Recenzja Star Wars Jedi: Ocalały. Czy nowa gra od EA dźwignęła legendarną markę?

xgp.pl 1 rok temu
Zdjęcie: Star Wars Jedi Ocalały


Trudno nie zgodzić się z faktem, iż wraz z premierą pierwszego filmu z logo Gwiezdnych Wojen narodził się nowy hegemon fantastyki, który niedługo stał się rozpoznawalny na całym świecie. Franczyza stworzona przez George’a Lucasa po pewnym czasie urosła do niebotycznych rozmiarów i od wielu lat pozwala nam przeżywać niesamowite przygody dzięki filmom, serialom, książkom oraz oczywiście grom komputerowym. W kwietniu 2023 roku ta ostatnia kategoria poszerzyła się o kolejną pozycję, czyli Star Wars Jedi: Ocalały.

Oczekiwania związane z nową grą akcji z uniwersum Gwiezdnych Wojen były bardzo wysokie, a fani „machania” mieczem świetlnym z niecierpliwością czekali na kolejne potyczki z rosnącym w siłę Imperium. Czy kontynuacja Upadłego Zakonu powtórzy dobry wynik prequelu, czy okaże się kolejną niewyraźną produkcją, jakich nie brakuje w portfolio SW? Przez ostatnie dwa tygodnie starałem się poznać odpowiedzi na te pytania oraz oczywiście „zgłębić tajniki Mocy”. Zapraszam do zapoznania się z moją recenzją Star Wars Jedi: Survivor!

Recenzja Star Wars Jedi: Ocalały – słowem wstępu

Jak wspomniałem wcześniej, interesujący nas tytuł jest kontynuacją przygód Cala Kestisa ze Star Wars Jedi: Upadły Zakon. Akcja obu części gry rozgrywa się w luce fabularnej między III i IV epizodem filmowej sagi, a zatem w czasie niemal 100% tryumfu Imperium nad Rycerzami Jedi oraz ich sprzymierzeńcami. Protagonista jest jednym z niewielu adeptów Jasnej Strony Mocy, którym udało się przeżyć.

Cal mimo upływu lat przez cały czas ma dość jasny cel.

W produkcji z 2019 roku poznajemy naszego bohatera i towarzyszymy mu w drodze do ponownego opanowania kluczowych zdolności bojowych. Nie będę wdawał się w szczegóły, by nie psuć zabawy osobom, które jeszcze nie miały przyjemności poznać Cala — dość powiedzieć, iż z naszą pomocą rudowłosemu padawanowi udało się przeżyć szereg niebezpiecznych sytuacji. W Star Wars Jedi: Ocalały ponownie wcielamy się w znanego z poprzedniej części młodego Jedi.

Wyposażeni w „elegancką broń na bardziej cywilizowane czasy”, znów stawiamy czoła przeważającym siłom wroga. Podobnie jak w prequelu mamy okazję odwiedzić kilka planet, a akcja gry przeniesie nas także na pokład statków kosmicznych i baz wojskowych typowych dla uniwersum Star Wars. Jak przystało na przygodową grę akcji, większość czasu spędzimy na eksplorowaniu rozległych etapów oraz walce z jednostkami Imperium Międzygalaktycznego, nie zabrakło jednak także zagadek środowiskowych.

Bez wątpienia walka stanowi trzon całej zabawy.

W Star Wars Jedi: Ocalały grałem na PC o następującej specyfikacji:

  • System operacyjny: Windows 11
  • CPU: Intel Core i7 10700 KF
  • RAM: Patriot Viper 32 GB 3400 MHz
  • GPU: Palit Nvidia GeForce RTX 3080 Gaming Pro OC
  • Płyta główna: Gigabyte Z490M
  • Dysk: M.2 1 TB

O stanie technicznym Star Wars Jedi: Ocalały pisaliśmy już niejednokrotnie, niestety muszę potwierdzić — okres bezpośrednio po premierze rzeczywiście był trudny do zniesienia. Dość powiedzieć, iż moją przygodę wielokrotnie przerywało totalne zawieszanie się produkcji i błędy powodujące wyrzucenie do pulpitu. Do tego płynność animacji przy rozdzielczości 1440p spadała grubo poniżej 30 klatek, a wyłączanie RT niczego nie zmieniało.

To jedno zdanie zaskakująco celnie wpisuje się w pierwsze reakcje graczy na stan techniczny produkcji.

Do momentu publikacji recenzji do graczy dotarło kilka dużych aktualizacji mających uratować stan techniczny Ocalałego. Byłbym niesprawiedliwy, twierdząc, iż sytuacja nie uległa poprawie — jest zdecydowanie stabilniej, gra wyrzuca mnie do pulpitu raz na 2-3 dni, a ilość klatek animacji na sekundę przez większość czasu stoi na zadowalającym poziomie choćby bez FSR. Niestety przez cały czas zdarzają się sceny, w których framerate pikuje do kilkunastu FPS-ów, głównie podczas eksploracji rozległych pustyń planety Jedha.

Star Wars Jedi: Survivor ukazało się 28 kwietnia 2023 roku na komputerach osobistych oraz konsolach Xbox Series X|S i PlayStation 5. Niestety na chwilę obecną w EA Play nie znajdziemy 10-godzinnego triala, który pozwoliłby sprawdzić produkcję na naszym sprzęcie przed dokonaniem zakupu.

Za każdym razem przy włączaniu gry wita mnie taki zachęcający komunikat.

Na koniec zaznaczę, iż recenzja Star Wars Jedi: Survivor mogła powstać dzięki uprzejmości firmy Electronic Arts, która udostępniła nam pełną wersję gry przygotowaną z myślą o komputerach PC.

Fabuła i świat gry

Świat przedstawiony w Star Wars Jedi: Ocalały pełen jest fantastycznych stworzeń i zapierających dech w piersiach widoków.

Jak łatwo się domyślić, wydarzenia w grze umiejscowiono w rozległym uniwersum Gwiezdnych Wojen, którego nieskończona różnorodność pozwala umieścić w produkcji niemal dowolną treść. Twórcy Star Wars Jedi: Survivor skrzętnie skorzystali z tej możliwości — oprócz kultowych miejsc pokroju planety Coruscant, czy dość „standardowych dla kanonu” ciał niebieskich, w trakcie zabawy trafiamy też między innymi na zniszczoną bazę na księżycu krążącym wokół Koboh, budzącą raczej skojarzenia z Mass Effect niż SW. Każdy odwiedzany przez nas biom ma swoich mieszkańców, wśród których również spotkamy istoty we wszelkich kolorach i rozmiarach.

Podczas podróży przyjdzie nam odwiedzić kilka dużych lokalizacji w tym: Coruscant, Koboh, Jedha czy monumentalny wrak krążownika typu Lucrehulk. Każda z nich została zaprojektowana z ogromną pieczołowitością, wyróżniając się od innych całkowicie innym środowiskiem oraz ewentualną florą i fauną. Muszę przyznać, iż dość dobrze znam mieszkańców galaktyki przedstawionej w Star Wars, ale takich indywiduów jak w Ocalałym jeszcze nie widziałem.

Niektóre postacie odbiegają nieco od powszechnie znanych gatunków z uniwersum Star Wars, ale Skoova jest prawdziwą ozdobą gry.

Poza znanymi gatunkami i lubianymi bohaterami spotkamy zatem „stwory” w moim odczuciu nieco odklejone od standardowego gwiezdnowojennego anturażu. Mam tu na myśli przede wszystkim postacie mieszkające na Koboh — Domę, Turgle’a i Skoovę. Ich design oraz rola dla całej historii są jeszcze bardziej „baśniowe” niż w oryginalnych Star Warsach, chociaż jak zaznaczyłem wcześniej, uniwersum daje w zasadzie nieskończone możliwości.

Fabuła Star Wars Jedi: Ocalały po raz kolejny skupia się na postaci Cala Kestisa — główny bohater, pod koniec prequelu wyniesiony przez Cere do rangi Rycerza Jedi, kontynuuje swoją walkę przeciw Imperium. Niestety w ciągu pięciu lat od zakończenia historii z Upadłego Zakonu nasza „wesoła gromadka” rozpierzchła się po różnych stronach galaktyki. Niezmiennie jednak możemy liczyć na niezastąpionego droida BD-1 oraz nasz nieodłączny miecz świetlny.

Nieustraszony BD-1 towarzyszy naszemu bohaterowi w każdej, choćby najbardziej niebezpiecznej przygodzie.

Cal dołączył w międzyczasie do Sawa Gerrery, znanego rebelianta i bojownika o wolność. Na początku zabawy bierzemy udział w infiltracji na Coruscant, podczas której nasz Jedi ma zdobyć cenne informacje od lokalnego senatora. Wraz ze swoją nową drużyną Kestis pokazuje imperialnym oddziałom, iż jest doskonale przygotowany do walki i nie zawaha się użyć swoich zabójczych umiejętności. Niestety misja nie do końca idzie zgodnie z planem, a jej drastyczny przebieg kończy się uszkodzeniem Modliszki — statku kosmicznego, który Cal odziedziczył z poprzedniej części gry.

„Dank farrik!” Mina Cala mówi wszystko o stanie technicznym Modliszki.

Jedyną osobą, która może pomóc w naprawie wehikułu jest Greez, czyli oryginalny pilot znany nam ze Star Wars Jedi: Fallen Order. Okazuje się, iż trzyręki (czteroręki, jeżeli liczyć protezę) samozwańczy mistrz kuchni osiedlił się na Koboh, gdzie we względnym spokoju prowadzi kantynę. Wciąż przytłoczony goryczą porażki Cal trafia na informacje dotyczące tajemniczej planety, która mogłaby odmienić losy wojny.

Jednocześnie bohater zdaje sobie sprawę, iż walka z Imperium nie ma szans skończyć się pomyślnie bez udziału jego byłej mentorki, Cere. W jej odnalezieniu na planecie Jedha pomaga mu Greez, znów zasiadający za sterami Modliszki oraz Merrin, również wchodząca w skład oryginalnego „dream teamu” czarownica z Dathomiry. Podróż Rycerza Jedi nabiera rozpędu, podczas gdy zegar tyka, odmierzając czas do całkowitego opanowania galaktyki przez siły zła.

Te 5 lat rozłąki nieco odmieniło naszych bohaterów.

Historia w Star Wars Jedi: Ocalały to przykład może nie niespotykanej, ale naprawdę dobrze poprowadzonej fabuły. Tempo akcji w trakcie zabawy się zmienia — niekiedy mamy czas na spokojne poznawanie otoczenia i wypełnianie misji pobocznych, innym razem wiedzeni dynamiką wydarzeń czujemy naglącą potrzebę podążania za głównym wątkiem. Z mojej strony wielkie brawa za tak skonstruowaną opowieść, która momentami przypomniała mi nieprzespane noce przy Star Wars: KOTOR.

Co ciekawe: oprócz głównej warstwy fabularnej możemy również obserwować wewnętrzne rozterki bohatera. Cal, zafiksowany na toczeniu nieustannej walki z Imperium dał z siebie zrobić broń, rodzaj maszyny do zabijania. Jego przyjaciele starają się pomóc protagoniście i pokazać, iż życie to coś więcej niż ciągła pogoń za kolejnymi potyczkami. Ich rozmowy stanowią istotny element historii, dodając jej pewnej głębi, na którą gry z logo Gwiezdnych Wojen czekały od dawna.

„Walka to nie wszystko, Cal” kontra rzeczywistość, w której wszyscy dosłownie pchają się pod miecz świetlny.

Recenzja Star Wars Jedi: Ocalały nie byłaby kompletna, gdybym nie wspomniał o szerokiej palecie czyhających na nasze życie przeciwników. Wśród nich znajdziemy różnego typu droidy bojowe znane z epizodów I, II i III, szturmowców Imperium typowych dla „klasycznej” trylogii oraz lepiej wyszkolonych wojowników z różnych frakcji. Oprócz podstawowych jednostek nie raz przyjdzie nam zmierzyć się z zaciekle walczącymi bossami, dysponującymi wyjątkowymi umiejętnościami.

Oczywiście Cal ma tyle szczęścia, iż jest postrzegany jako potencjalny obiad przez wiele dzikich stworzeń. Ich różnorodność również robi ogromne wrażenie — wśród wszelkiej maści zabójczej fauny spotkamy zarówno jaszczuropodobne zwierzęta wielkości psa, jak i ikonicznego Rancora czy przerośniętego skorpiona. Reasumując, warto na każdym kroku trzymać dłoń na rękojeści miecza świetlnego.

Po lewej: jedno z 30 pierwszych spotkań z Rancorem. Po prawej: pamiątkowe zdjęcie z zakończenia współpracy.

Mechanika gry i wrażenia z rozgrywki

Trzeba przyznać, iż cut-scenki dodają produkcji niesamowitego klimatu.

Star Wars Jedi: Survivor to jednoosobowa gra akcji z widokiem zza pleców bohatera. Wśród głównych elementów rozgrywki obok walki przy użyciu charakterystycznego dla uniwersum Gwiezdnych Wojen miecza świetlnego należy wymienić poznawanie rozległych poziomów. Podobnie jak w poprzedniej części Star Wars Jedi, dotarcie do wielu miejsc wymaga akrobatycznych popisów, których nie powstydziłaby się niejedna platformówka.

Moje podejście do konstrukcji dużych lokalizacji w recenzowanej grze przeszło długą drogę. Od początku byłem sceptycznie nastawiony do pomysłu otwartego świata, a duże problemy z wydajnością tylko pogłębiły negatywne wrażenia. Po sporej liczbie przebytych „w odległej galaktyce” kilometrów i bezwzględnej poprawie stanu technicznego produkcji zacząłem przekonywać się, iż cała ta eksploracja naprawdę sprawia mi frajdę. Uważam, iż pozwala ona dużo bardziej „wsiąknąć” w świat przedstawiony niż ciasne korytarze w prequelu.

W Star Wars Jedi: Survivor znajdziemy zarówno obszerne lokacje wymagające mapy do nawigacji, jak i typowo korytarzowe sekwencje do szybkiego przemieszczania się.

Mechanika związana z poruszaniem się naszej postaci w większości wypadków działa dość dobrze. Cal, jako doświadczony i sprawny użytkownik Mocy może wykonywać podwójne skoki, biegać po ścianach czy też popisywać się specjalnym unikiem w locie. Elementy otoczenia, które pozwalają nam na zastosowanie danego ruchu, są najczęściej dość dobrze zaznaczone. Należy jednak pamiętać, iż odkrycie drogi do celu jest częścią zagadek środowiskowych, dlatego czasem trzeba się dobrze rozglądać i sprawdzać różne opcje.

Odrobinę krwi napsuło mi jedno wyzwanie, w którym wykorzystując nadludzki parkour naszego Rycerza Jedi, trzeba dotrzeć do celu przez szereg przeszkód. W momencie kontaktu ze ścianą Cal z lubością biegł w drugą stronę, niż bym tego chciał, ale to raczej mój problem z precyzją sterowania. Kiedyś podszlifuję umiejętności i z pewnością wrócę do tego zadania.

Dwie rzeczy są pewne: po pierwsze parkour się przydaje, po drugie Cal zdecydowanie lubi ściągać na siebie kłopoty. Merrin jak gdyby nigdy nic kuca w powietrzu.

Podczas przechodzenia głównego wątku również trafiłem na nie do końca dobrze wykonany fragment lokacji, który wymagał szybkiej wspinaczki po obracających się kratownicach. Zanim ostatecznie uporałem się z tym zadaniem, kilkanaście razy poniosłem dość nieoczekiwaną śmierć — Cal po prostu puszczał kratownicę i spadał w otchłań. Kluczem do sukcesu okazała się zmiana kąta ustawienia kamery, co niewątpliwie można było trochę lepiej rozwiązać.

Wspomniane wcześniej zagadki logiczne, zwłaszcza w opuszczonych komnatach Jedi, stoją na zadowalającym poziomie. Nie są to oczywiście wyzwania wymagające długich godzin przemyśleń, ale ich rozwiązanie daje miłe uczucie satysfakcji — porównałbym je do trudności zadań środowiskowych w trylogii rebootów serii Tomb Raider. Nagrodą za rozwiązanie zagadki często jest przydatne ulepszenie naszej postaci, co stanowi jasny punkt w słabym systemie gratyfikacji w Ocalałym, o czym wspomnę kawałek niżej.

Tajemnicze komnaty Jedi nagrodzą każdego śmiałka, który podejmie się rozwiązania czekających tam zagadek.

Ruchy naszego protagonisty niestety nie sprawdzają się tak dobrze w trakcie walki. Oczywiście, Cal porusza się dużo skuteczniej niż w SW Jedi: Fallen Order, ale do ideału jeszcze trochę brakuje. Niejednokrotnie dochodziło do sytuacji, gdy unik nie przynosił oczekiwanego efektu (jakim bez zaskoczenia byłby brak obrażeń) lub w ogóle nie był wykonywany. Bywało także, iż rudowłosy wojownik skoczył w inną stronę, niż skierowałem analog na moim kontrolerze.

Dość frustrujące są również sytuacje, gdy przeciwnika wykonującego zwykły atak dosięga wcześniej nasz cios, co jednak w żaden sposób nie przeszkadza mu w wyprowadzeniu skutecznego ciosu. O ile w przypadku ruchów specjalnych byłoby to akceptowalne, to nie widzę powodu, dla którego takie rozwiązanie zastosowano dla podstawowych uderzeń. Jak łatwo się domyślić, w drugą stronę wygląda to zgoła inaczej, ponieważ trafienie przez wroga niweczy wszelkie działania ofensywne naszego bohatera.

Cytując klasyka: „To powierzchowna rana”.

W moim przypadku nie zawsze precyzyjnie działały też akcje wymagające dłuższego przytrzymania konkretnego przycisku. Są to na przykład umiejętności takie jak automatyczne uniki zużywające Moc oraz podobnie działające parowanie. Po kilku nieudanych powtórzeniach porzuciłem całkowicie korzystanie z tych ruchów na rzecz standardowych technik obronnych. Być może muszę to jeszcze rozgryźć, ale z pewnością nie działają one tak, jak sobie to wyobrażałem.

Inną sprawą jest to, jak niesamowicie widowiskowe stały się walki w Jedi: Survivor. Wprowadzanie kombinacji przycisków to jedno, a to, co Cal Kestis wyczynia na ekranie to zupełnie inna bajka. Za to twórcom należy się zdecydowany plus, bo choreografia robi naprawdę imponujące wrażenie. Duże znaczenie ma tutaj także sprawna implementacja różnych stylów walki.

Nie chciałbym być wrogiem Rycerza Jedi.

W Star Wars Jedi: Upadły Zakon główny bohater opanował sztukę fechtunku z użyciem pojedynczego miecza świetlnego, dwóch lighsaberów oraz lancy z podwójnym ostrzem. Podczas gry w Ocalałego poznajemy dodatkowo technikę jednoczesnego użycia broni białej i blastera, jak również po latach przerwy (chyba od czasów Star Wars: Jedi Academy) sięgniemy po „silny” styl walki mieczem. Ten ostatni wymaga użycia obu rąk, jednak zadawane przez nas obrażenia są w stanie dość gwałtownie zredukować pasek zdrowia przeciwników do zera.

Jak każdy Rycerz Jedi Cal może w trakcie walki wykorzystywać również „siłę, która spaja całą Galaktykę”, popularnie nazywaną Mocą. W konfrontacji z wrogami skorzystamy nie tylko ze wspomnianych przeze mnie wcześniej sztuczek akrobatycznych, ale też ataków opartych na telekinezie. Naszymi przeciwnikami da się więc cisnąć o ścianę czy zrzucić w przepaść, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zagrażającego bohaterowi delikwenta przyciągnąć do siebie i przyspieszyć jego spotkanie z ostrzem miecza świetlnego.

Wielka Moc to wielka odpowiedzialność — trzeba uważać, bo można wbić przeciwnika w pancerne drzwi.

Do dyspozycji graczy oddano 5 poziomów trudności, wśród których znajdziemy:

  • Tryb fabularny
  • Padawan Jedi
  • Rycerz Jedi (domyślny)
  • Mistrz Jedi
  • Wielki Mistrz Jedi

Z zadowoleniem odkryłem, iż domyślny poziom trudności pozwala mi na w miarę komfortową zabawę, jednocześnie od czasu do czasu stawiając przede mną zadanie wymagające przemyślanego działania. Duży wpływ na poprawę względem Upadłego Zakonu ma prawdopodobnie sprawniej poruszający się główny bohater, który nareszcie ma mniejsze powinowactwo do punktów odrodzenia.

Sporą część zabawy stanowi także wchodzenie w interakcje z postaciami niezależnymi. Nasze pole manewru nie jest tu szczególnie duże — choć NPC-ów w Star Wars Jedi: Survivor znajdziemy „na pęczki”, to dialogi najczęściej przebiegają bez naszego wpływu na ich treść. Niemniej stanowią one znakomite uzupełnienie historii i pozwalają lepiej poznać, a choćby polubić niektórych bohaterów. To moim zdaniem też coś, czego od jakiegoś czasu nie mieliśmy okazji doświadczyć w grach ze znaczkiem Gwiezdnych Wojen. Kolejny duży plus dla twórców.

Trzeba przyznać, iż protagonista trochę się „nagada” podczas gry, a jeszcze więcej „nasłucha”.

Ciekawy dodatek do zabawy stanowi kantyna Greeza — Saloon Pyloony. Stanowi ona swego rodzaju bazę dla bohatera, jednocześnie umożliwia spotykanie nowych postaci i lepsze poznawanie dotychczasowych przyjaciół. Znajdziemy tu kilka sklepów, warsztat, punkt medytacji, ale też mniej oczywiste elementy zabawy jak własne akwarium czy ogród na dachu. Im lepiej poznajemy świat przedstawiony, tym bardziej kantyna tętni życiem, co naprawdę sprawia bardzo dobre wrażenie.

Jak to wszystko, o czym dotychczas napisałem, sprawdza się w praktyce? Z pełną odpowiedzialnością przyznam, iż zaskakująco świetnie. Po ukończeniu Upadłego Zakonu nie miałem wielkich oczekiwań względem Ocalałego — ot kolejna, poprawna gra akcji odcinająca kupony od znanej marki. To, co mnie spotkało to raczej niespodziewany miks wrażeń, które pamiętam z najlepszych tytułów, w jakie grałem.

Final Fantasy: Survivor?

Mamy tu zatem dobrze napisaną, prowadzoną ze zmienną dynamiką historię, która w ogólnym rozrachunku nie odstaje poziomem od fabuły najlepszych odsłon Gwiezdnych Wojen. Postacie niezależne nareszcie wywołują jakiekolwiek emocje, co bezsprzecznie wskazuje na ich dobre przygotowanie. Gameplay jest atrakcyjny, nie nudzi się, a wypełnianie zadań (zarówno głównych, jak i pobocznych) daje sporą satysfakcję. Do tego, co chyba najważniejsze — „czuć” tu Gwiezdne Wojny.

Oczywiście do ideału przez cały czas trochę brakuje, a oprócz wymienionych przeze mnie wcześniej mankamentów i powszechnie znanych problemów technicznych możemy też znaleźć kilka słabszych aspektów rozgrywki.

Moim zdaniem pomyłką jest obowiązujący w Ocalałym system nagradzania graczy za kolekcjonowanie ukrytych czy trudno dostępnych „znajdziek”. Większość zdobyczy ogranicza się do nowej fryzury, części garderoby lub zjawiskowo niewpływających na gameplay wąsów. Na osłodę możemy znaleźć nowe zestawy kolorów do użycia na rękojeści miecza czy obudowie BD-1.

Cal Kestis — model, barber, Jedi.

Udostępniona graczom „rewia mody Cala Kestisa” to z jednej strony całkiem zabawna część rozgrywki, ale jednocześnie zmarnowany potencjał. Prawdą jest, iż zmieniałem wygląd mojego Rycerza Jedi pewnie kilkaset razy i nieraz uśmiałem się dzięki temu do łez, brak tu jednak jakiejkolwiek celowości tego działania poza aspektem kosmetycznym.

Inaczej sprawa by wyglądała, gdyby konkretne przedmioty, w tym podzespoły do miecza świetlnego, wpływały na statystyki Cala. Twórcy zdecydowali się już na mały romans z RPG-ami przez uproszczony system rozwoju postaci — za pokonanych wrogów zdobywamy punkty doświadczenia, które możemy spożytkować na wykupienie usprawnień naszych zdolności bojowych. Do tego w późniejszej części gry otrzymujemy dostęp do atutów, umożliwiających zmianę strategii przez specjalne bonusy do zdrowia, mocy czy obrażeń.

Nie kupiłem fryzury Chucka Norrisa, bo bałem się, iż wtedy Cal sam przejdzie całą grę.

Nie rozumiem zatem, dlaczego nie zdecydowano się na wprowadzenie kilku dodatkowych modyfikatorów wynikających z używanego ekwipunku. Byłby to dobry sposób na zachęcenie graczy do poszukiwania nowych części i opracowywania własnego, unikalnego stylu walki.

Dla niektórych osób pewnym problemem może być także mieszanina różnych gatunków i „klimatów” w ramach recenzowanej produkcji. Star Wars Jedi: Survivor to nie do końca wygodny miks „akcyjniaka” i erpega: część etapów ma charakter otwarty, jednak daleko im do rozległych terenów znanych z role-playów. Jednocześnie lokacje te są nieco zbyt „rozlazłe” jak na typową grę akcji. Do tego, o ile nie przepadamy za backtrackingiem, to przygody Cala Kestisa mogą nas nieco drażnić.

Choć na niektóre planety wracamy kilkukrotnie, to za każdym razem mamy szansę odkryć coś nowego.

By oddać grze sprawiedliwość, muszę wyraźnie zaznaczyć: choć początkowo trudno było mi wgryźć się w świat przedstawiony w SW Jedi: Ocalały, również przez jego nietypowy format, to po pewnym wspólnie spędzonym czasie wszystkie jego „dziwactwa” w ogóle przestały mi przeszkadzać. Pomaga w tym na pewno system szybkiej podróży między punktami medytacji, do których drogę wcześniej dzielnie „wydreptałem”.

Ciekawe zmiany wprowadzane są do rozgrywki w trybie Nowa Gra+, do którego uzyskujemy dostęp po ukończeniu głównego wątku fabularnego. Możemy tu liczyć (nareszcie) na zmianę koloru ostrza miecza świetlnego na kultową czerwień, jak również włączyć modyfikatory takie jak nieporównywalnie większe obrażenia podczas walki czy zmianę dotychczasowych przeciwników na ich potężniejsze wersje.

W przypadku mieczy świetlnych czerwień nigdy nie wychodzi z mody.

W ogóle muszę przyznać, iż sam endgame wypada w Star Wars Jedi: Ocalały zupełnie przyzwoicie. Oprócz zabawy we wspomnianym wyżej trybie Nowa Gra+ możemy dalej ze swoją niestrudzoną drużyną przemierzać galaktykę celem dokończenia wszystkich zadań pobocznych. Towarzyszy temu kilka ciekawych dialogów, co znów pokazuje, iż twórcy podeszli do tematu dość rzetelnie.

Grafika i dźwięk w Star Wars Jedi: Survivor

Detektyw Kestis bada sprawę przysypiających w pracy żołnierzy.

W momencie, gdy moja recenzja Star Wars Jedi: Ocalały trafia do publikacji, oprawa graficzna tytułu ma się już zdecydowanie lepiej niż w dniu premiery. Przemierzanie większych lokacji nareszcie nie wiąże się z doczytywaniem tekstur tuż przed postacią, a płynność animacji pozwala z euforią obserwować przygotowany przez twórców z Respawn Entertainment świat — a zdecydowanie jest co podziwiać.

Lokacje oraz ich części składowe to majstersztyk. Oprócz doskonale wyglądających tekstur i obiektów możemy cieszyć oczy dobrze przemyślanymi, majestatycznymi panoramami oraz sceneriami nieodbiegającymi jakością od filmowych odpowiedników. Oczywiście, uważny obserwator po dłuższym czasie może odczuć znużenie pewnymi powtarzalnymi schematami po przemierzeniu całej galaktyki, jednak wszystko to przez cały czas wygląda bardzo dobrze.

Jeśli chodzi o lokacje, to na każdym kroku trafiamy na coś, na czym warto zawiesić oko.

Na samym Koboh znajdziemy kilka dużych, całkowicie różnych lokacji. Nie chcę zdradzać zbyt wiele z fabuły, ale wystarczy wspomnieć trawiaste płaskowyże, ciemne jaskinie, mroczne bagna czy wnętrze imperialnego krążownika, a jest tego sporo więcej. Swoją drogą duże wrażenie zrobiły na mnie „płyny” — mam tu na myśli wszelkie akweny wodne, błotniste nieużytki czy rzeki lawy. Zwłaszcza te ostatnie stanowią dla mnie nową jakość, bo jak dotąd nie widziałem w grach tak dobrze wyglądającej gorącej magmy.

Ogromna pochwała należy się zespołowi odpowiedzialnemu za wygląd postaci. Świetnie prezentuje się nie tylko sam Cal Kestis czy jego najbliżsi, ale ogół spotykanych w grze bohaterów i przeciwników. Niezależnie od tego, czy podoba mi się design niektórych NPC-ów, to ich odzwierciedlenie w wirtualnym świecie stoi na najwyższym poziomie. Detale skóry, materiały, włosy, cała kolorystyka — możemy tu bez przesady mówić o prawdziwie next-genowej oprawie graficznej.

Nie ukrywam, iż jestem oczarowany modelami postaci, które w akcji wyglądają jeszcze lepiej, niż na screenshotach.

Moją uwagę przykuły też może mniej istotne, ale również wpływające na estetyczny odbiór całości detale. Efekty świetlne, od wszelkiej maści laserów, przez wybuchy, aż po flary czy oślepiające różnice jasności między pomieszczeniami bardzo przypadły mi do gustu. Nie omieszkam pochwalić także wyglądu nieba, ponieważ to, co możemy dostrzec nad głową, genialnie uzupełnia klimat gry.

Pewne problemy z grafiką przez cały czas pojawiają się przy bardzo szybkich obrotach kamery — niektóre przedmioty rozświetlają się na biało na ułamek sekundy przed przyjęciem swojej docelowej formy. Liczę, iż podobne artefakty uda się wyeliminować w jednej z najbliższych aktualizacji, bo szkoda byłoby dłużej psuć tak dobry kawał roboty grafików słabą optymalizacją.

Czasem warto spojrzeć nieco wyżej.

Warstwa dźwiękowa to od lat mocna strona produkcji spod znaku Gwiezdnych Wojen. Nie inaczej jest tym razem, a wszystko, co słyszymy, stoi na bardzo zadowalającym poziomie. Zacznę od najistotniejszej dla wielu graczy kwestii, czyli polskiej lokalizacji. Ta oczywiście została przygotowana w kompletnej wersji z pełnym dubbingiem, a Aktorkom i Aktorom wcielającym się w poszczególne postacie należy się wielki ukłon.

Po sprawdzeniu, iż wszystko w polskiej wersji językowej jest w porządku, zgodnie z własnymi preferencjami przestawiłem audio na oryginalną ścieżkę. Nie ukrywam, iż tu „kolorytu” i zróżnicowania w słyszanych podczas zabawy akcentach, głosach i manierach pozostało więcej — Ocalałego można by pokazywać jako przykład świetnie przygotowanej produkcji. Dla mnie jedynym słabym punktem angielskiej wersji jest bardzo specyficzny sposób mówienia Merrin, która w naszym ojczystym języku może pochwalić się zdecydowanie przyjemniejszym głosem Pani Izabeli Perez.

Choć z założenia przejażdżka nie miała być relaksująca, to Merrin najwyraźniej zaczęła przysypiać.

Ścieżka dźwiękowa to w większości dość typowe dla klimatów Star Wars utwory, dobrze wpasowujące się w to, co dzieje się na ekranie. Mamy zatem celnie podkreślane walki oraz nieco wolniejsze, choć niekiedy dość groźnie i tajemniczo brzmiące podkłady podczas eksploracji. Jeszcze nie zaprzyjaźniłem się z OST do Survivor na tyle dobrze, żeby nucić sobie melodie z gry, ale jestem przekonany, iż niedługo będę to robił.

Oczywiście w grze nie mogło zabraknąć tracków czerpiących pełnymi garściami z motywów napisanych przez Johna Williamsa. Te nie zestarzały się ani odrobinę, a sceny wzbogacone znanymi melodiami wywołują gęsią skórkę jak podczas seansów najlepszych części „gwiezdnej sagi”.

Najpierw przećwiczyć, potem zastosować w praktyce.

Mała podpowiedź: w grze pojawia się scena, gdy jedna z postaci śpiewa. Mimo iż mamy wtedy pełną kontrolę nad Calem i w zasadzie trochę nam się spieszy, warto się zatrzymać, pozwolić jej dokończyć piosenkę (czy raczej kołysankę). Nic nie tracimy, a naprawdę zyskujemy coś niesamowicie budującego klimat i wpływającego na emocje.

Ciekawą rzeczą jest repertuar droida DD, pełniącego funkcję DJ-a w Saloonie Pyloony. Podobnie jak w Star Wars Jedi: Fallen Order możemy usłyszeć tu chociażby formację Agasar — pod tą nazwą „ukrywa się” prawdziwy zespół The Hu, więc fani mongolskiego metalu poczują się jak w domu. Warto jednak zapoznać się z całym repertuarem DD, ponieważ można tam znaleźć mnóstwo dobrej muzyki z funkiem włącznie.

W Star Wars Jedi: Survivor znajdziemy tony dobrej, angażującej zabawy na kilkadziesiąt godzin.

Ostatnią kwestią związaną z dźwiękiem są różnego rodzaju efekty. Od brzmienia włączonego miecza świetlnego, przez stawiane przez Cala kroki, wystrzały blasterów aż po wybuchy — wszystko przygotowano naprawdę solidnie. Jedyny problem mam z miksem na słuchawkach: choćby przy wyłączonym Dolby Atmos i bez usprawnień audio głosy postaci były zbyt ciche, do tego z niepasującym do sceny pogłosem.

Recenzja Star Wars Jedi: Ocalały — podsumowanie

Mimo całej swojej zjawiskowości Survivor nie powiela moim zdaniem przesadzonych dokonań Starkillera z serii Star Wars: Force Unleashed.

Tak jak kolejna część przygód Cala Kestisa znajduje swój (najprawdopodobniej tymczasowy) koniec, tak moja recenzja Star Wars Jedi: Survivor nieuchronnie zmierza do konkluzji. Zdecydowałem, iż przymknę oko na tragiczny stan techniczny produkcji tuż po premierze z dwóch powodów.

Po pierwsze Respawn Entertainment wzięło sobie do serca powszechną krytykę, dzięki czemu kolejne poprawki są dość gwałtownie wdrażane, a optymalizacja gry i eliminowanie błędów idzie bardzo sprawnie. Po drugie: to jeden z najlepszych tytułów spod znaku Gwiezdnych Wojen w historii, dla mnie najważniejszy od czasów Star Wars: Knights of the Old Republic. Grywalność Ocalałego mogę za to bez cienia przesady porównać do klasyków gier akcji pokroju Star Wars Jedi Knight II: Jedi Outcast czy Jedi Academy.

Kup Star Wars Jedi: Ocalały

  • Sprawdź aktualne ceny Star Wars Jedi: Ocalały (PC) na Allegro
  • Sprawdź aktualne ceny Star Wars Jedi: Ocalały (PS5) na Allegro
  • Sprawdź aktualne ceny Star Wars Jedi: Ocalały (Xbox Series X|S) na Allegro

Oczywiście możemy czepiać się pewnych rzeczy, ale do większości da się wystosować kontrargument. Historia trochę się wlecze przez pierwsze 10 godzin, to prawda. Pytanie brzmi, czy naprawdę musimy się zawsze spieszyć, zamieniając gry w rodzaj fastfooda — chcemy 150% intensywności akcji od pierwszej do ostatniej minuty, a potem narzekamy na jej jednostajność. Tu przygoda płynie we własnym tempie, niekiedy spokojnie jak górski potok u źródła, momentami leniwie na wzór szerokiej rzeki, by potem uderzyć niczym wodospad.

Spodziewam się, iż kilka będzie osób wyjątkowo zaskoczonych głównym wątkiem fabularnym. Wszystko to gdzieś już było, skądś znamy te motywy i to nie tylko z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Trzeba jednak przyznać, iż są to schematy nieodstające jakością od najlepszych produkcji ze stajni Star Wars, przez cały czas wzbudzające sporo emocji u tych, którzy zdecydują się choć trochę wejść w ten świat.

W grze spotkamy przeciwników znanych zarówno z epizodów I-III, jak również szturmowców Imperium z „klasycznej” trylogii.

Nie ukrywam, iż w Star Wars Jedi: Survivor wciągnąłem się dużo bardziej, niż planowałem. Początkowy brak oczekiwań, zawód tragiczną formą techniczną produkcji, nieszczególne przywiązanie do historii i postaci z Fallen Order, a choćby krytyka otwartego świata z czasem ustąpiły miejsca „zwykłemu” zachwytowi. Dzieło Respawn Entertainment oczarowało mnie swoją kompletnością — poza detalami całkowicie kupuję to, co dla nas zgotowali.

W grze spędziłem prawie 45 godzin, w tym czasie udało mi się skończyć główny wątek fabularny, zaliczyć zauważalną część zadań pobocznych, wysłuchać pewnie większości opowieści Skoovy i przejść misję na Coruscant w trybie Nowa Gra+. Nie żałuję ani jednej chwili spędzonej przy recenzowanej produkcji, mimo iż nie zawsze było „kolorowo”, a domownicy trochę się nasłuchali.

Burza piaskowa na planecie Jedha może stanowić alegorię wdrażania się w grę. Niektóre chwile są trudne, ale potem wychodzi słońce.

Recenzowany tytuł to też świetna pozycja dla tych, którzy „odbili się” się od uniwersum stworzonego przez George’a Lucasa. choćby odarcie najnowszej przygody Cala Kestisa z całej otoczki i historii nie zmienia faktu, iż to bardzo dobra gra akcji, na wyższych poziomach trudności mogąca zadowolić choćby osoby szukające wyzwań zręcznościowych.

Moim zdaniem Star Wars Jedi: Survivor przywraca równowagę Mocy i wynosi gry spod znaku Gwiezdnych Wojen na należne im miejsce wśród najlepszych. Ocalałego z początku trudno pokochać, ale zdecydowanie warto dać mu szansę, bo wraz z przebiegiem rozgrywki odwdzięcza się nam z nawiązką. Jednak każdy miecz świetlny ma dwa końce, a tak dobra odsłona SW Jedi zdecydowanie zwiększa oczekiwania graczy (w tym moje) względem wyczekiwanego sequelu. Powiem jedno — niech Moc będzie z Wami, Respawn.

Star Wars Jedi: Ocalały

Na plus

  • Bardzo dobrze napisany główny wątek fabularny
  • Historia ze zmienną dynamiką ze znakomitym punktem kulminacyjnym
  • Postacie nareszcie wzbudzają emocje
  • Atrakcyjne etapy w otwartym świecie
  • Dość długie misje, które się nie nudzą
  • Ciekawe aktywności poboczne
  • Widowiskowe walki
  • Ciekawy system poruszania się
  • Satysfakcjonujące zagadki środowiskowe
  • Świetna oprawa audiowizualna

Na minus

  • Niekiedy nie do końca zrozumiałe zachowanie sterowania
  • Dla niektórych graczy akcja w pierwszych 5-10 godzinach może być nieco za wolna
  • Słaby system nagradzania gracza za dodatkowe aktywności

Jakub Foss

Star Wars Jedi: Ocalały to trzecioosobowa gra akcji dla jednego gracza, która pozwala nam kontynuować przygodę z nieźle przyjętego Upadłego Zakonu. Mimo iż początkowo akcja toczy się w dość ślimaczym tempie, to z czasem rozkręca się do epickiej opowieści nieodstającej rozmachem od najlepszych produkcji spod szyldu Gwiezdnych Wojen. Na szczególną uwagę zasługują: angażujący wątek fabularny, dobrze zbalansowane poziomy trudności, lepiej napisane postacie w porównaniu do prequelu, widowiskowe walki oraz doskonała oprawa audiowizualna. Wśród wad na pierwszy plan wysuwa się nie do końca atrakcyjny system wynagradzania gracza za dodatkowe aktywności i niekiedy frustrujące nieścisłości sterowania.

Ocena końcowa: 8,5/10

Idź do oryginalnego materiału