Psychologiczny horror twórców „Atlanty”, ze świetną Dominique Fishback, jest czymś więcej niż tylko opowieścią o ogarniętej obsesją fance. Trzeba tylko dać mu szansę.
„Rój” („Swarm”) okazał się dla mnie jednym z najtrudniejszych do omówienia seriali w ostatnim czasie. Nie, nie dlatego, iż przestraszyłam się jego brutalności (której tu niemało). Po prostu chodzi o serial, który jest zupełnie inny, niż się wydaje na początku, ale opowiedzenie o tej inności może komuś zepsuć odkrywanie samodzielnie skomplikowanego konceptu, ukrytego pod płaszczykiem horroru o obsesji na temat pewnej wokalistki. O ile więc mam spory dystans do modnego podejścia, iż dziś wszystko jest spoilerem, i blokowania przez to wykraczających poza kilka powierzchownych zdań dyskusji, o tyle przy „Roju” sama bym się denerwowała, gdybym przed seansem wiedziała za dużo.
Będzie to więc tekst dość mglisty, mający przede wszystkim przekonać czytające go osoby, żeby nie dały się zwieść pierwszemu wrażeniu. A jeżeli nie zaufają mojej ocenie, niech zawierzą liście nazwisk stojących za tym projektem Amazon Prime Video.
Rój to kolejna odważna produkcja twórców Atlanty
Donald Glover („Atlanta„) i Janine Nabers („Watchmen”) zaproponowali naprawdę oryginalny serial i zrealizowali go z reżyserskim i scenariuszowym udziałem niebojących się ryzyka twórców takich jak Stephen Glover czy Ibra Ake (obaj „Atlanta”), chociaż w mediach bardziej podkreśla się obecność wśród piszących starszej córki Baracka Obamy, Malii Ann. W głównej roli obsadzono Dominique Fishback („Kroniki Times Square”, „Ostatnie dni Ptolemeusza Greya”) – i mam nadzieję, iż zaowocuje to co najmniej szeregiem nominacji do nagród, bo jest to rola wyjątkowa.
I cały problem w tym, iż żeby „Rój” docenić, trzeba wyjść poza pierwsze dwa lub choćby trzy odcinki. Dopiero wtedy da się zauważyć, a z każdym kolejnym odcinkiem widać to coraz mocniej, ile ten serial ma warstw, w jak wiele zjawisk satyrycznie uderza, iloma gatunkami się bawi. Dopiero wtedy widać, iż to faktycznie tytuł z portfolio twórców „Atlanty”, nie tylko pod względem trików montażowych i zdjęciowych, a na znacznie głębszym poziomie.
Sama, gdyby nie recenzencki obowiązek, prawdopodobnie odpuściłabym sobie w okolicach odcinka 3., narzekając, iż obiecujący zwiastun i jeszcze bardziej obiecujący Gloverowie w napisach końcowych, to za mało, żeby utrzymać mnie przy imponująco nakręconej, ale dziwnie pustej historii Dre (Fishback), którą poznajemy, gdy przy pomocy swojej współlokatorki, Marissy (Chloe Bailey, „Grown-ish”), próbuje bezskutecznie „zrobić coś ze swoim życiem”.
Dre to nieprzystawalność w stanie czystym. Nie pasuje do żadnego towarzystwa, nie radzi sobie z powierzonymi zadaniami, nie przejawia zaangażowania w nic poza relacją z Marissą i obsesyjnego uwielbienia, wyraźnie wzorowanej na Beyoncé, Ni’Jah (Nirine S. Brown, „Ruthless”). Będąc częścią „Roju”, twitterowego grona najzacieklejszych obrońców i obrończyń wokalistki, Dre zrobi dla idolki wszystko. Gdy tragedia pozbawi dziewczynę oparcia w ostatniej ważnej dla niej osobie z codziennego życia, walka o dobre imię Ni’Jah stanie się jedynym, co wyda się jeszcze istotne.
Rój pozwala błyszcze Dominique Fishback
„Rój” stanie się więc na chwilę dość ciekawym wizualnie, ale mało odkrywczym horrorem, w którym mścicielka skrzywdzona przez życie będzie krwawo usuwać kolejne przeszkody na drodze do szczęścia u boku idealizowanej piosenkarki. Tak, są tu rewelacyjnie nakręcone sceny, łączące tragizm z bardzo czarnym humorem. Interpretacyjnie kuszący wydaje się wątek jedzenia i jego związku ze zbrodnią. I owszem, da się tu dostrzec radykalną w środkach krytykę internetowych obsesji, które dla jednym są sposobem spędzenia czasu po trudnym dniu, ale dla innych, psychologicznie podatnych przez traumy, mogą przerodzić się w krucjatę.
Jest tu też tragikomiczne pokazanie losu twitterowych trolli – uważaj, co piszesz o cudzych „świętościach”, bo ktoś może cię potraktować poważnie i próbować zabić patelnią. Ale choćby przy udziale na drugim planie Rory’ego Culkina („Pod sztandarem nieba”) i Paris Jackson („American Horror Stories”) pierwsze odcinki „Roju” nie zachwycają.
Dopiero z czasem, zwłaszcza od odcinka 4. (nie zalecam sprawdzania obsady, można sobie zepsuć udaną niespodziankę, nie bez powodu trzymaną w tajemnicy), możemy poznać Dre nie tylko jako zdolną do wszystkiego fankę z problemami. Dotąd adekwatnie widzimy ją w każdym odcinku jako inną osobę, zmieniającą prace i tożsamości, by osiągnąć cel. Dość intrygujące jest to, jak łatwo jej idzie, jak bezproblemowe okazuje się bycie po prostu tym, kim widzą ją inni. Potem jednak stopniowo docieramy do prawdy, kim adekwatnie Dre była, zanim zaczęła przywdziewać kolejne maski. A iż początki takiej introspekcji zafundowano bohaterce serialu w szalonych okolicznościach, sprawa wypada jeszcze ciekawiej.
Rój – czy warto oglądać serial Amazon Prime Video
Dalsza część sezonu budzi w zagranicznych recenzent(k)ach mieszane uczucia, jak zresztą cały „Rój”. Ja kupuję taki pomysł na rozwój serialu w całości, łącznie z kontrowersyjnie odmiennym od reszty odcinkiem 6. Moim zdaniem nadbudowuje on jeszcze kilka poziomów tej opowieści, która już od odcinka 4. jest czymś więcej niż zabawą gatunkiem horroru, bo staje się skomplikowaną historią pewnej głęboko zaburzonej dziewczyny na tle wielu społecznych i kulturowych problemów Ameryki. Warto pamiętać, iż Donald Glover to przecież nie tylko „Atlanta”, ale też Childish Gambino. A w 6. odcinku nagle okazuje się „Rój” jeszcze czymś innym, bez unieważnienia tego, czym był wcześniej. By w finale jeszcze jeden gatunek i jeszcze jedną prawdę o tworzeniu opowieści dorzucić.
Z jednej strony rozumiem, iż twórcy potrzebowali tych pierwszych, bardziej standardowych odcinków, żeby potem móc wszystko skomplikować i wywrócić. Z drugiej – to ryzykowne, bo pewnie sporo osób się zniechęci i nie dotrze do tego, co w „Roju” naprawdę ciekawe. Tymczasem powiedzieć, iż „Rój” jest serialem o obsesyjnej fance mordującej ludzi, to tak, jakby powiedzieć, iż „Atlanta” jest o raperach w Atlancie, a „Barry” o płatnym zabójcy, który marzy o aktorstwie. Niby tak, ale przecież są to produkcje dające znacznie więcej.
I chociaż „Rój” nie okazuje się produkcją aż tak wspaniałą jak wymienione tytuły i chociaż dla wielu okaże się pewnie „za dziwaczny” (jak skomentuje zachowanie Dre serwisant telefonów, Kenny: „This is intense!”), to ja mimo pierwszych wątpliwości polecam. Potrzebujemy w serialach odwagi – estetycznej, gatunkowej i treściowej – by opowiadały też dziwne, wielopoziomowe historie, na radykalnie własnych warunkach.