
fot. materiały prasowe filmu „Portret zdezorientowanego ojca”
Nowy film norweskiego reżysera Gunnara Halla Jensena („Gunnar szuka Boga”, „Cały ten dźwięk”), „Portret zdezorientowanego ojca” można oglądać w duecie z serialem „Dojrzewanie”, który niedawno zawładnął Netfiksem. Nie tylko dlatego, iż tytuły próbują opowiedzieć o „kryzysie” dotykającym współczesnych chłopców i młodych mężczyzn, ale również dlatego, iż z tej próby kilka wychodzi, a oba skupiają się na zagubionych dorosłych. I choć zarówno serial Stephena Grahama i Jacka Thorne’a, jak i dokument Jensena opowiadają wstrząsające historie, podśmierdują starym i mocno fantasmagorycznym: „Kiedyś to było”.
Amundsen wzorem męskości
W „Portrecie zdezorientowanego ojca” klasyczny boomerski zwrot sięga dalej w przeszłość niż tylko do okresu dojrzewania reżysera. Jensen wychował się bez ojca, który marynarzem będąc, porzucił rodzinę, by pływać od portu do portu. Zajmująca się nim matka nie rozumiała zbuntowanego syna, przez co wytworzył się między nimi „naturalny dystans”. Młody Gunnar za wzór męskości obrał sobie… Roalda Amundsena, pierwszego zdobywcę bieguna południowego. Trudno mi w to uwierzyć, bo czy nastolatek nie upatrywałby wzorców w ówczesnej kontrkulturze, do której aspirował?
Tymczasem idealizował męskość polarnika, jakby się po mieszczańsku snobował (a chce, też w dorosłym życiu, być najdalej jak się da od klasy średniej).

fot. materiały prasowe filmu „Portret zdezorientowanego ojca”
Przyjmijmy jednak, iż nie ma w autoportrecie Jensena fałszu. A gdy z determinacją Amundsena jego wytrwałość i sprawczość starał się wpoić swojemu synowi Jonathanowi, było to faktycznie szczere. Oczywiście chcieć i móc to dwie różne sprawy. Ojcu to wpajanie wychodzi dość krzywo. Syn, jak dowiadujemy się już na samym początku, nie dożyje premiery. Dlaczego? Na odpowiedź będziemy musieli poczekać do końca seansu (lub wygooglować).
Reżyser z przyczyny śmierci własnego dziecka robi cliffhangera (co jakiś czas przypomina: „za x czasu Jonathana już nie będzie”). Mam do tego pomysłu ambiwalentny stosunek, ale nie dlatego, bo odbieram go jako przekroczenie, tylko dlatego, iż to żadna tajemnica.
Bo co może mieć wpływ na śmierć antypatycznego i skrajnie irytującego nastolatka z klasy średniej, portretowanego przez ojca sugestywnie na obozie wojskowym (gdzie nie uczy się takiej dyscypliny, jakiej by Jensen oczekiwał), grającego w strzelanki, nieustannie myślącego o kasie, czytającego poradniki guru kapitalizmu (nie jest to Amundsen!), śledzącego Andrew Tate’a? Spróbujcie zgadnąć. Łatwo trafić.
Fałsz autoprezentacji?

fot. materiały prasowe filmu „Portret zdezorientowanego ojca”
Problem z autobiograficznymi dokumentami mam taki, że, jak wspomniałem, nie do końca wierzę w autentyczną autowiwisekcję. Siła montażu i autoprezentacji jest przecież ogromna. Mimowolnie więc szukam niedopowiedzeń, okrągłych zdań i w „Portrecie…” takie znajduję, wraz z brakiem autorefleksji reżysera (nie tylko w stosunku do syna, ale też do żony).
Natomiast to, co wydaje mi się najciekawsze, to spojrzenie Jensena na siebie nie jako na ojca, ale na artystę. Oczywiście nie sposób, aby te dwie tożsamości(?) się ze sobą nie przenikały, wszak mężczyzna przez 20 lat portretował syna, od narodzin po śmierć.
Kamera towarzyszyła mu nie tylko przy każdej możliwej okazji (stąd też film to właśnie montaż archiwalnych nagrań), ale (niemal) od zawsze (na przykład filmuje swojego ojca na łożu śmierci. To było ich drugie „dorosłe” spotkanie). Kamera była jego, jak mówi, „filtrem ochronnym”, wręcz tarczą, za którą mógł się skryć przed światem. Wreszcie też – udając, iż pracuje – ignorować nawarstwiające się problemy. o ile reżyser spędzał czas z synem, rejestrował każdą możliwą aktywność, jakby chciał udowodnić sobie, iż – mimo braku prawdziwego ojcowskiego wzorca – może być takim rodzicem, jakiego nigdy nie miał. Mówi nawet: „Byłem ojcem, ale także jakby synem, który dorasta razem z Jonathanem”.
To bardzo interesujący temat, ale potraktowany raczej anegdotycznie, nie zostaje pociągnięty dalej. Szkoda.

fot. materiały prasowe filmu „Portret zdezorientowanego ojca”
Najmniej przekonująco wypada portret dorastania Jonathana, nie tyle bunt przeciwko ojcu i jego wartościom (za mało kapitalistycznym?), co reakcje Jensena. Faktycznie bywa zagubiony czy, jak chce tytuł, zdezorientowany, desperacko starając się chwytać nici prujących się relacji. I choć na jego zachowanie można znaleźć wytłumaczenie w „prawdziwym życiu”, trudno zaakceptować w filmie, który przecież rządzi się swoimi prawami. Jensen się plącze w ojcowskiej roli i podobnie scenariusz szura po narracyjnej mieliźnie.
Film staje się po prostu nudny.
Być może było to potraktowane chęcią opowiedzenia ściśle o relacji ojca z synem, ale adekwatnie wyzbycie się innych perspektyw (matki, znajomych, dalszej rodziny) mocno ogranicza zakres i powoduje wrażenie zapętlenia – jakbym oglądał te same ujęcia gnębiącego ojca syna. Decyzja o wyzbyciu się pozostałych głosów jest pewnie (cynicznym? egoistycznym?) zabiegiem, który ma jeszcze bardziej potęgować samotność reżysera. Został sam z dzieckiem słuchającym złych doradców. Ale czy na pewno Gunnar nie miał obok siebie nikogo, kto podałby mu pomocną dłoń? Trudno znaleźć na to pytanie odpowiedź, bo reżysera mniej interesuje autorefleksja, a bardziej chęć obwiniania świata. To za mało.

fot. materiały prasowe filmu „Portret zdezorientowanego ojca”
Film w ramach 22. Festiwalu Filmowego Millennium Docs Against Gravity