Rodzaj męski, liczba mnoga

filmweb.pl 2 tygodni temu
Zdjęcie: plakat


Nadspodziewany sukces "Mascarpone", które spodobało się nie tylko we Włoszech, ale i doczekało się małego międzynarodowego kultu, pchnął twórców do kontynuowania opowieści o trzydziestoletnim Antonio (Giancarlo Commare) poszukującym we współczesnym Rzymie nowej drogi: zawodowej i osobistej. W pierwszej części porzucony po latach monogamicznego związku milenials odkrywał uroki życia singla, korzystając z randkowych apek, przygodnego seksu, w końcu zaś poznając wartość przyjaźni w miejsce mrzonek o księciu na białym koniu (kto wymyślił to tandetne określenie?). Jedynka miała niekłamany urok i energię, choć zrealizowana konwencjonalnie, ostatecznie była dość przewrotna – czerpiąc bowiem garściami z komedii romantycznej, w zasadzie stawała w kontrze do zakodowanego w niej przesłania o miłości czekającej tuż za rogiem, dzięki której wszystko jakoś się ułoży. Bohater dostał inną lekcję: by dojrzeć jako człowiek i zacząć rozwijać się zawodowo, musiał w końcu postawić na siebie.


W "Mascarpone 2: Tęczowym torcie" widzimy tego konsekwencje. Trzy lata później Antonio jest uznanym cukiernikiem, prowadzi wzięty lokal, bryluje na Instagramie. Odniósł sukces. Nie wydaje się jednak szczęśliwy – dopadło go raczej zgorzknienie. Sława bardziej mu ciąży, niż go cieszy, euforii nie przynoszą też spotkania z okazjonalnym kochankiem Dario (Giulio Corso) czy wierną przyjaciółką i jednocześnie jego księgową, Cristiną (znana z pierwszej części, świetna w tej roli Michela Giraud). Jest tu ona głosem rozsądku, kontrującym melodramatyczne uniesienia bohatera, narastające szczególnie, gdy na horyzoncie pojawia się przystojny Luca (Gianmarco Saurino). Pamiętacie? W "Mascarpone" Antonio terminował w jego piekarni, gdzie wraz z pulchniejącym ciastem rosło napięcie między tą dwójką. Nie była to relacja romantyczna, jednak to Luca otworzył go seksualnie, uczył poruszać się po erotycznym supermarkecie czy uczestniczyć w turbo-orgietkach, pojawiła się też zazdrość. Po śmierci Denisa, który zapoznał ich ze sobą, drogi chłopaków się rozeszły, ale mięta pozostała.

Tyle iż Luca zdążył się od tego czasu zaręczyć z Tancredim (Andrea Fuorto), z którym, po zamknięciu ukochanej piekarni, pracuje w schronisku dla młodzieży LGBTQ+ w kryzysie bezdomności. Antonio, licząc, iż odzyska jego względy, proponuje mu otwarcie nowego lokalu, nazwanego "U Denisa" – na cześć zmarłego przyjaciela. Wspólnie zaczynają go remontować, co jest pretekstem do nieustającego zrzucania koszulek i wysyłania sobie powłóczystych spojrzeń. Obaj mają nadzieję, iż nowy projekt, budowany na gruzach wspomnień sprzed trzech lat, sprawi, iż znowu będą szczęśliwi. "Tęczowy tort" jest więc filmem o duchach przeszłości nawiedzających głównego bohatera, rozpamiętującego i idealizującego dawne czasy (zgrabnie wypada rozważanie różnicy znaczenia włoskich słów oznaczających zapominanie: dimenticare i scordare), oraz chowającego trupy w szafie Luki, ale i samego reżysera, Alessandro Guidy, zmagającego się z sequelem "Mascarpone". Poziom meta czuć chociażby w autotematycznych żartach z tego, iż kontynuacje są zawsze gorsze od oryginału – siadają one nieźle na tle niekiedy zbyt deklaratywnych dialogów, tłumaczących wydarzenia sprzed lat czy rozjaśniających intencje postaci.


Żarty żartami – sequelowi rzeczywiście brakuje lekkości i czaru pierwszej części, bo zamiast odkrywania nieznanych wcześniej rozkoszy, tym razem obserwujemy desperackie próby zbudowania sobie szczęścia, co często odbywa się czyimś kosztem. Starszy Antonio nie ma już w sobie świeżości debiutanta, a i perspektywa filmu dojrzewa. Coś za coś, w zamian otrzymujemy pogłębioną względem pierwszej części refleksję społeczną. Jednym z miejsc akcji jest tu przecież rzeczony interwencyjny hostel dla osób LGBTQ+ wyrzucanych przez rodziny z domów, tematem są więc i polityczne uwarunkowania prowadzenia takich instytucji, które znamy też z polskiego podwórka (w Warszawie podobną prowadzi Lambda, w Poznaniu – Grupa Stonewall, we Wrocławiu – Kultura Równości, ale tylko odkąd zyskały wsparcie włodarzy miast). Nie inaczej jest w przypadku małego biznesu, który otwierają bohaterowie – i tu warto mieć "plecy". Nepotyzm we Włoszech wciąż jest problemem. Podobnie jak przemoc oraz homofobia, której doświadcza szczególnie młodzież – potem, jak mówią Amerykanie, it gets better, przynajmniej w większych ośrodkach.

"Tęczowy tort" mówi też o innych problemach dotykających społeczność: samotności, narkotykach, obsesji na punkcie seksu – jeden z młodych wychowanków, w podziękowaniu za pomoc Antonia, od razu chce mu rozpiąć rozporek. Pojawiają się różne modele związków, także w świecie hetero: jedna z par "otwiera" swoją relację i idzie w swingerstwo, robiąc to – uwaga – podczas wycieczki do Polski. Un paese bellissimo – mówią o niej bohaterowie. Czy to sposób, w który twórcy chcieli podziękować nam za sukces poprzedniej części nad Wisłą?


Pierwszy film, dystrybuowany międzynarodowo jako "Mascarpone", po włosku nazywał się "Maschile singolare", sequel zaś zatytułowano "Maschile plurale". To ważne, bo już w samym tytule, którego znaczenie gubi się w przekładzie, czuć pewne przesunięcie tematyczne. Tym razem bowiem nie chodzi już tylko o indywidualne potrzeby i marzenia wielkomiejskiego singla, z którym widz ma się utożsamiać, ale o większy zbiór homoseksualnych mężczyzn. O to, jak traktują siebie samych i siebie nawzajem: od neoliberalnej pogoni za sukcesem i spełnieniem, po bycie w społeczności w sposób niekrzywdzący innych, a najlepiej przynoszący innym wsparcie. Ten "pluralizm" nadaje filmowi pewnej szlachetności – "Tęczowy tort" jest więc mniej słodki niż "Mascarpone", brakuje mu też jego pieprzu (gdzie są sceny erotyczne?), ale może dzięki temu zdrowszy. Niestety, kosztem smaku.
Idź do oryginalnego materiału