[RELACJA] shame rozgrzeszyło nas w Niebie

cityfun24.pl 1 dzień temu

O koncertach w środku tygodnia krążą różne opinie i często pojawiają się smutne głosy, iż nie każdy może sobie na to pozwolić. Jest to niezaprzeczalny fakt, jednak jeżeli tylko macie ku temu okazję – korzystajcie i pędźcie pohopsać przy dobrej muzyce i zresetować głowę. Skuszona przez samego diabła w postaci shame w środowy wieczór popędziłam do warszawskiego Nieba, zgarniając przy tym swoją najlepszą przyjaciółkę. W końcu jak grzeszyć, to w doborowym towarzystwie!

Początkowo trafiłyśmy do czyśćca, gdzie łapiąc coś zimnego do picia umiejscowiłyśmy się w dogodnym dla nas miejscu skąd miałyśmy widok i dźwięk, chciałoby się rzec, iście anielski. Przed nami (i nie tylko, wszak nie byłyśmy tam same!) zaprezentowało się trio o dość niepokojącej nazwie Ebbb. Nie do końca wiedziałyśmy z czym się to je, ale już od pierwszego utworu nóżka zaczęła tupać a bioderko poruszać się w rytm muzyki. Na początku do głowy przyszło mi skojarzenie ze znanym i lubianym Alt-J, chyba głownie ze względu na wokal, jednak dość gwałtownie okazało się, iż to nie do końca tak jak myślimy. Ich muzyka okazała być się czymś trudnym do skategoryzowania, z mnóstwem plot twistów i zabawą gatunkami. I, co najważniejsze – bardzo przyjemnym dla ucha. Choć oni a shame, to niebo a… chciało by się powiedzieć, iż ziemia, ale londyńskim post-punkowcom zdecydowanie bliżej do piekła!

Co prawda nie było sold outu, ale publiczność tego wieczoru nie zawiodła. Odnoszę wrażenie, iż ostatnimi czasy muzyka alternatywna przeżywa jakiś peak, co bardzo cieszy! Po obejrzeniu filmików czułam, iż będzie to jeden z mocniejszych koncertów. I się nie zawiodłam! Charlie Steen (wokalista) to najprawdziwsze sceniczne zwierzę (żeby nie powiedzieć diabeł wcielony!), więc chyba dla zmyłki powitał nas w koloratce na szyi, która towarzyszyła mu do samego końca.

Nie sposób nie wspomnieć tu o tłumnie przybyłych fanach Fontaines D.C, co chwilę dało się w tłumie wypatrzyć kogoś w charakterystycznym merchu, co zdecydowanie dodatkowo wywoływało uśmiech na twarzy. Czemu o tym wspominam? No właśnie, nic nie dzieje się przypadkowo! Shame wcale nie tak dawno supportowało Fontaines D.C, a w internecie można znaleźć Steena bujającego się na scenie do jednego z największych hitów grupy, Starburstera.

Ale do sedna!

@g_la_g

@Fontaines D.C. x @Shame // Starbuster live in Bologna 17/06/25 #fontainesdc #shame #grianchatten #charliesteen

♬ suono originale – glag

Było energetycznie. Było pięknie. Było głośno. I wiecie co, było wspaniale! To jeden z tych koncertów, które pamiętać się będzie przez długie lata. Czuło się, iż ta energia od zespołu wędruje w stronę publiki, która oddaje ją z co najmniej zdwojoną siłą. Człowiek odciął się od wszystkiego i na chwilę zapomniał o tym, co go trapi. Dla mnie to jak magiczna sztuczka. To ile jeszcze niespodzianek kryje ten band prosto z deszczowego UK? Setlista była wypełniona piosenkami z najnowszego albumu, bo stanowiły jej połowę. Ale również tutaj dostaliśmy coś, czego zabrakło w innych miastach! Właśnie w Warszawie był debiut live kawałka z Drunk Tank Pink Water in the Well , co po raz kolejny spotkało się z dużym odzewem tłumu! Tak naprawdę nie było momentu kiedy człowiek pomyślałby sobie „ok, to słaba nuta, lecę po piwo” – chciałoby się wręcz powiedzieć, iż wszyscy święci balowali w Niebie. I to w środku tygodnia!

Był również moment na wspomnienie o Palestynie. Jakby tego było mało, basista grupy (Josh Finerty) po koncercie rysował na merchu portrety zwierzątek, z czego dochód przeznaczony był na wsparcie Medical Aid For Palestine. Inne zespoły powinny brać z nich przykład! Naprawdę cieszy, gdy muzycy wykorzystują swoją pozycję, by pomagać.

Muszę przyznać, iż z niecierpliwością czekałam na końcowy utwór, jakim było Cutthroat – czyli jeden z moich ulubieńców na najnowszym albumie. I byłam totalnie zachwycona, jak wybrzmiewa to na żywo. Na scenie pojawiła się jedna z fanek (zespół często bierze fanów na scenę), a sam wokalista wylądował na tak zwanej „fali”. Niesiony przez ręce tłumu okrążył praktycznie całą salę nie przestając przy tym śpiewać. That was something!

Całe szczęście, iż jesienią dzieje się dużo, dzięki czemu łatwiej jest przetrwać tę końcówkę roku. A koncert shame był zdecydowanie jednym z promyczków rozświetlających tę szarugę. To teraz na wspomnienie tego, co się wydarzyło, uśmiecham się w myślach. Drogie shame, zapraszamy ponownie!

Idź do oryginalnego materiału