[Recenzja] The Necks - "Bleed" (2024)

pablosreviews.blogspot.com 5 dni temu


Płyta tygodnia 14.10-20.10

Jeśli aktywna od ponad trzech dekad kapela wydaje swój 19. studyjny album, to szanse na jakiekolwiek zaskoczenia wydają się niewielkie. Przy okazji zeszłorocznej płyty The Necks, "Travel", pisałem nawet, iż w przypadku tej grupy doskonale wiadomo, czego się spodziewać, bo (...) do najbardziej eklektycznych z pewnością nie należy. Teraz muszę z tych słów się wycofać, gdyż właśnie wydany "Bleed" odchodzi od wypracowanej formuły. I robi to w sposób na tyle fascynujący, iż właśnie ten album postanowiłem wyróżnić, choć tydzień znów bardzo mocny. Tego samego dnia ukazał się choćby znakomity powrót projektu Saagara Wacława Zimpla czy kolejna płyta Lisel, na której artystka znów intrygująco eksperymentuje z łączeniem klasycznych form śpiewu i nowoczesnej technologii. Jednak to nowy The Necks zrobił na mnie największe wrażenie.

Zaskoczeniem nie jest na pewno struktura "Bleed", bo to nie pierwszy raz, gdy Australijskie trio zamieściło na płycie tylko jeden, rozbudowany utwór. Z długością 42 minut daleko mu do najdłuższych nagrań The Necks. Większą niespodzianką jest stylistyka. Zespół tym razem odchodzi od grania kameralnego, post-minimalistycznego jazzu na rzecz muzyki jeszcze bardziej abstrakcyjnej, oszczędnej, skupionej głównie na sonorystyce. W podobne rejony zespół zapuszczał się już na "Open" sprzed jedenastu lat, ale tym razem oddala się choćby bardziej od jazzowego idiomu, przesuwając się raczej w stronę jakiejś formy ambientu. Przede wszystkim zwraca jednak uwagę znaczne zredukowanie warstwy rytmicznej. Bębny Tony'ego Bucka po raz pierwszy zaznaczają swoją obecność pod koniec siódmej minuty, ale jest to tylko krótki fragment - jeden z nielicznych, gdy je słychać.

Czytaj też: [Recenzja] The Necks - "Travel" (2023)

Dominują tu natomiast powściągliwe dźwięki pianina, organów, gitary, kontrabasu i perkusjonaliów - występujące w przeróżnych konfiguracjach, ale nigdy szczególnie licznie - zatopione w subtelnych, choć nieco niepokojących pogłosach i ambientowych tłach. Z czasem zresztą pojawia się więcej zniekształceń, gliczy i odgłosów jak z horrorów. "Bleed" świetnie sprawdziłby się właśnie jako muzyka ilustracyjna, ścieżka dżwiękowa, zresztą niekoniecznie akurat horroru - bardziej jakiegoś awangardowego eksperymentu filmowego. Nie cały utwór jest jednak utrzymany w tak ponurym klimacie. Np. po dwudziestu minutach na pierwszy plan wychodzi pastoralna partia pianina w stylu Popol Vuh z "Nosferatu", wsparta ciepłymi wejściami kontrabasu, choć wciąż z odrobiną niepokojących dżwięków w tle. Za to trzy ostatnie minuty kompletnie rozwiewają ten cały mrok. Gra muzyków staje się tu zdecydowanie bardziej zwarta i melodyjna, a wcześniejszą niepewność zastępuje zaduma. Wyjątkowo ładne to trzy minuty, perfekcyjnie więczące ten album.

Nie spodziewałem się po The Necks na tym etapie działalności takiej płyty, jak "Bleed" - może nie będącej jakimś drastycznym zerwaniem z dotychczasową twórczością, ale jednak dość odświeżającą w dyskografii Australijczyków, zwłaszcza po nieco bardziej konserwatywnych "Travel" i "Three".

Ocena: 8/10

Nominacja do płyt roku 2024



The Necks - "Bleed" (2024)

1. Bleed

Skład: Chris Abrahams - instr. klawiszowe; Tony Buck - gitara, perkusja i instr. perkusyjne; Lloyd Swanton - kontrabas
Producent: The Necks


Idź do oryginalnego materiału