W wyreżyserowanym przez Roberta Zemeckisa filmie najciekawszy jest wyjściowy pomysł: przez cały seans – poza kilkunastoma sekundami w samym finale – nie zmienia się perspektywa, jakby kamera stała nieruchomo w jednym miejscu. Obserwujemy jeden konkretny punkt, gdzie przed eonami stąpały dinozaury (tak, Zemeckis sięga aż do czasów jurajskich), gdzie miliony lat później mieszkali rdzenni Amerykanie, swoją posiadłość budował syn Benjamina Franklina, a wreszcie, u progu XX w., został wybudowany filmowy dom. Scenariusz „Here. Poza czasem” powstał na kanwie cenionego komiksu Richarda McGuire’a. I Zemeckis wzorem oryginału czasami dzieli ekran na kilka kadrów, w których przenikają się różne plany czasowe – ale to, co działało w powieści graficznej, tu okazuje się jedynie kilka znaczącym popisem technicznych możliwości. Pogłębioną refleksję na temat przemijania, czasu, kruchości ludzkiego doświadczenia reżyser wraz ze współscenarzystą Erikiem Rothem (skądinąd znakomitym autorem, sześciokrotnie nominowanym do Oscara) zamienili w banalną, podszytą naiwnym optymizmem historyjkę o tym, iż życie jest piękne, choćby jeżeli trzeba się mierzyć z perspektywą choroby, śmierci i spłaty kredytu hipotecznego.
Zemeckis próbował w kapsule czasu zamknąć amerykańskie doświadczenie, ale poniósł klęskę, bazując na stereotypach i zbyt mocno wierząc w siłę nostalgii.