[Recenzja] Tortoise - "TNT" (1998)

pablosreviews.blogspot.com 2 miesięcy temu


"TNT", trzeci album Tortoise, kontynuuje stylistyczne wątki z poprzednich płyt, nacisk kładąc jednak na te mniej dotąd eksponowane, a choćby w ogóle nieobecne. Nowością są tu chociażby wpływy jazzowe. Pojawiły się wraz z rozszerzeniem składu o Jeffa Parkera, gitarzystę udzielającego się dotąd właśnie w jazzowych składach. Do Tortoise trafił bezpośrednio z pobocznego projektu Johna Herndona i Dana Bitneya, Isotope 217°. Zresztą dwoje innych zaangażowanych w niego muzyków - kornecista Rob Mazurek i puzonistka Sara P. Smith - również wzięło udział w nagraniach "TNT". Wraz z innymi instrumentalistami, obsługującymi różne dęciaki i smyczki, wzbogacają brzmienie albumu, wzmacniając ten bardziej klasyczny, jazzowy kierunek.

To jednak tylko jeden z aspektów tego albumu. Bo jednocześnie eskalowała tu fascynacja nowymi technologiami i ówczesną sceną muzyki elektronicznej. Bynajmniej nie można tu mówić o zaskoczeniu. Już na poprzednich płytach istotnie wykorzystywano możliwości studia - traktując je, wzorem Briana Eno, jak instrument - i techniki typowe raczej dla muzyki elektronicznej, a w miniaturze "Dear Grandma and Grandpa" z "Millions Now Living Will Never Die" muzycy bez skrępowania zapuścili się w rejony IDM. W dodatku po każdym z dotychczasowych albumów ukazywał się suplement w postaci płyty z remiksami, których dokonali m.in. Steve Albini, Jim O'Rourke, UNKLE oraz sami instrumentaliści grupy. W przypadku "TNT" poszli po prostu o krok dalej, zacierając różnice pomiędzy typową sesją nagraniową zespołu posługującego się tradycyjnymi instrumentami, a studyjną pracą nad remiksami.

Czytaj też: [Recenzja] Tortoise - "Millions Now Living Will Never Die" (1996)

Muzycy całkowicie zrezygnowali z analogowego nagrywania. Wszystkie partie rejestrowano przy pomocy Pro Tools na dysk twardy, co dawało znacznie większe możliwości obróbki dźwięku oraz dodawania lub odejmowania kolejnych ścieżek. W całym tym procesie znacznej redukcji uległa praca zespołowa, choć zarazem na ostateczny kształt albumu miał wpływ cały sekstet. Utwory były wcześniej ćwiczone na próbach, ale muzycy rejestrowali swoje partie osobno, w różnych wariacjach. A potem i tak wszystko wywracano w procesie produkcyjnym. Zresztą na etapie miksów wciąż dogrywano nowe ścieżki, a te zarejestrowane wcześniej modyfikowano, co bardziej przypominało robienie remiksów. Można więc powiedzieć, iż podczas prac nad "TNT" nie było jednoznacznego podziału na nagrania i stronę techniczną, doszło do ich syntezy.

Część materiału, skupiona głównie w pierwszej połowie płyty, to granie o bardziej, nazwijmy to, klasycznym charakterze. Tytułowy "TNT" łączy dotychczasową, post-rockową estetykę Tortoise z lekkim jazz-rockiem. Ciekawie wypada kontrast pomiędzy intensywną grą sekcji rytmicznej i nastrojowymi, melancholijnymi partiami gitar, a w finale dołączają jazzujące dęciaki. W podobnej stylistyce utrzymane są też "Swung from the Gutters" czy "The Suspension Bridge at Iguazu Falls", przy czym pierwszy z nich przypomina o fascynacji dubem i krautrockiem, a drugi wzbogacony jest o egzotyczne brzmienie marimby. Tej ostatniej pozostało więcej w utworach rozwijających wątki post-minimalistyczne: "Four-Day Interval" oraz "Ten-Day Interval". Ostatni, po kilku miesiącach od premiery albumu, doczekał się dwóch remiksów samego Autechre - na tyle różnych od oryginału i od siebie nawzajem, iż nadano im własne tytuły: "Adverse Camber" i "To Day Retreival". Połączenie subtelnych, reichowskich pętli z gliczami brytyjskiego duetu dało fascynujący efekt. A na albumie jest też przypomnienie o słabości muzyków do ścieżek dźwiękowych Ennio Morricone w "I Set My Face to the Hillside". Aranżację świetnie wzbogacono o smyczki i fagot, a melodycznie to najzgrabniejszy fragment albumu - obok finałowego "Everglade", także o nieco filmowej atmosferze.

Czytaj też: [Recenzja] Rob Mazurek & Exploding Star Orchestra - "Lightning Dreamers" (2023)

Bardziej skupiony na teraźniejszości, niż na przeszłości, jest chociażby taneczny "The Equator", ale przede wszystkim seria kawałków z końcówki płyty, nawiązujących do różnych ówcześnie popularnych nurtów elektroniki. Zaczyna się od "In Sarah, Mencken, Christ, and Beethoven There Werw Women and Men", brzmiącego jakby post-rockową grupę remiksował twórca downtempo. "Almost Always Is Nearly Enough" to już czyste IDM - partie instrumentalistów zostały poddane kompletnej dekonstrukcji. To wprawdzie tylko kolejna miniatura, jednak tę estetykę podtrzymuje kolejny, najdłuższy na płycie utwór. Blisko dziewięciominutowy "Jetty" to przeróbka nagrania siostrzanej grupy Isotope 217°, w fascynujący sposób łącząca jazz-rockowy styl oryginału z IDM-ową produkcją, a przy okazji wciąż wpisująca się w tę typową dla Tortoise atmosferę post-rockową.

Świetnie się zespół rozwijał, wprowadzając dużo nowych elementów i całkiem nowe podejście do pracy w studiu, jednocześnie zachowując wszystkie swoje charakterystyczne cechy, a tym samym rozpoznawalność. Wydany pod koniec lat 90. "TNT" to także idealne muzyczne podsumowanie tamtej dekady, a w każdym razie jej lepszej strony. Muzycy Tortoise dokonali tu bardzo udanej syntezy tego, co było najciekawsze w ówczesnym rocku, z tym, co najlepsze w elektronice.

Ocena: 9/10


Tortoise - "TNT" (1998)

1. TNT; 2. Swung from the Gutters; 3. Ten-Day Interval; 4. I Set My Face to the Hillside; 5. The Equator; 6. A Simple Way to Go Faster Than Light That Does Not Work; 7. The Suspension Bridge at Iguazú Falls; 8. Four-Day Interval; 9. In Sarah, Mencken, Christ, and Beethoven There Were Women and Men; 10. Almost Always Is Nearly Enough; 11. Jetty; 12. Everglade

Skład: Dan Bitney; John Herndon; Douglas McCombs; John McEntire; David Pajo; Jeff Parker
Gościnnie: Rob Mazurek - kornet; Sara P. Smith - puzon; Caitlin Hormson - fagot; Julie Liu - skrzypce; Popahna Brandes - wiolonczela
Producent: John McEntire


Idź do oryginalnego materiału