Rozpruwacz umysłów jest znany fanom horroru science fiction jeszcze pod dwoma tytułami – Wzgórza mają oczy III oraz The Outpost. Scenariusz napisał m.in. Jonathan Craven, syn Wesa Cravena, co jednak w żaden sposób nie przełożyło się na sukces produkcji. Rozpruwacz umysłów, dostępny w tej chwili bez problemu w sieci, zniknął ze świata science fiction i horroru, stając się produkcją niszową i zapomnianą. Na to jednak nie zasługuje. Może wykorzystuje tanie środki techniczne i zabiegi, które już znamy, ale jako całość tworzy unikalny klimat dla świata podszytej grozą fantastyki. Jakże również odmienny od stylistyki Wesa Cravena, co uważać powinno się za zaletę filmu, a nie wadę. Co więc nie wyszło? prawdopodobnie czasy, bo połowa lat 90. to jednak zbyt wcześnie, żeby kręcić filmy o tak ambitnej wizji działania wirusa na ludzkie ciało oraz umysł, a i konkurencja była nie do przejścia.
Tak naprawdę scenarzyści nie mieli konkretnego pomysłu na zbudowanie teorii naukowej. Nie wiadomo, jak działa wirus, jaki był mechanizm jego działania, wreszcie: jak został skonstruowany. Oczywiste jest, iż daje nadludzką siłę, powodując coś w rodzaju gwałtownej mutacji ciała nosiciela. Więcej danych twórcy nie podali, prawdopodobnie aż tak nie wgłębili się w naukę. Chodziło o motyw przewodni i konsekwencje nonszalanckiego traktowania eksperymentów na ludziach, co w kinie science fiction jest motywem powtarzanym przynajmniej setki razy, ale zwykle również bez wnikliwego tłumaczenia. Twardzi fani gatunku mogliby stwierdzić, iż to sprzeczne z rolą SF, które powinno kreować dokładniej choćby fikcyjne teorie naukowe. Gdyby jednak SF się tym kiedykolwiek przejmowało, nie powstałyby do dzisiaj kultowe pozycje w tym gatunku. Film to jednak nie literatura i pewnego rodzaju umowność jest w nim konieczna, żeby narracja nie stała się nudnym marudzeniem o kondycji człowieka na tle rozwoju technologicznego ludzkiej cywilizacji. I tę równowagę o dziwo Rozpruwacz umysłów zachował, tworząc koncepcję wirusa oraz potem zapewniając widzom już bardziej wziętą z horroru duszną akcję, miejscami przypominającą sławnego Obcego Ridleya Scotta. Znalazło się choćby ujęcie wąskiego korytarza z perspektywy pierwszej osoby z wyciągniętą do przodu dłonią z czujnikiem ruchu. Ujęcie jest wykonane od dołu, tak iż widać czerwoną lampkę oraz rury na nisko zawieszonym suficie. Inspiracja walką z ksenomorfem na Nostromo była wyraźna. Generalnie akcja bazuje na walce małej grupy nieprzygotowanych do niej naukowców z nieznanym zagrożeniem, którym jest człowiek poddany działaniu tajemniczego wirusa. To jednak nie wszystko. Zakażony człowiek z czasem się przepoczwarza w bestię, która musi żywić się substancją znajdującą się w ludzkim mózgu. Czyżby kolejne nawiązanie do znanego w kinie motywu, tym razem z żywymi trupami?
I za tę właśnie odtwórczość film został zganiony przez tych, którzy mieli szansę go obejrzeć. Nic nowego – taki był generalnie wniosek – a przy okazji słaba techniczna realizacja. Wszystko to prawda, ale ileż było w kinie takich produkcji, które swobodnie sięgały do historii swoich gatunków i przetwarzały jego naczelne motywy. W przypadku Rozpruwacza umysłów zawiniły być może głównie niewielkie środki finansowe oraz czas premiery. Rok 1995 to bardzo zły czas. Kto miałby zwrócić uwagę na jakiegoś tam Rozpruwacza umysłów mało znanego reżysera z jeszcze mniej znanym scenarzystą, chociaż z wielkim nazwiskiem, skoro na arenie kinowej królowały Park Jurajski, Forrest Gump, Kruk, Toy Story, Jumanji czy chociażby Siedem. Nie wystarczyło miejsca dla niszowej klasy horroru o zapędach fantastyczno-naukowych z mało znaną obsadą. Najbardziej kojarzący się fanom SF jest w niej Lance Henriksen, ale bez wsparcia jego postać znikła, gdyż paradoksalnie była pozytywna. Na drugim miejscu może niektórzy z was rozpoznają o wiele bardziej znanego później komercyjnie aktora, młodego Giovanniego Ribisi. Jego bohater jednak pozostaje przez większość produkcji charakterem marginalnym, który nie może konkurować z antagonistą Thorem, którego gra Dan Blom.
Może niektórzy z was dopatrzą się w nim jeszcze jednego motywu, który wydaje się bardzo abstrakcyjny – otóż Thor to dość zagubiony w swoim jestestwie potwór w ludzkiej skórze. W pewnym sensie jest dzieckiem, ale wrażliwym na piękno – oczywiście kobiece. Porywa więc jedną z bohaterek, żeby… Tego można się jedynie domyślać, co ten Tarzan będzie chciał zrobić z córką twórcy wirusa. Ale to właśnie ten motyw Tarzana przebija się coraz wyraźniej, im bliżej jest finału. A sama zaś rozprawa z Thorem wydarza się tak jakoś niepostrzeżenie, jakby nagle okazało się, iż wcale nie jest taki groźny. Wystarczy uciąć mu ogon, który w sensie bardzo erotycznym twórcy umieścili mu w ustach, a następnie zrzucić z samolotu. Czyżby znów nawiązanie do Obcego? Gdyby nie ten samolot, można by uznać je za naprawdę inteligentne wykorzystanie motywu oralnego gwałtu, tym razem wobec samego siebie. Problem w tym, iż człowiek jest tylko nosicielem tajemniczej istoty, którą stworzył wirus.