Recenzujemy "Twisters". Porywa bardziej niż oryginał?

filmweb.pl 2 miesięcy temu
W 1996 roku "Twister" porwał publiczność. Czy w 2024 uda się to "Twisters"? Do kin wchodzi widowisk katastroficzne, którego gwiazdami są Daisy Edgar-Jones i Glen Powell. Na ile gwiazdek w skali Filmwebu zasłużyło to filmowe tornado? "Twisters" recenzuje dla Was Maciej Satora.

"Wirujący seks" – recenzja filmu "Twisters" (2024, reż. Lee Isaac Chung)





Jest w "Twisters" taka scena, w której ewakuowana z powodu nadciągającego tornada społeczność miasteczka znajduje azyl w starej sali kinowej. Meteorologiczna groza zostaje na moment wyparta – choć z sufitu sypie się tynk, a pajączki pęknięć w ścianach rosną z każdą sekundą, kino znowu staje się zaczarowaną przestrzenią eskapizmu, miejscem zarazem izolacji i ochrony przed największymi zmartwieniami świata zewnętrznego. Chwilkę później reżyser Lee Isaac Chung przestawia znaczeniową zwrotnicę. Gdy emocja tłumu przebija skalę Beauforta, żywioł zasysa jedną ze ścian sali, ciągnąc za sobą kinowy ekran niczym zwiewną firankę. Pozostałą po nim pustą przestrzeń wypełnia jedynie wielki, wirujący twister. od dzisiaj przerażona widownia patrzy wyłącznie na to, przed czym w panice zbiegła w rejony filmowej fikcji. Siła mimowolnego utożsamienia i odnalezienia w X muzie emocjonalnego dopasowania do własnych doświadczeń okazuje się rewersem tej samej metafory. Vide "Purpurowa róża z Kairu" – kino: błoga ucieczka i niespodziewana autoterapia.

Zniechęconych kinofilskim tere-fere uspokajam: "Twisters" to film, dla którego ambitniejsze inklinacje pełnią rolę co najwyżej kolorowej posypki. Chociaż Lee Isaac Chung, ozłocone w 2021 roku Oscarowymi nominacjami dziecko arthouse’u, przyznaje się do fascynacji kinem Wonga Kar-Waia, Terrence’a Malicka czy Yasujiro Ozu, jego najnowszy film ze wspomnianych inspiracji korzysta od wielkiego dzwonu: tutaj ujęcie à la "Niebiańskie dni", tam nastrojowe milczenie w polu kukurydzy. Tyle. Piszę o tym raczej z kronikarskiego obowiązku, bo angaż twórcy "Minari" do ożywienia amerykańskiego klasyka o łowcach tornad od początku brzmiał trochę jak nieśmieszny żarcik wielkiego kapitału. Wsłuchując się w wywiady z reżyserem, da się jednak uchwycić niewymuszony, realizacyjny entuzjazm: miłość do pierwszego "Twistera" splata się z jego osobistą historią i dopiero co zaspokojoną ambicją nakręcenia blockbustera za 200 milionów zielonych. Ta szczera podjarka zawiewa z ekranu niemal w każdej scenie nowego, wakacyjnego widowiska, stając się ekscytującym kontrapunktem dla sztywniactwa kultowego oryginału, wspominanego dziś jak gdyby przez nostalgiczne okulary z różowymi szkiełkami.



Reżyser wie jednak, iż w remake’u idealnym sentyment musi iść pod rękę z rewizjonizmem. Różnicę w rozłożonych akcentach względem pierwowzoru czuć tu już od początkowej ekspozycji. Zamiast – tropem "Twistera" – nieprzekonujące love story łączyć z samczą przepychanką Billa Paxtona z Carym Elwesem, film Lee Isaaca Chunga decyduje się skleić dwie osobne linie narracyjne w jedną. Mamy tu więc dwuznaczną, konkurencyjno-erotyczną dynamikę pomiędzy straumatyzowaną śmiercionośnym żywiołem Kate (Daisy Edgar-Jones) i nabuzowanym własnym ego i uzależnieniem od adrealiny Tylerem (Glen Powell). Dwa rywalizujące obozy łowców tornad, dwa skrajnie różne podejścia do wichrowego rodeo. W prawym narożniku naukowcy po prestiżowych uczelniach, nowiuteńki sprzęt badawczy i jajogłowe eksperymenty; w lewym szczeniacka beztroska, streamy na Youtubie i strzelanie petardami w trąbę powietrzną. Bohaterów dzieli wszystko, za wyjątkiem odziedziczonego po protagoniście "Twistera" daru: intuicji. Kotłujący się pod skórą instynkt, każący podważać opracowane przez superkomputery prognozy i podejmować decyzje "na czuja", wbrew logice danych i przewidywaniom meteorologów.

"Twisters" okazuje się dowodem na to, iż odpowiedzialny za historię filmu Joseph Kosinski rozumie nadrzędną zasadę kina rozrywkowego: efekty specjalne efektami, ale widowisko ciągną bohaterowie. Reżyserowany przez niego "Top Gun: Maverick" znużyłby w końcu pornografią ryku silników, gdyby nie charyzma Toma Cruise’a otulająca opowieść o zawadiackim showmanie w kryzysie wieku średniego. Analogicznie: bez naturalnej chemii między Powellem a Edgar-Jones mielibyśmy do czynienia z telewizyjnym, katastroficznym patosem i powietrznymi wirówami o mocy EF-Whatever. Tymczasem "Twisters" w lokalnej wypożyczalni kaset należałoby położyć raczej obok klasyków screwball comedy niż "2012" czy innego "Geostorm". Chung w wywiadach podkreśla, iż jeszcze przed produkcją filmu najwięcej myślał o "Ich nocach" Franka Capry. Nie dziwi więc, iż opowieść o burzach i szkwałach na pierwszy plan wysuwa wichry namiętności i seksualne orbitowanie. W roku 1934 Capra musiał skrupulatnie ukrywać podprogowy przekaz przed obyczajowością międzywojennej publiki; Chung chowa swój przed żelaznymi rygorami kategorii PG-13.

Cała recenzję autorstwa Macieja Satory przeczytacie TUTAJ.

"Twisters" – zwiastun






O czym opowiada "Twisters"?



Daisy Edgar-Jones wciela się w Kate Cooper, byłą łowczynię burz, prześladowaną przez wspomnienia z niszczącym tornadem na studiach. w tej chwili bada schematy burz na monitorach, bezpieczna w Nowym Jorku. Zostaje jednak ściągnięta z powrotem na otwarte równiny przez przyjaciela, Javiego, w celu przetestowania nowego, przełomowego systemu wykrywania burz. Tam spotyka Tylera Owensa (Glen Powell), czarującego i brawurowego bohatera mediów społecznościowych, z jego chełpliwą ekipą. Nagrywają i zamieszczają w sieci filmy z burzami – im bardziej niebezpieczne, tym lepiej. W miarę nasilania się sezonu burzowego dochodzi do przerażających, nigdy wcześniej niewidzianych zjawisk. Kate, Tyler i ich rywalizujące zespoły, znajdując się bezpośrednio na drodze wielu systemów burzowych, zbiegających się w środkowej Oklahomie, są zmuszeni do walki o życie
Idź do oryginalnego materiału