerwowa. Wszystko ci nie pasuje, wszystko nie tak. Wcześniej nie miałaś takich wymagań.
Kinga znów usiadła na kanapie. Faktycznie, wcześniej milczała, gdy Krzysztof rozrzucał skarpety. Sprzątała za niego, gotowała, prała. A dlaczego milczała? Bo się bała. Bała się, iż odejdzie do innej, jeżeli ona będzie zbyt wymagająca.
— Może i byłam nerwowa — powiedziała wolno. — Ale wiesz dlaczego? Bo oczekiwałam od ciebie choć odrobiny zaangażowania w nasze wspólne życie. Myślałam, iż mąż to partner, a nie dziecko, za którym trzeba sprzątać.
— Właśnie o to chodzi! — ożywił się Krzysztof. — Nie chcę, żeby za mną sprzątano i mi dyktowano. Chcę żyć spokojnie.
— A ja chcę żyć z mężem, a nie z sublokatorem.
Zamilkli. Za oknem zaczął padać deszcz. Kinga nagle przypomniała sobie, jak się poznali. W kawiarni, ona siedziała sama, czytała książkę, a on podszedł się przedstawić. Tak przystojny, uśmiechnięty, troskliwy. Dawał kwiaty, zabierał do teatru, choćby recytował wiersze z pamięci.
— Pamiętasz, jak czytałeś mi Miłosza? — spytała.
— Pamiętam. A co?
— Nic. Tylko pamiętam.
— Kinga — Krzysztof usiadł obok. — Po co się męczymy? Powiedzmy szczerze: nie pasujemy do siebie. Ty chcesz jednego, ja drugiego. Ty jesteś domowa, rodzinna, a ja lubię wolność. Ty chcesz dzieci…
— A ty nie?
— Na razie nie. Może kiedyś, ale nie teraz. A ty już mówisz o pokoju dziecięcym.
Kinga skinęła głową. Tak, mówiła. Miała trzydzieści dwa lata, chciała rodzinę, dzieci. A on… miał trzydzieści pięć, a wciąż jakby był studentem.
— Dobrze — powiedziała cicho. — Rozwiedziemy się.
— Naprawdę? — Krzysztof choćby się ucieszył. — No wreszcie się dogadaliśmy!
— Pod jednym warunkiem. Powiesz wszystkim prawdę. I moim rodzicom, i twoim, i znajomym. Nie będę winna za wszystko.
— Jaką prawdę?
— Że nie jesteś gotowy do małżeństwa. Że ożeniłeś się z przyzwyczajenia, a nie z miłości.
Krzysztof się zmarszczył.
— Po co to mówić? Powiemy po prostu — nie dogadaliśmy się.
— Nie. Albo prawda, albo sama wszystkim opowiem. I uwierz, moja wersja ci się nie spodoba.
— No dobra — westchnął. — Powiem.
Kinga wstała, podeszła do okna. Deszcz się wzmagał. Dobrze, iż nie była teraz na zewnątrz. A mogła przecież być w miesiącu miodowym gdzieś w ciepłych krajach. Kupili bilety, zarezerwowali hotel. Szkoda, iż nie zdążyli wyleciećPo roku Kinga spotkała Marcina, który nie tylko mył zęby przed snem, ale także sam odkładał skarpety do kosza i zawsze pamiętał, by zrobić jej poranną kawę.