[Recenzja] Swans - "White Light From the Mouth of Infinity" (1991)

pablosreviews.blogspot.com 2 tygodni temu


Joy Division lub The Cure w bardziej akustycznym wydaniu, ale to Swans. Tak najkrócej można opisać "White Light From the Mouth of Infinity". Album będący zarazem kontynuacją poprzedniego, całkiem porzucającego brudne, przesterowane brzmienia "The Burning World", jak i powrotem do mroczniejszego klimatu jeszcze wcześniejszego "Children of God". Czyli tym razem raczej regres niż progres. Trzymanie się pewnej konwencji, a nie intensywne wprowadzanie nowych elementów, jak w roku 1987, ani radykalne zerwanie z wcześniejszym stylem, jak w roku 1989. Przynajmniej zachowano konsekwencję i nie przywrócono tych elementów, które już wcześniej zarzucono. Jednak za bardzo nie dano też czegoś w zamian. Jak na jeden z najbardziej cenionych albumów zespołu, jest to dla mnie mocno rozczarowująca płyta.

Właściwie można tu mówić już o pewnym kryzysie Swans. Zespół się sypał i po raz kolejny z wcześniejszego składu pozostali tylko Michael Gira, Jarboe oraz Norman Westberg, przy czym ten ostatni - gitarzysta grupy od czasu debiutanckiego "Filth" - zagrał tu w aż jednym utworze, rozpoczynającym płytę. Sam materiał, niestety, także pokazuje pewien regres. Po raz drugi z rzędu grupa proponuje po prostu piosenki, ale tym razem już nie tak zgrabne. O ile te z "The Burning World" trwały, z jednym wyjątkiem, poniżej pięciu minut, tak tutaj wszystkie mają powyższej tego czasu. Niestety, często ciągną się bez pomysłu, jednostajnie, a w takiej łagodniejszej i bardziej melodyjnej, po prostu piosenkowej estetyce, powtarzalność zamiast wprowadzać w trans, powoduje jedynie znużenie. Szczególnie w takich nagraniach, jak "Power and Sacrifice", "Song for Dead Time", "Failure", "When She Breathes" i "The Most Unfortunate Lie". Być może po prostu zabrakło tu doświadczonego producenta, który nadałby tym kawałkom ciekawszego kształtu - kogoś takiego, jak Bill Laswell na poprzedniku.

Czytaj też: [Recenzja] Swans - "The Burning World" (1989)

Ogólnie "White Light From the Mouth of Infinity" nie jest jakimś tragicznie słabym albumem. Fakt, utwory często snują się bez pomysłu, a gotycki klimat bywa nachalny i przesadzony, przez co balansuje to wszystko na granicy kiczu. Przekracza ją zwłaszcza we wspomnianych "Song for Dead Time" i "When She Breathes", głównie za sprawą przerysowanego śpiewu Jarboe. A także w "Better Than You", brzmiącym jak uboga podróbka Dead Can Dance. Są też jednak pewne plusy. Choćby taki, iż w porównaniu z Joy Division czy najbardziej depresyjnymi dokonaniami The Cure jest to muzyka bardziej zniuansowana pod względem brzmienia i klimatu. Poniekąd zapowiada to okładka, na pierwszy rzut oka sielankowa, ale po bliższym kontakcie ujawniająca kilka niepokojących szczegółów: marchewkę trzymaną jak nóź, serce przypominające kałużę krwi oraz chmury będące tak naprawdę dymem z pożaru. W samej muzyce ten dualizm jest wyegzekwowany bardziej jednoznacznie: żywsze, nieco ostrzejsze momenty, o post-punkowych korzeniach, przeplatają się - czasem na przestrzeni jednego utworu - z łagodniejszym, neofolkowym graniem, a dominujący na płycie mrok rozwiewają pogodniejsze fragmenty, na czele z "Song for the Sun".

Kilka utworów robi na mnie całkiem dobre wrażenie. Należy do nich "You Know Nothing", jeden z najlepszych melodycznie utworów na płycie i najbardziej zróżnicowanych - delikatniejsze fragmenty o pastoralnym nastroju splatają się z bardziej posępnymi, prowadząc do podniosłego finału. Mocnym punktem jest też "Love Will Save You", z początku ascetyczny, z akustyczną gitarą jako całym akompaniamentem dla śpiewającego w stylu Iana Curtisa Giry. by po chwili już całość brzmiała prawie jak Joy Division, może z wyjątkiem tych ejtisowych klawiszy. "Why Are We Alive?" zbliża się natomiast do atmosfery The Cure z okresu "Disintegration", uzupełniając jednak tego typu granie neofolkową częścią środkową. Całkiem niezły pozostało "Miracle of Love", z początku raczej oszczędny, by w 2/3 nagle nabrać intensywności. A poza nimi również "Song for the Sun" jest sympatyczną piosenką. Ogólnie jednak "White Light From the Mouth of Infinity" pokazuje dobitnie, iż grupie niespecjalnie wychodziło tworzenie takiego bardziej piosenkowego materiału, jeżeli w studiu nie było producenta, który by to wszystko oszlifował. Może nie popełniono by też takiego błędu, iż przy tylu utworach i blisko 70 minutach całkowitej długości, pominięto akurat całkiem przyjemny "Blind". Trafił dopiero na reedycje i do streamingu, gdzie wprowadza nieco więcej światła i bezpretensjonalności.

Ocena: 6/10


Swans - "White Light From the Mouth of Infinity" (1991)

1. Better Than You; 2. Power and Sacrifice; 3. You Know Nothing; 4. Song for Dead Time; 5. Will We Survive; 6. Love Will Save You; 7. Failure; 8. Song for the Sun; 9. Miracle of Love; 10. When She Breathes; 11. Why Are We Alive?; 12. The Most Unfortunate Lie

Skład: Michael Gira - wokal, gitara akustyczna, instr. klawiszowe, efekty, sample; Jarboe - wokal, instr. klawiszowe, orkiestracja; Christoph Hahn - gitara akustyczna i elektryczna; Clinton Steele - gitara akustyczna i elektryczna; Jenny Wade - gitara basowa; Anton Fier - perkusja, programowanie; Vincent Signorelli - instr. perkusyjne; Norman Westberg - gitara elektryczna (1)
Gościnnie: Nicky Skopelitis - gitara akustyczna i elektryczna, baglama, bandżo, buzuki; Hahn Rowe - skrzypce; Steve Burgh - mandolina, gitara 12-strunowa; J. G. Thirlwell - programowanie; Steve McAllister - programowanie
Producent: Michael Gira


Idź do oryginalnego materiału